wtorek, 31 lipca 2012

Rozdział 8



Te piękne oczy wpatrywały się w nią. Widziała tylko je. Troska i miłość w nich była tak piękna… Niestety długo nie mogła się w nie wpatrywać. Zobaczyła rozpacz w nich na widok czegoś, czego sama nie mogła dostrzec, dopóki nie oderwie wzroku od nich. Spojrzała na swój brzuch i ogarnęła ją panika. Ręce, bluzka, spodnie, buty… Wszystko splamione krwią. Jej krwią. Wielka rana poszerzała się na jej oczach. Nagle poczuła, jak coś odpycha ją od właściciela tych niebiańskich oczu. Próbowała za wszelką cenę to powstrzymać. Stawiała się temu całą siłą.
-Musisz wrócić i dokończyć to, co zaczęłaś – powiedział tajemniczy mężczyzna. Jego głos koił jej nerwy.
- Chcę być z tobą. Tylko tu jestem bezpieczna – wydukała, chociaż sprawiło jej to niesamowitą trudność.
- Nie mogę nic więcej dla ciebie zrobić. Nie jesteś tu bezpieczna, a wręcz przeciwnie. To tylko sen, a on zawsze się kończy. Teraz otwórz oczy i szukaj prawdy. Pamiętaj, ona jest najważniejsza. Jeszcze się spotkamy, ale tym razem nie będzie to tylko sen. Obiecuje. Jednak nic z tego nie wyjdzie, jeżeli nie wrócisz do żywych… Proszę cię.
Zrobiła to. Otworzyła oczy i niestety nie zobaczyła właściciela czarnych jak noc tęczówek. Szybko usiadła łapiąc olbrzymi haust powietrza.
- Elizabeth! Dobrze, że już się obudziłaś. Nigdy nie wybaczyłbym sobie, gdybyś umarła na moich oczach – powiedział wystraszony Sebiball.
- Już, już. Doszłam do żywych – uśmiechnęła się do niego zachęcająco. Rozejrzała się po pomieszczeniu, w jakim się znajdowała. Znała je, ze wcześniejszej rozmowy z chłopakiem, ponieważ była w męskiej szatni. Tylko, czemu akurat tu się znalazła? Próbowała wstać, lecz od razu tego pożałowała. Wielki ból w brzuchu wystarczył, aby sobie o wszystkim przypomnieć. Odruchowo spojrzała w jego stronę. Zdziwiła się, gdy nie zauważyła na nim zakrwawionej bluzki. Została jej pozbawiona. Na sobie miała tylko stanik, a cały brzuch oplatał bandaż służący jako opatrunek. Nie było widać na nim żadnej krwi. Ktoś regularnie go zmieniał, albo rana nie była aż tak poważna, jak jej się wydawała. – Od kiedy to znasz się na pierwszej pomocy?
- Znalazłem wskazówki w apteczce. Pominąłem parę punktów, które kazały zawiadomić pogotowie - popatrzał na nią.- Rozumiem, że nie chciałabyś by ktoś o tym wiedział, dlatego przeniosłem cię tutaj. Tu nikt nie chodzi, nie licząc naszych chłopaków, no i oczywiście ciebie.
- Dziękuję. Naprawdę dziękuję. Czy to jest poważne?
- Szybko się goi. Wydaje mi się, że zanim do ciebie dotarłem to było o wiele poważniejsze.
- Dotarłeś do mnie? Jak? I co z Meredith?
- Meredith radzi sobie. Po kolei. Jak do ciebie dotarłem? Właściwie to zasługa twojej przyjaciółki. Jej wersja jest taka, że obudziła się i zobaczyła ciebie. Nie wiedziała, co zrobić i wybiegła z łazienki szukając pomocy. Tak trafiła na mnie, a właściwie nie ona, tylko drzwi. Rozpłakała się i wskazała na ciebie. Miałaś szczęście, że to byłem ja. Jestem pewien, że gdyby nie to, to leżałabyś w szpitalu, a policja już szukałaby sprawcy. Poza tym widzę, że bardziej martwisz się o Meredith, niż o siebie. Niecodzienne zjawisko.
- Ja z tego wyjdę, a ona jest pewnie załamana – powiedziała smutnym tonem.
- Kobieto, przecież to ty miałaś ranę kutą w brzuchu tak głęboką, że mogłaś wykrwawić się na miejscu. Dodatkowo ślady krwi na rękach. Wyglądają, jakbyś tam też miała rany, ale to chyba niemożliwe, gdyż nie ma tam nic, tylko krew. Poza tym, teraz gadasz, że z tego wyjdziesz, ale wcześniej umierałaś! Boisz się o dziewczynę, która przeżyła szok, niż o siebie z o wiele większym problemem. Nie rozumiem cię. Zależy mi na Meredith, nawet nie wiesz jak bardzo, ale bez przesady…
- Co cię z nią łączy? – Zapytała odruchowo. Może nie jest to teraz najlepszy moment, ale ciekawość ma swoją cenę. Nigdy nie lubi czekać.
- Zależy mi na niej, to wszystko.
- Nie, wcale nie. Coś jest między wami. Widzę to w twoich oczach, a one nigdy nie kłamią. Na słowo o niej reagujesz, jak… jak…
- Jak zakochany? – Spytał podnosząc głowę, którą zmieszany wcześniej opuścił. – To odpowiednie słowo.
- Lecz nie jesteś z nią. Dlaczego?
- Ma mnie za przyjaciela. Na początku właśnie dlatego cię męczyłem. Chciałem zwrócić jej uwagę. Udało mi się. Przyszła, żebym odczepił się od ciebie. Powoli, zbliżałem się do niej, aż… Zostaliśmy przyjaciółmi. Niestety, tylko to we mnie widzi. Nie żałuję, cieszę się. Przynajmniej tyle mogę dla niej zrobić.
- Czemu z nią o tym nie porozmawiasz? – Powiedziała po chwili, gdyż zszokowana na moment straciła głos.
- Jak? Nie chcę zniszczyć to, co jest między nami. Mówiąc jej o swoich uczuciach mógłbym wszystko zepsuć.
- To, że tak myślisz, nie znaczy, iż tak się stanie. Co, jeżeli ona także się w tobie podkochuje? Wolisz wszystko zaprzepaścić tylko dlatego, że boisz się z nią porozmawiać? Mogę dać sobie rękę uciąć, że na 100% cię nie zje – uśmiechnęła się od ucha do ucha.
Po chwili oboje wybuchli śmiechem. Nie tylko dlatego, że w jednakowym momencie wyobrazili sobie Meredith jedząca Sebiball`a, ale także z… Wszystkiego. Opanowując się spojrzała jeszcze raz na chłopaka. Jego mięśnie i klatka piersiowa dygotała od nierównego śmiechu, jaki przedzierał mu się przez gardło. Wszelkie uprzedzenia i wątpliwości znikły za sprawą jednej tak krótkiej rozmowy. Nie wiedzieli o sobie nic, a zachowywali się w stosunku do siebie, jak prawdziwi przyjaciele.
            Spojrzała na niego tak, jak każda dziewczyna patrzy na chłopaka. W każdym razie chciała zauważyć go w tym świetle. Niezbyt jej się to udawało, gdyż jej głowę zaprzątały inne myśli. Mimo wszystko dostrzegła kilka zalet w wyglądzie chłopaka, które na pewno przyciągały puste panienki. Oczywiście charakterem również nie grzeszył.
- Nie widzę żadnych przeciwwskazań, abyś był z Meredith. Powiem więcej, będę zaszczycona, jeżeli wybierzecie mnie na stanowisko świadka na waszym ślubie – uśmiechnęła się, gdyż mówiła zgodnie z prawdą. – Och… Zapomniałabym. Nie musicie szukać chrzestną waszego dziecka. Z miłą chęcią rezerwuję tę posadę.
- Chyba zagalopowałaś się za daleko – popatrzał na nią, a kiedy zrozumiał, iż mówi całkiem serio zaśmiał się. – No dobra, niech ci będzie. Oczywiście, jeżeli Meredith się zgodzi.
-Z tym nie będzie żadnego problemu – powiedziała. – A tak w ogóle, to gdzie jest teraz twoja ukochana?
- W pomieszczeniu obok… Z chłopakami.
- Nie wolałbyś siedzieć teraz tam, z nią?
- Po pierwsze, obiecałem jej, że się tobą zaopiekuje. Po drugie chłopaki jakoś nie palą się, aby siedzieć tutaj z tobą, a po trzecie, nawet jeżeli by się zgodzili, to wolałabyś siedzieć teraz z nimi, w staniku… To są jeszcze młode dupki, które podniecają się na widok dużego dekoltu. Jak myślisz, jak zareagowaliby, gdy tylko zobaczyliby cię tak skąpo ubraną? Zwłaszcza, gdy okazuje się, że jesteś naprawdę seksowna. Kto by pomyślał? – Popatrzał na nią podnosząc brew. Zaśmiała się widząc jego minę i rozumiejąc sens jego słów.
- Meredith byłaby zazdrosna słysząc to, co przed chwilą powiedziałeś – uśmiechnęła się. – Dziękuje, za komplement oraz za to, że siedzisz tu ze mną. Jednocześnie zaprzepaszczając swoją szansę na zbliżenie się do Meredith.
- Ja sobie dam radę, ale nie jestem pewien, czy to działa w obie strony.
- Oczywiście, że tak! Przestań. Poboli, poboli i przestanie. Poza tym, sam mówiłeś, że to nie jest takie poważne. Chyba, że czegoś mi nie mówisz, a sądząc po twojej minie tak właśnie jest. O co chodzi?
- Bo widzisz. Chwile wcześniej zanim się obudziłaś to… Pewnie udasz, że zwariowałem, ale… No dobra. Wtedy ty przestałaś oddychać, a twoje serce się zatrzymało. Zacząłem udzielać ci pierwszej pomocy, gdy ty zaczęłaś się wiercić i krzyczeć: „nie!”. Wiem, że to niemożliwe, skoro przez tą chwilę nie żyłaś, ale tak było. Przestałem cię reanimować. Potrząsałem twoim ciałem i krzyczałem twoje imię Wtedy ty po prostu usiadłaś. Jakby nic się wcześniej nie stało.
- Och! – Powiedziała zdziwiona i przypomniała sobie słowa mężczyzny. „(…) jeżeli nie wrócisz do żywych.” Ona nie żyła. Naprawdę przez chwilę umarła. Zmieszana uniosła lekko kąciki ust, co wyglądało strasznie sztucznie.
            Nagle drzwi się otworzyły, a zmieszany chłopak wpadł do szatni, gdzie siedzieli. Ten sam, który w dniu rozmowy Sebastiana i Elizabeth udawał kozaka. Teraz na jego twarzy widać było strach i zmieszanie. Spojrzał na dziewczynę, a jego oczy na chwile zabłysły. Jednak ten zapał prysł równie szybko, jak się pojawił.
- Ta dziewczyna… Meredith…
- Co z nią? – Zapytali jednocześnie Sebiball i Elizabeth.
- Ona zaczęła mówić nie swoim głosem i krzyczeć. Uderzając pięścią w szafkę wygniotła wielką dziurę. Krzyczała coś, że chce cię zabić – wskazał palcem na dziewczynę.
- Idę do niej – ruszyła w stronę drzwi, ale zanim zdążyła wyjść dostała jakąś koszulką po głowie. Odwróciła się i zobaczyła Sebastiana, który zamykał szafkę.
- Chyba nie pójdziesz tam w staniku – zaśmiał się.
- Dzięki – szybkim ruchem ubrała na siebie za dużą koszulkę i poszła w stronę tłumu. Stłumiła swój śmiech, gdyż chłopaki uciekli z szatni, w której pozostała Meredith. Musiała przedzierać się pomiędzy nimi, co nie było takie łatwe. Przed wejściem do środka związała swoje ciemnobrązowe włosy, które były aktualnie posklejane krwią, przez co ich kolor graniczył z czerwienią.
            Weszła do środka, a pusty wzrok Meredith od razu skierowany był na nią.
- Czemu tak bardzo chcesz, żebym nie pamiętała i za wszelką cenę nie pozwalasz mi dowiedzieć się wszystkiego? Co się stało, że nie mogę pamiętać?
- Tego nigdy się nie dowiesz. Nigdy… prędzej zginiesz!
- A ostatnia moją wolą będzie, że chce pamiętać! – Krzyczała.- Zobaczysz dowiem się prawdy! A ty zginiesz! Znajdę cię i zabiję!
W tym momencie do pokoju wszedł Sebiball. Słyszał, jak krzyczała. Niestety, właśnie w momencie jego wejścia śmiech Mikela ucichł i zmienił się w łkanie Meredith. Gdy Elizabeth usłyszała, że to z powrotem ona, podbiegła do niej i ją przytuliła.
- Spokojnie. Zabijemy go. Przestanie cię nawiedzać. A teraz wypłacz się.- pocieszała przyjaciółkę. – Spokojnie, będę przy tobie.
- Kogo zabijecie? Co tu się dzieję? – Dopytywał się Sebiball. – Powiesz mi?
- Chciałabym, ale nie mogę. Nie chcę, aby wykorzystał to przeciwko mnie. Naprawdę mi przykro.
- Mi również – popatrzał na nią.- No przestań! Przecież dobrze wiesz, że nikt mi nic nie zrobi.
- Nie wiesz, co on potrafi…
- To mi powiedz!.
- To nie takie proste, jak myślisz – powiedziała Elizabeth. - Pozwól, że wezmę ją do domu. Jest cała roztrzęsiona.
- Dobrze. Pamiętaj, jak zechcesz to możesz mi o wszystkim powiedzieć.
- Dziękuję – pomogła wstać Meredith i zaczęły kierować się do drzwi.- Za wszystko - wyszły i poszły do domu.


