poniedziałek, 31 grudnia 2012

Rozdział 16

Uwaga! Rozdział ekstremalnie długi. Czytasz na własną odpowiedzialność xD

***

            Łup.
            Skrzywiłam się i potarłam twarz. Piekł mnie nos.
            Łup. Łup.
            Teraz kości policzkowe.
            Leniwie uniosłam powieki i niemal natychmiast się skrzywiłam. Pochylała się nade mną chuda dziewczyna z zaciśniętymi ustami i uniesionymi brwiami. Włosy w kolorze ciemny blond upięła nieporządnie na czubku głowy. Miała na sobie ciemne spodenki do jogi i bawełnianą bokserkę w oliwkową panterkę, która odcieniem pasowała do jej oczu z piwnymi plamkami. W ręku trzymała piłeczkę tenisową, gotowa nią kolejny raz rzucić.
            Usiadłam w pościeli i osłoniłam twarz. Spojrzałam w dół, próbując zorientować się w sytuacji, w jakiej się znalazłam i przypomniałam sobie łóżko, na które wczoraj bez namysłu padłam.
            Odprowadzona przez strażnika byłam tak zmęczona, że nie myśląc wiele zasnęłam i obudziłam się po dwunastu godzinach. Źle, bardzo źle. Powinnam najpierw zauważyć, że nie jestem sama w pokoju.
            A teraz jeszcze ta dziewczyna, gotowa w każdej chwili do kolejnego ciosu.
- Dobrze – powiedziała szorstkim tonem. – Obudziłaś się.
- Kim jesteś? – Zapytałam senna.
- Pytanie powinno raczej brzmieć „Kim ty jesteś?”. Poza tym, że jesteś nieznajomą, którą znajduję w swoim pokoju. Poza tym, że jesteś dzieciakiem, który przez swoją dziwaczną paplaninę przez sen przerwał mi poranne mantry. Kate jestem.
            Boże Święty! Jeszcze nigdy nie słyszałam tak nieuprzejmego tonu przy pierwszej rozmowie. Zdenerwowała się, co łatwo można było zauważyć po zaciśniętych ustach. Ciekawe, czy właśnie to miał na myśli Jared, mówiąc, że to ja jestem nerwowa…
            Poza tym, kim ona była? Nie: wampir, wilkołak, elf… Nie anioł – nasunęła mi się dziwne, ostatnie skojarzenie, z którym się w pełni zgadzałam.
            Rozejrzałam się po pokoju. Był dość ciasny, ale ładnie urządzony, z jasnymi drewnianymi podłogami, kominkiem, kuchenką mikrofalową, dwoma sporymi biurkami i wbudowanymi regałami, które służyły również za drabinkę do łóżka wyżej.
            Widziałam łazienkę z przesuwanymi drewnianymi drzwiami i – musiałam zamrugać parę razy, żeby uwierzyć swojemu zmysłowi – ocean za oknem. Jakim cudem ocean w Londynie? Co to za czary?
- Nikt nie wspominał mi, że będę miała współlokatorkę – odparłam.
- A co myślałaś? Że opróżnią pokoju dyrektora tylko dlatego, że jesteś Elizabeth Merwil?
- Yyy… nie? – Potrząsnęłam głową – W ogóle tak nie myślałam. Zaraz, skąd znasz moje imię?
- Czyli jesteś Elizabeth Merwil? – Zielonkowate oczy Kate wpatrywały się przesadnie w moją zniszczoną piżamę. – Ale ze mnie szczęściara.
            Nie wiedziałam, co powiedzieć.
- Przepraszam – odetchnęła i usiadła na skraju mojego łóżka – Mój terapeuta próbuje zrobić cokolwiek, żebym nie była taka obcesowa, gdy spotykam kogoś po raz pierwszy.
- Chyba za mało się stara.
- To znaczy… nie jestem przyzwyczajona do dzielenia się. Czy możemy… - odrzuciła głowę do tyłu- zacząć wszystko od nowa? Czysta karta?
- Byłoby miło.
- Tak więc, nie powiedzieli ci o mnie, bo najprawdopodobniej nie wiedzieli o niczym, znaczy o mnie… - uderzyła się otwartą dłonią w czoła, a następnie rozmasowała je i westchnęła – Wróciłam do pokoju przez okno około trzeciej.
            Patrząc na szeroki parapet wydawało mi się to możliwe. Wyobrażając sobie Kate skaczącą przez okno, by dostać się do pokoju, parsknęłam śmiechem. Od razu zostałam uciszona kuksztańcem w bok. Silna jest. Rozmasowałam ramię i czekałam, aż ponownie się odezwie.