____________________________________________

Hej Kochani! Rozdział dodany szybciej niż miał  być, gdyż jadę na wakacje nad nasze Morze ;D. Nie spodziewajcie się nowego rozdziału szybciej niż 12 sierpnia :). Oczywiście, nadal możecie do mnie pisać na e-mail. Najlepiej na: kalab177@gmail.com . Odpisze pewnie jeszcze tego samego dnia :). Przy okazji chciałabym wam życzeń dobrej pogody na waszych wyjazdach i w aktualnym miejscu pobytu. Buziaczki ;***

środa, 25 lipca 2012

Rozdział 7


            Elizabeth siedziała na pomoście, mocząc nogi w pięknej, błękitnej wodzie. Czuła się wolna. Wiatr rozwiewał jej włosy, a czasami podwiewał jej sukienkę. Śmiała się swoim najszczerszym śmiechem. Za chwile dołączyła do niej Meredith z jakimś chłopakiem… Nie przedstawił się. Elizabeth wstała, chcąc przyjrzeć się mężczyźnie. Widziała tylko jego spojrzenie. Było strasznie zimne, nie miało żadnej skruchy. Za chwilę ta osoba wrzuciła ją do wody. Słyszała tylko złowieszczy śmiech mężczyzny i histeryczny krzyk kogoś innego. Widziała jak skakał po nią do wody. Podpłynął do niej. Nie mógł jej wyłowić, a Elizabeth nie potrafiła płynąć do góry. Jakby coś ciągnęło ją na dół. Mężczyzna objął ją w pasie i przybliżył twarz do jej twarzy. Zobaczyła jeszcze tylko jego spojrzenie. Te, które miała zapamiętać do końca życia…
            Dziewczyna obudziła się wystraszona. To tylko sen powtarzała, to tylko sen. Usiadła, opierając się o ścianę przy łóżku. Ale był taki realistyczny. Skuliła się i złapała swoje nogi. Te spojrzenia… Ona je znała. To nie był zwykły sen. Ach… Ten wzrok pełen miłości i troski. Na samo wspomnienie robiło jej się ciepło w serduszku. Odwrotnym uczuciem darzyła pierwszego mężczyznę. Czuła strach przed nim, a nawet obrzydzenie. Tylko, kim oni byli i co znaczył ten sen?
Wiedziała, że już nie zaśnie. Miała jeszcze 3 godziny do pobudki. Postanowiła bezszelestnie wstać i zamknąć się w pokoju obok. Złapała pod rękę swojego netbooka i ładowarkę do niego. Poszła szybko do owego miejsca. Możliwie jak najciszej wystukała na klawiaturze w google „stworzenia nadprzyrodzone”. W ciągu paru sekund wyskoczyło jej 212 000 wyników. Na 1 stronie nie znalazła nic przydatnego, postanowiła wymyślić inną fazę…Tylko, jaką? O tak… „lista magicznych stworzeń”. Otworzyła pierwszy link, który wydawał jej się słuszny. Zobaczyła nazwy i opisy stworzeń, o których nie miała nawet pojęcia. Przeczytała jednak informacje o wszystkich. Wszystko mogło być przydatne. Niestety, nadal nie wiedziała, kim może być osoba, która ją prześladuje. Nawet nie miała pojęcia, czy przypadkiem nie sugeruje się książkami przeczytanymi w dzieciństwie. Jednak, wpadła na inny pomysł…
            Złapała kartkę z jej pamiętnika i zrobiła tak zwaną „odbitkę”. Ołówkiem przejechała po całej kartce, bo wiedziała, że w miejscu wgnieceń po np. długopisie zostawało wgłębienie, które zajmował teraz ołówek. Niestety, pomysł był dobry, gdyby tylko było coś istotniejszego napisane niż „le tajemnic”. Po pierwsze, jakich? Mogła się tylko domyślić, że chodziło o coś istotnego.
            Musiała sobie poskładać wszystko do kupy. Jeżeli Sebiball mówił prawdę to zakochana był w jakimś Jeremim. On zniknął dzień przed jej „wypadkiem”. Podejrzewała, że te wydarzenia są ze sobą powiązane. On zniknął, a ona nie pamięta… Scena jak z jakiegoś dramatu. Ciekawe tylko jak się skończy.
            Siedziała na krześle, a jedyne światło, jakie było w pokoju to te od monitora netbooka.. Zamyślona nie zauważyła jak upłynęło sporo czasu. Z przemyśleń obudził ją straszny krzyk. Przez chwile się nie przejęła, a potem zdała sobie sprawę, że to z pokoju, gdzie spała Meredith. Pobiegła tam szybko i tylko przed oczami mrugnął jej czarny cień. Uciekł przed nią? Podbiegła do swojej przyjaciółki.
- Nic ci nie jest? – Zapytała lekko zdyszana. Jeszcze nigdy tak szybko nie biegła. Potrząsała nią. – Meredith, pytam czy nic ci nie jest?!
- Chyba nic… Kim on był?! – Zapytała lekko podenerwowana.
- Nie wiem, nie mam pojęcia. Czy on…- to musiał być mężczyzna. Meredith to potwierdziła.- mówił coś? Cokolwiek?
- Gadał, że jestem piękną dziewczyną oraz, że nie chce mnie skrzywdzić, ale musi. Na koniec dodał, żebym przekazała ci wiadomość – nagle Meredith zaczęła mówić nie swoim głosem.- To jeszcze nie koniec. Nie chciałaś słuchać ostrzeżeń, to teraz pożałujesz – zaczęła się śmiać. Nie swoim delikatnym śmiechem, lecz… tak. Śmiechem z jej snu.
- Meredith! Co się z tobą dzieje? - Nagle śmiech ustąpił miejsca histerycznemu płaczu Meredith.
- Ja nie chciałam. To nie mówiłam ja, lecz ktoś przeze mnie. Nie mogłam nic na to poradzić. To samo wychodziło z moich ust. Elizabeth, co się dzieje?
- Nie wiem. Naprawdę nie wiem… Proszę nie płacz już. Niedługo idziemy do szkoły. Jak ty będziesz wyglądała z opuchniętymi oczami? – Te słowa zadziałały na dziewczynę uspokajająco. Coraz rzadziej pochlipywała. Najgorsze było to, że ona nie wiedziała, co ma zrobić. Skoro on zawładną Meredith mógł zrobić teraz wszystko, a także wiedział wszystko. No to mam kłopoty pomyślała.

***

            Elizabeth nie odstępowała Meredith na krok. Nie wiedziała, co „on” planuje. Chciałby, aby ona nie dopatrywała się przeszłości. Niestety, Elizabeth nie mogła tak żyć. Nie bała się go, ale o swoją przyjaciółkę owszem. Wiedział, że trafił ją w słaby punkt. Musiała powstrzymać całe zło.
            Na lekcji biologii Elizabeth rozmyślała o wszystkim, a notatki do tematu nie zamierzała notować. Bazgrała coś na ostatniej stronie zeszytu. Nie potrafiła skupić się nad tym, co mówił nauczyciel. Nie zauważyła nawet, jak zadał jej pytanie. Ocknęła się, gdy ktoś szturchnął ją z tyłu.
- Odpowiesz na moje pytanie? – Dopytywał się belfer.
- A mógłby profesor je powtórzyć?
- Podaj definicje słów endokrynologia, gruczoł dokrewny i hormon – powiedział z uśmiechem profesor. – No już, wykaż się swoją wiedzą.
- Nie wiem – odpowiedziała od razu, co było prawdą. Nie miała pojęcia, o czym mówił. Nie wiedziała prawie nic o sobie, a co dopiero o jakiś gruczołach. – Nie wiem. Nie pamiętam.
- Ludzkość spada na psy. Naprawdę – nauczyciel chyba liczył, że Elizabeth poratuje go swoją wiedzą. Jednak ona nie wiedziała nic o tym. Z wielkim rozczarowaniem usiadł na krześle, przed swoim biurkiem i kazał klasie czytać jakiś temat w podręczniku.
            Czemu „on” zniknął, kiedy Elizabeth pokazała się w pokoju? To pytanie dręczyło ją. Czy bał się, żeby ona go zobaczyła? Kim jest? A może uciekł przed nią? Kto mógłby być tą osobą? Czemu tak bardzo starał się zatuszować przeszłość?
            Dzwonek przerwał jej myślenie. Popatrzała się na przyjaciółkę, która nawet nie zabrała książek, tylko zostawiła je i wybiegła z klasy. Złapała szybko swoje rzeczy, oraz te przyjaciółki i szybko poszła, aby dogonić Meredith, która zachowywała się bardzo dziwnie. Uciekała przed nią. Elizabeth musiała biec, by dorównać kroku dziewczynie. To wszystko się działo przez nią. Szkoda tylko, że nie wiedziała, do czego zdolny jest „on”.
Meredith weszła do damskiej łazienki i zamknęła się w jednej z toalet. Były same w tym pomieszczeniu. Elizabeth ledwo dyszała, a po dziewczynie nie widać było ani cienia zmęczenia. Dziwne, zwykle to ona była lepsza ze sportu.
- Mery… nic ci nie jest? Proszę cię, powiedz coś –dopytywała się Elizabeth. Nikt jej nie odpowiedział. Usłyszała tylko jakiś szelest, zgrzyt i huk. Potem nastąpiła chwila ciszy, która bolała bardziej niż cokolwiek innego. Nagle zamek w drzwiach się przekręcił, a drzwi się otworzyły. W nich stała Meredith, a ręku miała nic innego, a nóż.. Zaczęła iść w jej stronę. – Meredith nie! Rzuć ten nóż! Proszę cię- w odpowiedzi usłyszała głośny śmiech i słowa:
- Trzeba było pomyśleć o tym zanim ze mną zadarłaś.
- To znowu ty… Boisz się pokazać, że wykorzystujesz ciało niewinnej dziewczyny?
- Jej nie zaatakujesz. Mi się nic nie stanie… nawet rąk nie będę musiał brudzić – znowu zaśmiał się.
- Nie wiesz, co zrobię – popatrzała na nią, a raczej na niego w ciele Meredith. Była coraz bliżej jej. – Może byś się przedstawił? Wiesz, chciałabym wiedzieć, przez kogo zostałam zamordowana – prowokowała go. Oczywiście, nie miała zamiaru dać się zabić… Nie bez walki.
- Mikel. To jest imię twojego mordercy.
- A coś więcej o sobie mi nie powiesz, Mikel? Kim jesteś? Psychopatą, mordercą, Frankensteinem?
- Każdym po trochu. Teraz chcę cię zabić… - Meredith była już strasznie blisko Elizabeth. Jeszcze trzy kroki, a zasięg jej ręki będzie na tyle bliski, że będzie mogła dźgnąć ją nożem…
- Mikel przestań! Chcesz ze mną walczyć, to pokaż się. Nie wykorzystuj innych…
            W tym momencie Meredith podeszła na tyle blisko Elizabeth, że mogła spokojnie dźgnąć ją nożem. Jednak ona nic nie zrobiła, tylko zatrzymała się. Przez chwilę dziewczyna myślała, że odpuścił. Nadal jednak miała oczy szeroko otwarte. Czekała, aż się doczekała. Meredith rzuciła się na nią z krzykiem. Uchyliła się, ale nie wystarczająco. Jej ramię zostało rozcięte. Natychmiast krew zabarwiła jej ubranie. Kolejny cios i kolejna rana. Kiedy ból ogłuszył dziewczynę poczuła, jak ostrze wbija jej się w brzuch. Zwinęła się z bólu i ryknęła z wściekłości. Osunęła się na podłogę. Wyciągnęła nóż z brzucha i złapała za ostrze. Nie powinna usuwać broni, ale ona raniła ją mocniej. Wypalała ją. Teraz poczuła ulgę. Trzymając, za ostrze przecięła sobie wnętrze ręki, ale nawet się tym nie przejęła. Poruszała wargami tak, jakby chciała coś powiedzieć. Wtedy Meredith, a raczej Mikel nachylił się nad nią i powiedział:
-Jakieś ostatnie słowa, kochanie?
- Tylko trzy. IDŹ DO DIABŁA! – Krzyknęła i zamachnęła się tak, że trafiła rękojeścią w głowę dziewczyny.
Osiągnęła zamierzony efekt. Meredith bezwładnie opadła na podłogę. Nic jej nie będzie. Nie jej. Potrzebuje apteczki. Nie, lekarza. Z takimi ranami długo nie przetrwa. Wykrwawi się nim ktokolwiek zdąży ją znaleźć. Taki miał najwyraźniej być jej koniec. Tu, w damskiej łazience, na twardej posadzce. Jeszcze raz rozejrzała się dookoła. Wzrok zatrzymała na przyjaciółce. No cóż, przynajmniej ona będzie miała spokój. Nikt nie będzie jej mącić w głowie. Pomyśleć, że nic by się nie stało, jakby odpuściła i nie szukała prawdy.
- Zabiję cię! Zobaczysz… Znajdę sposób. Jak nie w tym, to w innym życiu – wypowiedziała w stronę Mikela.
            Stała się senna. Zmęczona całym tym zamieszaniem wypuściła z ręki nóż, który nadal trzymała w ręce i położyła rękę na ranę. Nie poczuła nawet bólu. Aż tak ze mną źle, że już nawet nic nie czuję… Wyczerpana zamknęła powieki.