- Widzisz, jeżeli chodzi o dzieci Nefilim i innych uczniów szkoły, nauczyciele jedynie zgrywają pozory dyscypliny. Jej jako takiej nie ma, ale nie powiedzą tego nowej uczennicy. Zwłaszcza Elizabeth Merwil.
            Znowu to samo. Ten specyficzny ton głosu Kate, gdy wypowiadała moje imię. Chciałam wiedzieć, o co chodziło. I gdzie była do trzeciej? I kim były dzieci Nefilim?
            Kate wstała i poszła do łazienki umyć zęby. Przeszukała swoją torbę i biorąc szczoteczkę do zębów podeszłam do umywali i wskazałam na pastę.
- Zapomniałam spakować swoją.
- Bez wątpienia blask sławy oślepił cię na drobne codzienne konieczności – odparła, ale podniosła tubkę i podała mi ją.
            Nie mam pojęcia, czym tak bardzo naraziłam się współlokatorce i o czym do cholery ona mówi!
            Miałam mnóstwo pytań w głowie, ale zadałam te, które nawet mnie zdziwiło.
- O czym mówiłam przez sen?
            Zwykle każdy mój koszmar zawierała jakąś podpowiedź do zapomnianego życia. Zawsze pamiętałam chodź cząstkę snu, lecz nie tym razem. Nie mogłam w ogóle przypomnieć sobie nic z dzisiejszej nocy. Wiedziałam, że tylko ona może pomóc mi sobie przypomnieć.
- Nie wiem – odparła. – Mamrotałaś coś pod nosem. Następnym razem mów wyraźniej i głośniej, a najlepiej byś nie gadała wcale.
            Lekko zawiedziona wypłukałam usta i wytarłam twarz. Po chwili Kate ubierając fioletowe japonki zawołała:
- Chodź. Idziemy na śniadanie.
            Patrząc na swoją piżamę byłam załamana. Nie mogłam się tak pokazać. Nie miałam również pojęcia, czy istnieją tutaj mundurki szkolne.
- Co mam na siebie włożyć? – Zapytałam przeszukują walizkę.
- Czy ja wyglądam na katalog mody? Cokolwiek, byle szybko.
            Przewróciłam oczami i wzięłam pierwsze lepsze rzeczy. W rezultacie ubrałam się w krótkie, jeansowe spodenki i bokserkę, a na nogi tenisówki. Zdążyłam jeszcze narzucić na ramiona sweter, zanim zamknęłam mi drzwi przed oczami.
            Szłyśmy przez korytarz o łososiowym kolorze ścian, przy których stały meble z identycznego materiału, co w naszym pokoju. Architekci pewnie chcieli osiągnąć domowy i przytulny kącik. W pełni im się to udało. Przypomniało to bardziej dom babci, niż szkołę.
            Poprowadziła mnie na werandę, gdzie znajdowało się mnóstwo osób. Przy stołach siedziały grupki, które śmiały się i popijały kawę lub jadły sniadanie. Niektóre osoby opalały się zwrócone w stronę słońca. Wyglądało to tak beztrosko, że nie sądziłam, iż był to pierwszy dzień szkoły.
            Kate podeszła do wolnego stolika i zrzuciła napis: „rezerwacja”. Gestem ręki kazała mi usiąść po drugiej stronie. Za chwilę przyleciał kelner.
- Przepraszam, ale.. –zaczął, ale mu przerwano.
- Poproszę mocne ekspresso z odrobiną mleka – popatrzyła na nią. – A ty?
- Ja poproszę to samo – odpowiedziałam zaskoczona nieuprzejmością dziewczyny. Gdy tylko chłopak odszedł przynieść nasze zamówienia, raczyła mi to wytłumaczyć,
- Dzieciaki na stypendiach. Muszą harować, żeby się się utrzymać – uśmiechnęła się.
- Ej! Nie wiem, jak ty, ale ja również musiałam pracować! Co prawda, od czterech miesięcy nie, lecz…
- Wow! Mam być również zaskoczona tą częścią twojego CV? – odparła szorstko, a potem zaczęła czytać gazetę.
            Zacisnęłam ręce w pięści i szybko wypiłam całą kawę, która została przede mną postawiona. Poprosiłam o coś zimnego i zamknęłam oczy licząc o 10 w dół.
            10…
9…
8… Nic. Nadal we mnie wszystko buzuje.
7… Poczułam ciepłą rękę na ramieniu. Od razu otworzyłam oczy, a wtedy pod nos wetknięto mi zimną wodę. Napiłam się i dopiero teraz zauważyłam, kto pomógł mi ukoić nerwy.