_________________________________________________________

 Hej kochani! Dziękuję za wszystkie tak serdeczne komentarze. Nawet nie wiecie, jak wiele to dla mnie znaczy. Jedna wasza opinia daje mi takiego powera na pisanie kolejnych rozdziałów, że sami nie zdajecie sobie sprawy. Jeżeli sami piszecie blogi to oczywiście wiecie o czym mówię. Chciałabym serdecznie podziękować wszystkim czytającym, jak i wspierających mnie. Jeżeli piszecie blogi, to informujcie mnie o nich. Z chęcią zagłębie się w wasze historię. Mam nadzieje, że rozdział będzie się wam podobał :).

niedziela, 15 lipca 2012

Rozdział 6


            Elizabeth nie spała całą noc. Nie potrafiła zasnąć. Leżała, wpatrując się w sufit i rozważając wszystko. Jednocześnie pilnowałaby nic się nie stało jej przyjaciółce, chociaż wiedziała, że jej to niezbyt wychodzi. Myślami była w innym świecie. Analizowała, każdy jeden szczególik, każdą drobnostkę. Teraz wszystko mogło być tropem włamywacza, złodzieja i szantażystę jednocześnie. Nie mogła mieć normalnego życia. Najpierw ktoś spowodował zanik jej pamięci, potem ją obserwował, a później wykradł jedyną rzecz, z której mogła się dowiedzieć prawdy… jej PAMIĘTNIK. Tak wiele się kręciło wokół jednej rzeczy. Najważniejsza w tym wszystkim była prawdę. Tylko ona się liczyła, dlatego Elizabeth dowie się o wszystkim. Odzyska pamięć!
            Zamierzała dzisiaj (była już godzina 1:51) porozmawiać z według jej jedyną osobą, która może coś wiedzieć. Jej zachowanie było dziwne, a nawet bardzo dziwne…
            Nagle Elizabeth z transu wzbudził wrzeszczący budzik. Usiadła na łóżku i spojrzała na Meredith. Ta przyglądała się jej z zakłopotaniem.
- Nie mogłaś spać, nie? – Skomentowała Meredith.- I co ja teraz z tobą zrobię?
- Czemu miałabyś coś ze mną robić? – Odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Masz straszne, ale to straszne wory pod oczami. Dzisiaj miałaś przyjść odmieniona do szkoły, a jaka będziesz? Zaspana, osępiała i.. nie ważne. Wiedz, że ciuchy nie zamaskują twojego niewyspania.
- Założę kaptur i…
- Nawet nie kończ! – Rozkazała jej Meredith.- Nałożymy ci trochę korektora i znowu będziesz piękna. Wiem, też się boję, co z tego wszystkiego wyniknie, ale musisz przesypiać nocy. Bo jeżeli nie, to będę ci podawać tabletki nasenne. Wtedy na pewno będziesz spała.
- Dobrze, już dobrze. Spróbuje wstawać wypoczęta - powiedziała Elizabeth z myślą, że przyjaciółka nie zauważy różnicy pomiędzy wstawaniem wyspaną a spaniem. – A teraz chodź. Musisz mnie doprowadzić do porządku.
            Obydwie wstały i poszły do łazienki. Tam, Meredith wyczyniała cuda, żeby wszystko wyszło idealnie. Ubrała ją, rozczesała jej włosy oraz zamalowała jej każdą niedoskonałość, a na koniec wyperfumowała tak, że Elizabeth ledwo, co oddychała. Przez cały okres pielęgnowania, lustro było zasłonięte, żeby dziewczyna nie mogła podglądać. Kiedy skończyła swoje arcydzieło odsłoniła je. Elizabeth ujrzała kompletnie inną dziewczynę… Miała ona na sobie rurki i długą tunikę, która wyglądała jak sukienka. Do tego szpilki, wysokie na tyle, że teraz była wzrostu takiego samego co Mery. Te wszystkie rzeczy kupiły wczoraj na zakupach. Na twarzy znajdował się delikatny i naturalny makijaż, który o dziwo nie wyglądał tak źle, jak go sobie wyobrażała. Jego jedynym zadaniem było ukrycie jedynego dowodu, że wczoraj nie spała. Nie miał zamiaru jej upiększać. Nie musiał. Podsumowując całe dzieło: cudo.
            Elizabeth popatrzyła na przyjaciółkę. Większość osób mówiło jej, że nawet bez makijażu jest ładniejsza niż Meredith. Czasami nawet sama w to wierzyła, a potem przyjaciółka ubierała się w jakieś drogie rzeczy, odwiedzała kosmetyczkę i fryzjerkę i czar prysł. Znowu wydawało jej się, iż jest niczym w porównaniu do dziewczyny. Nawet teraz tak uważała, lecz nie dawała po sobie tego poznać.
Mimowolnie łzy szczęścia zaczęły jej spływać po policzkach. Rzuciła się na przyjaciółkę, obejmując ją.
- Dziękuję! Naprawdę dziękuję! Nie wiem jak ci się odwdzięczę!
- Przestań się mazać, bo wszystko zepsujesz! Zachowuj się. A jak mi się odwdzięczysz? Może… wiem! Powiedz mi, co naprawdę myślisz o tym stroju?
- Jest świetny, tylko…
- Tylko… Co?
- Można byłoby zmienić szpilki na trampki. Czułabym się pewniej, a poza tym, nie lubię butów na obcasie.
- Cieszę się, że mówisz mi prawdę – zaśmiała się i popatrzyła na nią. – Jakby się uparł to można dać ci te twoje trampki. Tylko nie będzie wtedy takiego efektu.
- Wolę jednak wygodę niż wygląd.
            Elizabeth nie zważając na grymasy Meredith założyła trampki. Wyszły do szkoły trochę później niż wczoraj, ale i tak szły spokojnym krokiem. Tym razem Elizabeth nie towarzyszył strach przed szkołą, lecz przed dzisiejszą rozmową. Nie widziała kompletnie, co ma powiedzieć. Nie wiedziała nawet, czy ta osoba zechce z nią rozmawiać. Musiała jednak spróbować. To była jej jedyna nadzieja.
            Postanowiła, że rozmowę odbędzie dopiero na długiej przerwie. Miała na to dwa argumenty. Po pierwsze Meredith będzie znowu miała jakieś zebranie, po drugie będzie miała więcej czasu na przemyślenie wszystkiego.
            Tak jak sobie zaplanowała, tak zrobiła. Przed drugą przerwą dowiedziała się jak najwięcej informacji o tej osobie. Wiedziała też gdzie ona będzie. Teraz szła w stronę swojej szafki lekko podenerwowana. W ręce trzymała książki. Zamierzała je odłożyć i pójść do męskiej szatni. Podeszła do szafki ucieszona tym, że wczoraj zostawiła tam męską bluzę. Nikt nie zwróci na nią uwagi. Otworzyła ją, a na podłogę upadł kawałek kartki. Podniosła go i przeczytała. Tym razem nie była to kartka z pamiętnika, lecz zwykły papier z nadrukowanym zdaniem: JESZCZE JEDEN KROK A POŻAŁUJESZ!!! Elizabeth była pewna, że to ta sama osoba, co poprzednio. Tym razem się nie przejęła, lecz głośno zaśmiała. Gdy zauważyła, że ludzie się na nią patrzą, jak na idiotkę uspokoiła się i dbając o to by nikt nie usłyszał jej, i nie widział wyszeptała:
- Jak na razie tylko zastraszasz. Nie boję się ciebie, ale widzę, że to TY boisz się mnie. Dowiem się prawdy, chodź bym miała zginąć.
            Elizabeth nie była pewna, czy to słyszał. Wiedziała jedno, znał ją bardziej niż ona sama. Może jest to, ktoś, kto słyszy, lub podsłuchuje. Wtedy usłyszałby ją, z czego byłaby zadowolona.
            Związała swoje włosy w kucyk i zarzuciła na siebie bluzę. Kaptur grzecznie wylądował na jej głowie. Szybkim krokiem powędrowała do łazienki i zmyła to świństwo z twarzy. Wory znikły o wypiciu dwóch kaw i lekkiej drzemce na lekcji biologii. Cóż, zdarza się.
Wyglądała teraz jak ktoś zupełnie inny. Nikt, kto widział ją dzisiaj w makijażu i w tych rzeczach nie pomyślałby, że to ta sama osoba. Wychodząc z łazienki wbiła spojrzenie w podłogę. Tak powędrowała do męskiej szatni. Co śmieszne nikt ją nawet nie zatrzymał. Szła przez korytarz zdecydowanym krokiem poszukując jego.
            Znalazła go, niestety, w towarzystwie kolegów. Nie mogło być inaczej. Podeszła do niech, zdejmując kaptur. Początkowo nawet się nią nie przejęli, ale gdy to zrobiła od razu wszystkie twarze skierowanie były na nią.
- To męska szatnia! – Krzyknął jeden z jego kolegów. – Wynocha stąd!
- Ależ ty nie uprzejmy. Rozumiem, że spodziewaliście się kogoś innego, ale niestety to ja. – Rozpuściła swoje włosy to mówiąc. Kontynuowała dalej. – Jakby ktoś nie wiedział, mam na imię Elizabeth. Nie przyszłam tu by się bić, czy nie wiem, co wy tam robicie. Chciałam tylko porozmawiać.
- Nie wyrzucimy cię od razu, bo wiemy, że straciłaś pamięć. Pewnie też zapomniałaś o przepisach i zasadach panujących w tej szkole- powiedział z groźną miną następny.
- Dziękuje, że mnie wysłuchacie– usiadła na ławce tak, żeby wszystkich widzieć. – Moglibyście się przedstawić? Ja to zrobiłam.
- Nie. Nie możemy.
- I tak, wiem tyle ile potrzeba. Jak na razie, wszyscy ciebie wyręczają w gadaniu, Sebiball– popatrzała na kapitana drużyny zapaśniczej.- Wczoraj to byłeś mocny w gębie. – Widziała jak wzdrygnął się, gdy wypowiedziała jego ksywę. W końcu go ruszyła. Teraz to będzie śpiewał.
- Przygotowałaś się. Dobra, czego chcesz? – Odpowiedział jej kapitan.
- Porozmawiać… W cztery oczy – popatrzała na niego. – Tylko wiesz… Tik, tak. Czas ucieka
-Wyjdźcie – zarządził. – I abym nie zobaczył, że ktoś podsłuchuję, bo rozszarpię na strzępy.
            Nie musiał dwa razy powtarzać. Drużyna ulotniła się z szatni w ciągu kilkunastu sekund. Każdy przy wychodzeniu patrzał na Elizabeth z grymasem. Ta jednak nie przejęła się żadnym złym spojrzeniem, lecz patrzała się prosto na Sebiball`a z szerokim uśmiechem.
            Jak domyśliła się, że on może coś wiedzieć? To proste. Nikt, a zwłaszcza kapitan drużyny zapaśniczej nie złamałby się przez zwykłego kujona. To było pewne. Coś musiał wiedzieć, tylko czy wystarczająco dużo posiadał informacji?
- A teraz, czego chcesz?- Odezwał się pierwszy.
- Posłuchaj, wiem, że to dziwnie zabrzmi… Jesteś moją jedyną nadzieją na odzyskanie pamięci, albo na dowiedzenie się czegoś o sobie. Słuchaj, nie wierzę w to, że tak po prostu wczoraj uległeś. Na pewno coś sobie pomyślałeś, albo coś poczułeś. Proszę, powiedz mi o wszystkim.
- A co, nie pamiętasz swojego chłopaka?
 - Ch… chłopak? Opowiedz mi wszystko, co wiesz o nim.
 - O jeju – westchnął.- Gdzieś tak no nie wiem 2 miesiące temu zjawił się nowy chłopak. Był w twojej klasie. Był jak to laski mówiły: „Najprzystojniejszym chłopakiem w szkole”. Najzabawniejsze było to, że każdą ignorował. Prawie…
- Jak to prawie? Proszę opowiedz mi …- przerwał im dzwonek.- Wszystko. Kurczę, czy mógłbyś… zerwać się z tej lekcji?
- Dla mnie to żaden problem. Ale ty? – Popatrzał na nią. – Kujon wszech czasów miałby opuścić jakąś lekcję? Nie wierzę…
- To uwierz. Mówiłam, to nowa Elizabeth Merwil.- Wyciągnęła telefon i napisała do Meredith sms-a: Nie przyjdę na tą lekcję. Wymyśl coś. Potem znów zwróciła się do niego – Proszę kontynuuj.
- Tak, więc był to dziwny koleś. Strasznie zamknięty w sobie. Wszystkie laski spławiał oprócz jednej. Z tego, co wiem, Fafik, znaczy profesor od matematyki wymyślił sobie pracę grupową. Podzielił wszystkich. Oczywiście, większość chciała być z tobą. No, nie oszukujmy się- ciągnął – kujon zawsze miał wszystko dobrze. Bez obrazy. Jednak twoim towarzyszem był nie kto inny niż Jeremy. Tak ma właśnie na imię twój chłoptaś. Spotykaliście się u ciebie w domu. Nie wiem, co tam robiliście, ale byłaś pierwszą dziewczyną, a nawet osobą, z którą gadał. Potem zrobiłaś coś, że otworzył się na innych. Zapisał się do drużyny zapaśniczej i był nawet, powiem ci, niezły. Wstyd mi się przyznać, ale nie wyglądał na twardziela, a pokonał wszystkich, nawet mnie. Wy staliście się oczywiście zakochaną parą, takie dwa gołąbeczki. On był twoim ochroniarzem.
- Czy on… jest tu w szkole? – Zapytała Elizabeth zniecierpliwiona. Po chwili zdała sobie sprawę, że to głupie pytanie. Przecież na pewno spotkałaby go na którejś lekcji.
- Nie. Zniknął dzień przed twoim bum – zaśmiał się.- To znaczy, dzień przed twoim upadkiem.
- A jak on ma na nazwisko?
- Nie wiem… nie pamiętam.
- Było tak pięknie… No nic. Naprawdę ci dziękuję. W końcu jakieś konkrety – podeszła do niego i uścisnęła mu wielką dłoń.
- Wiesz, co… lubię cię. Twoja „nowa” ty jest o wiele lepsza. No chodź tu – podniósł ją i przytulił, ale ten gest był tylko pretekst żeby szepnąć jej słowa- Uważaj na siebie. Masz wiele wrogów.
- Dziękuję. Naprawdę dziękuję za wszystko – Sebiball postawił ją na ziemię. Ona otrzepała się i idąc już do drzwi powiedziała. – Miło mi się z tobą rozmawiało. Mam nadzieję, Sebastian, że jeszcze porozmawiamy.
- Mi z tobą też…- tylko tyle zdołał wykrztusić. Tak dawno nikt nie nazwał go po imieniu…
            Elizabeth z dumą szła do szafki odłożyć bluzę, która przed chwilą zdjęła. To nic, że uciekła z lekcji. Najważniejsze było to, że dowiedziała się tak dużo.
- Nie spodziewałeś się tego, a teraz wiem o wiele więcej niż myślałeś – powiedziała jakby do siebie, ale wiedziała, do kogo są skierowane te słowa. Szła korytarzem, Az nagle wybuchła śmiechem. Dowiedziała się tak dużo.- To teraz masz taki mały problem!

poniedziałek, 9 lipca 2012

Rozdział 5


            Powrót do domu był wyjątkowo przyjemny. Przyjaciółki śmiały, gadały, a co chwile uśmiechał się ktoś do nich. Elizabeth była pewna, że to do Meredith, ale ta zapewniała ją:
-Do ciebie, do ciebie Elizabeth. Mówiłam ci, że staniesz się popularna.
            Lecz ona nie chciała być popularna. Miała być w cieniu, aby móc przejść niezauważona przez tłum. Niestety, teraz to jej się nie uda.
            Pożegnała się z Meredith przed tamtej domem i poszła do swojego. Wiedziała, że czeka ją kazanie. Weszła do mieszkania, ściągnęła buty i na boso powędrowała do swojego pokoju. Jej matka już tam na nią czekała.
- Cześć mamo.- Powiedziała cicho Elizabeth. – Jak ci minął dzień?
- Nie zmieniaj tematu moja kochana. Jestem twoją matką, a o tym, że moja córka idzie do szkoły dowiaduję się z jakiejś kartki!- Rzuciła ową rzecz jej przed nogi. – Jeżeli na tym ma polegać nasza współpraca, to… To… To rezygnuję!
- Ale mamuś…. To, że nie powiedziałam ci, że idę do szkoły nic nie znaczy. Wiedziałaś, że chcę wrócić do normalnego życia. Tak ono wygląda. Wstaję, idę do szkoły, wracam do pustego domu, wychodzę na dwór i idę spać. To zawsze tak będzie. Jeżeli myślisz, że będę ci mówić o każdym moim pierdnięciu to się grubo mylisz.
- Czyli mam być tutaj tylko po to, żeby ci sprzątać, gotować i robić zakupy. Ja ci daję wszystko, a ty mnie okłamujesz!
- Nie okłamuję cię, dobra? Po prostu nie chcę ci się zwierzać z każdej jednej błahostki. To aż takie złe?- Popatrzała na matkę.
- Ja… ja już sobie pójdę.- Zabrała swoją torbę, płaszcz i wyszła z mieszkania.
Elizabeth odprowadziła matkę wzrokiem, a następnie położyła się na łóżku. Ma to, czego chciała. Tak bardzo pragnęła wolności, pustego mieszkania, a teraz poczuła, że zraniła swoją matkę.
            Wzięła scyzoryk, który schowała pod łóżko i otworzyła skrytkę, gdzie trzymała swój pamiętnik. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. W środku nie było nic, prócz kartki. Była ona taka sama jak z jej pamiętnika. Było nawet na niej nabazgrane coś jej pismem: „ Muszę uważać, z kim zadzieram”. Odwróciła jeszcze kartkę parę razy i zamarła. To był jedyny napis, a tak wiele przekazywał. Miała jednak racje, miała rację. Na pewno nie zrobiła tego jej matka. Na pewno nie ona. To kto? Poczuła lęk, który coraz bardziej narastał. Skoro ktoś włamał się do jej domu i znalazł jej pamiętnik, a do tego jeszcze go czytał, to wie więcej o jej przeszłości niż ona sama.
            Usiadła na podłodze wciąż miętoląc kawałek kartki z pamiętnika. Musiała jasno myśleć. Na pewno ta osoba już tu była i szukała pamiętnik. Nie mogła go znaleźć, więc poczekała aż ona sama go znajdzie. To ona pokazała mu gdzie on jest. Potem jakoś wszedł do jej mieszkania i zabrał go. Skoro tak łatwo dostał się do środka, to znaczy, że, nie jest tu bezpieczna. Musiała się gdzieś ukryć. Tylko gdzie?
            Szybko wyszła z domu nie dbając żeby zamknąć za sobą drzwi. I tak ktoś tam już był i może w każdej chwili sobie wejść. Szybko poszła do domu Meredith i zapukała. Otworzyła jej jak zwykle piękna dziewczyna:
- Już się stęskniłaś ? – Zapytała z rozbawieniem.
- Nadal mieszkasz sama? Odpowiedz szybko tak czy nie.
- Tak, ale, o co chodzi?
- Masz wybór: albo mieszkasz u mnie, albo ja mieszkam u ciebie. Później ci wytłumaczę, dlaczego.
- No nie wiem… Może będziesz mieszkać u mnie?- Powiedziała z nutką zdziwienia w głosie. – Teraz powiesz mi, co się dzieje?
- Jak się wprowadzę to ci powiem, co i jak.
Elizabeth z powrotem poszła do swojego mieszkania. Nigdzie nie było bezpiecznie. Nie tam gdzie była ona sama, ale martwiła się przyjaciółkę. Wolała nie zostawiać jej samej w domu. Nie teraz. Wzięła tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Jakby co, zawsze mogła wrócić po coś, co by zapomniała. Zamknęła za sobą drzwi na klucz. On i tak i tak wejdzie, ale nie chciałaby, aby jakiś menel wszedł sobie do środka i tam zamieszkał. Weszła do domu przyjaciółki nawet nie pukając. Zostawiła na wejściu torbę i pognała do Meredith. Objęła ją zdecydowanym ruchem ciesząc się, że jest przy niej. Po chwili opanowała cały swój strach. Ogarnęła ją teraz żądza… żądza prawdy. Bardzo chciała wszystko pamiętać. Teraz jednak musiała porozmawiać z Meredith.
Obydwie usiadły na kanapie w salonie. Jej przyjaciółka żądała wyjaśnień. Nie dziwie jej się.
- Mówiłam ci, że nie wierzę w takie po prostu zniknięcie pamięci. Coś czułam, że ktoś za tym stoi. Teraz mam potwierdzenie swojej tezy. – Mówiąc to podała jej kartkę. Uważnie obserwowała zachowanie przyjaciółki. Widząc, jak twarz Meredith blednie kontynuowała swoją mowę.- Ktoś włamał mi się do domu, wziął mój pamiętnik i zostawił tylko to. Nie wiem, kim jest ta osoba. Domyślam się, że nie chcę żebym sobie przypomniała wszystko. Teraz, Meredith słuchaj mnie uważnie. Nigdzie nie jestem bezpieczna. Przez to, że tylko ciebie pamiętam to ty też nie. Musisz uważać na każdą podejrzaną osobę. Każdą. Ja jak na razie mam plan jeszcze raz się komuś postawić. Nie chcę jednak cię do tego mieszać. Muszę tylko wiedzieć parę rzeczy. Mam nadzieję, że ty pamiętasz…
- C…co? – Wyjąkała Meredith. Teraz, kiedy już dowiedziała się o wszystkim nie wiedziała jak się zachować. Strach ogarniał po kolei każdą część jej ciała. Szybciej próbowała wierzyć, że to nie prawda, lecz niestety dowody przemawiały same za siebie.- Co chcesz wiedzieć?
- Czy przez ostatni miesiąc, może dwa nie pojawił się nikt nowy w naszej szkole?
- Ja… ja – Teraz właśnie zdała sobie sprawę, że nie wie. Nie pamięta. – Nie przypominam sobie.
- A może poznałam w szkole kogoś nowego? Albo poza szkoła. Gdziekolwiek czy kogoś nie spotkałam?
- Elizabeth, ja nie pamiętam. Naprawdę. Czuję się tak jakby ktoś na twój temat zabrał mi wszystkie informacje. Wiem, kim jesteś, pamiętam cię, ale z czasów... Z dzieciństwa i początku roku. Później nic. Tak jakbym miała dziurę w mózgu.
- Tak jak myślałam …
            Elizabeth wiedziała, że ktoś chce ukryć coś, co się stało w ciągu ostatnich paru miesięcy. Przecież ktoś musiał pamiętać. Musiał… Na razie myślała o jednej osobie. Jutro z nią porozmawia.
            Nagle dziewczyna zdała sobie sprawę, że Meredith z powrotem odzyskała swoje naturalne kolory. Teraz właśnie coś do niej mówiła.
-… rade. Musimy! – Popatrzała na nią.- Elizabeth, czy ty mnie w ogóle słuchasz?
- Tak, słucham – skłamała.
- Mam nadzieję – przyjrzała się jej. – Powiedz mi, co ty znowu planujesz?
- Co?
- Znam tę minę. Zawsze masz taką jak coś obmyślasz, albo planujesz. Tak, więc co zrobimy?
- Jak na razie, idziemy na zakupy. Musisz mi pomóc wyglądać normalnie – powiedziała ze sztucznym uśmiechem na twarzy.
- No, to mi się podoba. Nie zawracajmy sobie na razie tym kimś głowy.
            Wyszykowały się szybko. Elizabeth wiedziała, że Meredith lubi zakupy i one na pewno poprawią jej humor. Miała także nadzieję, że ona też zapomni o wszystkich problemach…

Rozdział 4

           Elizabeth wstała bardzo wcześnie rano, żeby zdążyć naszykować się do szkoły. Trochę się bała, gdyż nie wiedziała, czego oczekują od niej inni.
            Jej matka spała nie wiedząc, że córka idzie do szkoły. Elizabeth nie miała zamiaru jej tego mówić. Planowała zostawić kartkę na stole z napisem: Poszłam do szkoły. Elizabeth.
            Spojrzała na zegarek. Wybiła godzina 7:14. Umówiona z Meredith była o 7:35, a lekcje zaczynały się o 8:05. Niechętnie zajrzała do lodówki. Nie chciało jej się jeść, no, ale cóż musiała. Nasypała do miski małą porcję płatków śniadaniowych i zalała je mlekiem. Z wielką niechęcią przeżuwała jedzenie. Gdy już wepchała do buzi połowę śniadania, odstawiła miskę i nabazgrała na kartce wiadomość do matki. Następnie poszła do łazienki, wzięła zimny prysznic i zajrzała do szafy. Nie miała, w co się ubrać. Nic w tej szafie jej się podobało. Ubrała się, więc w bluzę z kapturem i rurki. Tylko to wydawało jej się odpowiednie. Parę razy przeczesała szczotką swoje długie włosy. Nie malowała się. Nie nawiedziła się malować. Dla niej była to tylko strata czasu.
Założyła na głowę kaptur i wyszła z mieszkania. Stanęła przed drzwiami do Meredith i zanim zdążyła zapukać, ta wyszła z domu.
- O! Już jesteś, ale chyba nie zamierzasz pójść do szkoły z kapturem na głowie?- Popatrzała na nią z dużym zdziwieniem.
- Nie, to tylko na drogę- skłamała. Nie chciałaby ktoś ją rozpoznał. Z tego, co słyszała była niezbyt przyjemnie traktowana w szkole. – Idziemy?
            I poszły. Przez drogę Meredith ciągle gadała, że cieszy się, że idzie ona z nią do szkoły. Nie wiedziała jeszcze, że Elizabeth planuje niezbyt przyjemną z nią rozmowę na temat swojej przeszłości. Chciała wydusić z niej najwięcej, co tamta pamiętała.
            Przed szkoła Meredith zatrzymała się i ściągnęła Elizabeth kaptur z głowy. Następnie wzięła jej włosy i dzieląc po równo położyła je z przodu.
- Masz piękne, zdrowe włosy. Musisz się nimi chwalić- rzekła. – I lepiej wyglądasz niż zawsze. Oczywiście będziemy musiały popracować nad twoim stylem- zaśmiała się i ruszyła przed siebie w stronę szkoły. Elizabeth poszła za nią obawiając się reakcji wszystkich. Nie była już tą samą osobą. Już nie.
            Szły razem przez korytarz. Meredith, co chwilę witała się z kimś przytulając się do tej osoby, a Elizabeth w tym momencie stała zawsze z tyłu i wpatrywała się w podłogę. Zresztą idąc też to robiła. Doszły tak razem do szafek. Szły do nich po każdej lekcji, a te były wyjątkowo nudne.
            Na długiej przerwie, Elizabeth sama bez Meredith stała przy swojej szafce. Jej przyjaciółka musiała pójść na jakieś spotkanie. Dziewczyna ze znudzeniem wyciągnęła książki na lekcje historii, którą miała za chwilę. Nagle poczuła jak książki, które miała w ręce ktoś wytrąca i lądują one na ziemi. Usłyszała śmiech przed sobą. Nie miała zamiaru dać sobą pomiatać! Nie ruszyła się by podnieść książki tylko wrzasnęła:
- Podnieś to w tej chwili! – Wypowiedziała to zdanie akcentując każdy wyraz. Nie zwróciła uwagi, że w tym momencie każdy, kto był na korytarzu utworzył okrąg wokół niej i chłopaka, który nadal głośno się śmiał.
- Do mnie mówisz kujonie?- Nadal się śmiał.- Ty wiesz, kim ja jestem?
- Oj, przepraszam. – Zrobiła minę jakby miała się rozpłakać, a po chwili zaczęła się głośno śmiać.- A nie, to ty masz mnie przeprosić. Czy ja wiem, kim jesteś? Co najwyżej skończonym kretynem.
- Nie wiesz, z kim zadzierasz.
- Nie! To ty nie wiesz, z kim zadzierasz.- Podeszła twardo do niego wciąż się na niego patrząc. Czuła jak wszyscy wbijają w nią swój wzrok.- Zmieniałam się. Dla ciebie na gorsze. A teraz: mam ci pomóc, czy sam podniesiesz te książki?
- Nie wiesz, z kim zadzierasz. Pożałujesz tego.- Elizabeth widziała zdziwienie i gniew w jego oczach.
Poszedł do miejsca gdzie leżały porozwalane książki, pozbierał je i podał dziewczynie. Ta uśmiechnęła się triumfalnie do niego i powiedziała:
- Dziękuje.
Chłopak odszedł, a tłum przed nim się rozstępował. Gdy tylko znikł z jej pola widzenia wszyscy zaczęli bić gromkie brawa. Elizabeth rozejrzała się po tłumie i zobaczyła, że każdy się do niej uśmiecha. Niczego nie rozumiała. Dlaczego bili jej brawa? Z tłumu wyszła Meredith i wzięła jej prawą dłoń i uniosła do góry. W tym momencie brawa ucichły.
- Panie i panowie to jest Elizabeth Merwil. Chcesz coś dodać kochana?
- O co w tym wszystkim chodzi? Nic nie rozumiem.
- Kobieto, właśnie złamałaś kapitana drużyny zapaśniczej. Pierwsza się mu postawiłaś.
- Pff… To był kapitan drużyny zapaśniczej? Chyba drużyny cheerleaderek, bo tylko na to się nadawał – zaśmiała się, a tłum razem z nią. – Czuję się trochę niezręcznie.
- No już. Przedstawienie skończone. Możecie się rozejść. – Meredith przyszła jej z pomocą. Tłum zareagował automatycznie i rozstąpił się. Elizabeth poczuła wielką ulgę. – Kobieto, teraz jesteś bohaterką całego liceum. Jeszcze nigdy nie słyszałam żeby cała szkoła biła brawa jednej osobie. Jesteś niesamowita.
- Mówiłam, że nie dam sobą pomiatać. – Uśmiechnęła się do niej blado. W tym momencie zadzwonił dzwonek na lekcje i poszły do klasy.

Rozdział 3

- Jak dobrze być już w domu - powiedziała sama do siebie Elizabeth wkładając kluczyki do zamka.- A zwłaszcza w takim domu, którego się nie pamięta.
            Naburmuszona weszła do środka. Nie chciała żeby jej matka była teraz z nią. Chciała być sama. Musiała się jej pozbyć. Tylko jak?
            Wzięła od matki torbę i płaszcz. Jest gorąco, w końcu to już czerwiec, a ona nosi gruby płaszcz. Odwiesiła go na wieszak i wyprzedzając matkę obeszła cały dom zbierając po pokojach brudne rzeczy, które walały się prawie w każdym kącie.Przy okazji szukała jakiś śladów, jakie pomogły by jej w śledztwie. Tak o tym myślała. To będzie jej misja. Nagle w jej głowie zaświstał plan,dzięki któremu mogłaby pozbyć się na jakiś czas matki. Zamierzała go zrealizować już teraz.
            Podeszła do lodówki i rzekła:
- Chciałabym ci coś dać do picia czy nawet do jedzenia, ale w lodówce pusto- jej twarz posępniała.
- Nic nie szkodzi. Pójdziemy razem do sklepu – powiedziała lekko ożywiając się matka.
- A może mogłabyś iść sama?- Ziewnęła. – Od czasu tego nieszczęśliwego wypadku ciągle chodzę niewyspana. Teraz będę mogła w końcu się wyspać… Zresztą wszędzie dobrze się śpi, ale w swoi łóżku najlepiej – znowu ziewnęła.
- Dobrze. Mogę iść sama, lecz najpierw zrobimy listę zakupów- odpowiedziała z wahaniem.
- Dziękuje- podeszła do niej i ją przytuliła.- Będziesz pisać? Mi to raczej teraz kiepsko idzie – podała jej kartkę i długopis.
            Elizabeth podyktowała matce listę zakupów w sklepach, do których się bardzo, ale to bardzo długo szło. Nie miała samochodu, więc trochę ją to zajmie. Pożegnała matkę machnięciem dłoni i ziewnięciem. Po jej wyjściu pobiegła do okna i poczekała, aż ta odejdzie dostatecznie daleko. Zamknęła drzwi na klucz i rozpoczęła przeszukiwanie wszystkich pomieszczeń. Podobno uderzyła się w głowę w salonie... W takim razie będzie tu gdzieś krew! Od nowa przeszukała wszystkie kanty w pokoju, a jak tam nic nie znalazła to szukała w całym domu. Bez skutku. Po drodze zauważyła lustro.
Stanęła przed nim i przyjrzała się sobie. Miała długie, kręcone, kasztanowo-czarne włosy, które miały różny kolor w innym świetle. Brązowe, duże oczy miały w sobie coś tajemniczego. A co z jej kształtami? Nie była duża, ale nie też nie niska. Przeciętna, szczupła dziewczyna o niezbyt dużych piersiach. Rozsunęła lustro i jej oczom ukazała się wielka garderoba, ale rzeczy w niej były straszne. Spodobały jej się tyko ubrania z podpisem „robocze”. Przebrała się szybko w za dużą bluzę i dresowe spodnie. O wiele lepiej się poczuła.
            Poszła do lodówki, złapała za zimną puszkę coli i otworzyła ją z głośnym westchnięciem. Usiadła na swoje ogromne łóżko, które ugięło się pod jej ciężarem.
- Z takich śladów nici. Co mogło mi jeszcze pomóc odzyskać pamięć? – Próbowała skupić swoje myśli na tym właśnie pytaniu, ale nie mogła. Myślała o tym, że teraz przydałby się jakiś przyjaciel, któremu wszystko może powiedzieć. Wszystko. A gdyby tak…- PAMIĘTNIK! – Wrzasnęła i od razu wzięła się do poszukiwań. Przeszukała każdą szafkę, każdy kąt i nic. Nie dziwiła się, że nic nie znalazła. Musiała go kiedyś dobrze ukryć.
- Czemu tego nie pamiętam ?!  Czemu?! – Teraz opanowała ją furia. Chciała pamiętać. Tak bardzo chciała pamiętać. Z zrezygnowaniem złapała puszkę coli, która wyśliznęła się jej z rąk. Spadła na ziemię z wielkim, pustym hukiem i zawartość wylała się na podłogę. Jeszcze tego brakowało! Poszła do kuchni, złapała pierwszy lepszy ręcznik. Wróciła do pokoju i nie wierzyła własnym oczom. Coli nie było już na ziemi. Został tylko ślad po niej i puszka. Na parapecie stała butelka z wodą do podlewania kwiatów, którą wzięła ze zadowoleniem i wylała w miejsce, gdzie przed chwilą było mokro. Przyjrzała się dokładnie i zauważyła, że woda nie znika, lecz wsiąka pod deski. Złapała scyzoryk, w który zaopatrzyła się, gdy tylko weszła do mieszkania. Podważyła nim deskę, która z łatwością odskoczyła. Zobaczyła w dole wielką dziurę, a na dnie… o jejku! Wzięła do ręki oprawiony w prawdziwą skórę notes i otworzyła go na pierwszej lepszej stronie. Tak. To był jej pamiętnik. Usiadła na łóżku i przez chwilę poczuła opór przed przeczytaniem go. Czuła jakby naruszała czyjąś prywatność. Przecież to bzdura, albo może nie… No tak, to był pamiętnik jej samej, ale miała wrażenie, że to były czasy, które jej nie dotyczą…
            Już miała zacząć czytać tą lekturę jak usłyszała dzwonek do drzwi. Przestraszyła się tak bardzo, że aż podskoczyła. Odłożyła notes w to samo miejsce, zakryła go deską i popatrzyła przez judasza do drzwi. Spodziewała się, że zobaczy matkę, lecz ku jej zdziwieniu to była jakaś dziewczyna. Otworzyła z wahaniem drzwi i zajrzała za nie:
- Elizabeth! – Odparła dziewczyna i przytuliła się do niej, po czym zaśmiała się. Elizabeth pamiętała ten śmiech. Za chwile sobie przypomni. Musi tylko dobrze się skupić... Przeszukała szybko swoje strzępki wspomnień i zobaczyła ją.
- Meredith! Jak się cieszę ze jesteś! – Ona także się do niej przytuliła. Po tym długim uścisku zaprosiła ją do środka i zamknęła za nią drzwi na klucz. – Wiesz jesteś pierwszą osobą, którą pamiętam, moja przyjaciółko!
            Elizabeth przyjrzała się Meredith. Wysoka dziewczyna, blondynka z lekko kręconymi włosami i błękitnymi oczami. Ubierała się jak zwykle modnie. Była o wiele ładniejsza od niej samej. Zazdrościła jej tej urody i stylu bycia. Ta to miała super życie.
            Podała Meredith puszkę coli zapytała się:
- Czy ty wiesz, co się stało?
- Wiem tylko tyle, że podobno przewróciłaś się i uderzyłaś w głowę o coś twardego. Potem już ja cię znalazłam i zadzwoniłam po pogotowie.
- Poznałaś kiedyś moich rodziców?
- Nie, nie miałam tej przyjemności, a czemu?
- Za chwile ci wyjaśnię tylko potrzebuję twojej szczerej odpowiedzi: Czy ty wierzysz w tą historyjkę, że uderzyłam w c o ś głową?
- Tak szczerze to nie. Jakbyś w coś uderzyła to byłaby wokół twojej głowy, chociaż kapkę krwi, a nie było nic a nic. A dlaczego się pytasz? –Dopytywała się, co chwilę Meredith, lecz Elizabeth była już w innym świecie. W końcu znalazła kogoś, kto podziela jej zdanie... Kogoś, kto wie, kim była i kim jest. Nareszcie.
            Elizabeth nie czekając długo powiedziała Meredith, co sądzi o tym wszystkim. Szepnęła jej też słówko o dziwnym zachowaniu jej rodziców, a także o tym, że gdyby jej matka przyszła to musi się schować  w szafie, bo jak na razie nie chce mówić jej, że coś sobie przypomniała. Blondynce wydało się to dziwne, ale i tak zgodziła się z przyjaciółką. Nie miała zbytnio wyboru. To była nowa Elizabeth, która różniła się od starej. Bardzo mocno.
- Opowiedz mi, jaka ja jestem, a raczej byłam- nalegała ciągle Elizabeth.
- Nie wiem, co ci powiedzieć. Szczerze? To byłaś strasznym kujonem. Nie dość, że chodzisz ze mną do najlepszego liceum w mieście, to do tego wkuwałaś każde słówko, jakbyś nie miała normalnego życia. Udowodnię ci. – Podeszła do szafki z książkami i wyciągnęła między nimi dziennik z ocenami.- Spójrz! Żadnej szmaty, dwójki, a co dopiero trójki. Dawałaś sobą pomiatać. Nie potrafiłaś się bronić, kogoś wyzwać czy nawet przekląć. Byłaś takim małym dzieckiem, przy którym nom stop musiał ktoś być.
- Dzięki za szczerość. W końcu jakieś konkrety. A tak w ogóle to, kiedy ja mam iść do tej szkoły?
- Chodź ze mną jutro. Będzie fajnie. Tylko… proszę nie ubieraj się w te nudziarskie rzeczy. Ja nie proszę, ja błagam!
- Ok, ok – przewróciła oczami.
            Jeszcze przez jakieś 5 minut omówiły ze sobą szczegóły jutrzejszego powrotu do szkoły, a następnie Elizabeth wygoniła sąsiadkę do domu. Kątem oka zauważyła przez okno, że jej matka wraca z torbą pełną zakupów. Przez chwile było tak fajnie…

Rozdział 2




Elizabeth obudziła się, spojrzała na krzesło i zobaczyła, że jej „mama” siedzi przy łóżku i wpatruje się w sufit. O jejku. Pewnie nigdy nie da mi spokoju. Przecież ja jej nawet nie znam. A propos, gdzie jest ten mężczyzna?
Długo nie musiała czekać na odpowiedź. Po chwili przyszedł on z butelką wody. Tylko tyle zdążyła zauważyć, gdyż natychmiast zamknęła oczy i udawała, że śpi.- Och, nareszcie jesteś! - Powiedziała kobieta. – A co zrobimy z tym?- Cśśś – uciszył ją. – Nie śpi. Udaje.
Skąd on to wiedział. Ziewnęła, a następnie otworzyła oczy.- O dzień dobry- powiedziała z udawaną nutką zdziwienia w głosie. – A co państwo tu robicie? Czy lekarz was przypadkiem nie wyrzucił?- Owszem, ale to było wczoraj. Teraz jest nowy dzień, czyli nie ma nic do gadania – odpowiedział jej  zgryźliwie mężczyzna.
Teraz mu się przyjrzała. Wysoki i chudy mężczyzna z wąsikiem i bokobrodami. Miał brązowe  oczy, podobne do moich pomyślała. Nie, moje nie mają w sobie tyle tajemnic. A kobieta? Ona była inna. Wychudzona, niska, a jej spojrzenie było pełne rozpaczy. Elizabeth porównała jej wygląd z osobami, które mają głęboką depresje. Już wcześniej widziała takie spojrzenie, tylko nie wie gdzie…- Jak się czuje moje dziecko?- Kobieta wyrwała ją z zamyślenia.- Dobrze, ale… Przepraszam, ale ja pani nie pamiętam, zresztą pana też nie. Pamiętałabym was, jeżeli byście byli moją rodziną. Chociaż momenty. A tu - popukała się w głowę- pusto!- Lekarz mówił, że to normalne – wtrącił się.- A skoro nie pamiętasz to my ci wszystko przypomnimy.-Dokładnie, wszystko. Zacznijmy od tego: -podała jej rękę.- Ja jestem Margaret i jestem twoją matką, a to jest Dick. Jak się pewnie domyśliłaś, jest twoim ojcem. Spokojnie, jeszcze sobie nas przypomnisz.- Musisz – popatrzał na nią pustym wzrokiem.- Dobrze, załóżmy, że to prawda. W takim razie na pewno wiecie, kiedy mnie wypisują.- Tak, wypiszą cię dzisiaj po południu. Pojedziesz z nami do domu…-popatrzała na nią znacząco.- O nie, nie, nie. Ja was nawet nie znam. No dobra załóżmy, że jednak tak... W takim razie nie pamiętam. A poza tym miałam wrócić do normalnego życia. Moje normalne życie to mój dom, moi znajomi, moja szkoła.- W takim razie będę musiała wprowadzić się do ciebie. A jak będziesz w szkole to pójdę do swojego domu i ugotuje ci obiad- spojrzała kątem oka na męża.- Ja się zgadzam –odpowiedział.
Elizabeth przewróciła oczami. Jeżeli to faktycznie jej matka to ma rację. Jest wpisana w dokumentach. Tak ją zapewniał lekarz. Musi mu uwierzyć. Wzięła głęboki oddech i powiedziała:- Zgoda.- Ale się cieszę. W końcu sobie poważnie porozmawiamy i będę mogła się tobą opiekować- w jej oczach pojawił się nagły błysk, a następnie jej oczy zaszkliły się.-Ale proszę nie płakać. Naprawdę.
Ale było już za późno. Kobieta rozkleiła się. Na początku się powstrzymywała, a później już wybuchła histerycznym płaczem. Coś tu nie gra. Po co matka płakałaby i to tak rozpaczliwie z tego, że będzie mieszkać z własnym dzieckiem? To bardzo dziwne… bardzo…
            Przez następnych parę godzin w pokoju było cicho, ale w myślach Elizabeth panował wielki chaos. Nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Ale na razie zamierzała się niczym nie przejmować. Pomartwi się jak wróci do domu… O ile będzie miała trochę prywatności….

Rozdział 1

                     Dziewczyna otworzyła oczy. Nie wiedziała gdzie jest, ani kim jest. Rozejrzała się wokół. Znajdowała się w szpitalu to wie na pewno. Wskazywało na to sterylne pomieszczenie w jakim leżała. Po bokach oddzielały ją od innych pacjentów białe zasłony, a tyłem do niej stały trzy osoby z czego jedna była w fartuchu. Tylko nadal nie wiedziała, kim jest….
Domyśliła się, iż jej imię brzmi Elizabeth, gdyż kubek z takim imieniem znajdował się na szafce przy łóżku szpitalnym. Poza tym dobrze znała to imię, przez co była prawie pewna swojej racji. Zamrugała gwałtownie usuwając mroczki przed oczami, gdy spojrzała na lampy jarzeniowe. Przeniosła swój wzrok słysząc zawziętą konwersację toczoną w pokoju.
- Ale jak to ma amnezję? – Powiedział mężczyzna w podniosłym wieku.- Że niby tak po prostu wszystkiego zapomniała?
- Rozumiem, że się pan denerwuje, ale powinna odzyskać pamięć – odpowiedział spokojnym tonem doktor. – Nie musi się pan martwić.
            Elizabeth zauważyła, że na jej łóżku znajduję się karta zdrowia. Sięgnęła po nią podkurczając przy okazji nogi, dzięki którym mogła oprzeć kartki o nie.
Imię: Elizabeth
Nazwisko: Merwil
Wiek: 17 lat
Urodzona: 17.07.1995r
Miejsce urodzenia: Magic City
Adres zamieszkania: ul. Mistyczna 3/5 Magic City
Objawy i choroby:
Wstrząs mózgu wywołany silnym uderzeniem w głowę. Wywołał on częściową amnezję.
Że co? Pomyślała. Przecież to niemożliwe! ·
Skupiła się tak mocno na czytaniu zawartości, że zapomniała o całym świecie. Przed jej oczami stanęły obrazy z życia codziennego. Uśmiechniętą twarz przyjaciółki, droga do szkoły, pizza z całą klasą, dom wypełniony różnymi zapachami przez kadzidełka… Przez to wszystko uśmiechnęła się sama do siebie. Przez te nagłe wspomnienia jeszcze większe wydały jej się bzdurne podejrzenia o amnezję.
            Popatrzała się przed siebie, gdy tylko poczuła na sobie wścibskie spojrzenia, lecz od razu tego pożałowała. Kobieta rzuciła się na nią z płaczem. Dopiero po dłuższej chwili, udało się lekarzowi doprowadzić ją do porządku.
- Przecież jestem jej matką! Musi mnie pamiętać –krzyczała kobieta.
            Moją matką? To niemożliwe. Nie zapomniałabym własnej matki. Co to, to nie!
            Doktor podszedł do Elizabeth i wykonał szereg badań i testów. Jego ostatnie pytanie brzmiało:
-Jaki jest ostatni moment z twojego życia, który pamiętasz?
-Ja… ja nie wiem. Nie jestem pewna. Tych tutaj ludzi nie znam- wskazała na kobietę i mężczyznę.- To nie jest moja matka! Pamiętam… niektórych znajomych, szczegóły swojego mieszkania szkołę… Znaczy drogę do niej, a samą uczelnię to nie. Mógłby mi pan powiedzieć coś więcej o nim?
- Uczysz się w liceum ogólnokształcącym w Magic City. Dodatkowo dodam, że w najlepszym w mieście– odpowiedział doktor.
- Widzi pan. Nie wiedziałam. Nie wiem, kim jestem, jaka jestem. Na to pytanie nie potrafiłabym odpowiedzieć – wzięła głęboki wdech.- Kiedy będę mogła opuścić szpital?
- Jutro, góra dwa dni. Tylko będziesz musiała na siebie uważać. I to bardzo mocno. Pamięć będzie stopniowo wracała, lecz do tego momentu, wiesz…
- Tak, tak muszę być ostrożna- przerwała mu.