Stała przy mnie owa wampirzyca, którą zdążyłam już znienawidzić. Jednak wyglądała tak inaczej… Ubrana była w zwiewną, długą do ziemi sukienkę w kolorze błękitu, a z jej twarzy emanowała radość. Wyglądała tak bardzo beztrosko i łagodnie, że zaczęłam wątpić, że to ta sama osoba.
- Widzę, że zaprzyjaźniłaś się już z Kate. Wiedziałam, że się polubicie – odparła, a ja prychnęłam pod nosem. – Mam nadzieję, że podoba ci się w SSS. Nie zdążyłam ci się jeszcze przedstawić. Jestem Carmen.
            Poklepała mnie po plecach i popatrzała na moją towarzyszkę.
- Mogłybyśmy porozmawiać na osobności? – Zapytała.
- Oczywiście – odpowiedziałam i wstałam z mojego miejsca. Nie miałam ochoty więcej z nią siedzieć.
            Zaprowadziła mnie na korytarz, gdzie nie było ani jednej osoby. Wszyscy woleli spędzać tak piękny dzień na dworze. Odwróciłam się do niej i poczekałam, aż znajdzie odpowiednie słowa.
- Nie możesz pokazywać nikomu tej sztuczki z ogniem – powiedziała, ale nadal się uśmiechała. – Widzisz. Ta szkoła dzieli się na dwie części. Są uczniowie zaawansowani i to są nefilim oraz inne stwory. Reszta to zwykli ludzie, którzy mają was kryć. Nie wiemy, czy nie czai się tu jakieś niebezpieczeństwo. Zresztą... To nie jest normalne.
- Tu nic nie jest normalne – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Masz rację. Jednak wszędzie są jakieś ograniczenia. Będziemy próbować cię wyszkolić na wszelkie możliwe sposoby. Natomiast nie możemy pozwolić sobie na takie… wybryki.
- Czyli, że oni będą się chwalić, co potrafią, a ja muszę siedzieć cicho, tak?
- Tak. Znaczy nie… Słuchaj, po prostu im nie mów.
- Świetnie – odburknęłam i pozbawiona chęci wróciłam na werandę.
            Miałam dość tej szkoły, a to dopiero pierwszy dzień. Jak ja dam radę wytrzymać więcej? Popatrzałam na Kate, która jadła jajecznice.
- Słuchaj mnie. Nie wiem, co ci zrobiłam, ale…
- Słyszałaś o czymś takim, jak jedzenie w spokoju? – Przerwała mi z pełną buzią, a następnie wepchnęła sobie kolejny kawałek do buzi.
- Nie! Pozwól mi dokończyć. Jeżeli coś ci zrobiłam, to przepraszam. Naprawdę. Nie mam zamiaru się z nikim kłócić. Ale wiesz, że część tego – wskazałam na odległość między nami- pochodzi od ciebie. Może chciałaś mieć własny pokój, tylko dla siebie, a ja ci go zabrałam…
- Ty naprawdę nic nie rozumiesz… -westchnęła. – Tu nie chodzi o ciebie. Ja po prostu nie lubię takiego gwiazdorzenia się. Patrzcie jestem Elizabeth Merwil, przyjmijcie mnie do szkoły, jestem najlepsza. Nie. Wiesz, co? Tutaj znajdziesz całą masę swoich fanklubów, ale mnie do nich nie zapisuj.
- Ale ja nie chcę... – zaczęłam, ale mi przerwano.
- Nie mówiłam, to ona – usłyszałam za swoimi plecami.
            Stały za mną dwie dziewczyny. Jedna przysadzista o rudych włosach, a druga szczuplutka i wysoka o czekoladowych. Kompletne przeciwieństwo siebie nawzajem. Ta druga była bardzo podobna do mnie, gdy jeszcze miałam brązowe włosy.
- Ja jestem Jasmine, a to jest Amanda – pisnęła z zachwytu ruda. – To niemożliwe, że to naprawdę ty. Od małego mama opowiadała mi twoją historię. To takie romantyczne!
            Zmarszczyłam brwi nie wiedząc, o czym one mówią. Odwróciłam się do tyłu w poszukiwaniu Kate. Wychodziła z werandy, nawet nie obracając się. Westchnęłam i wróciłam skołowana do rozmowy.
- Nie mam pojęcia, o czym mówicie… - powiedziałam zrezygnowana i zażenowana, że znowu obcy wiedzą więcej ode mnie.
- No wiesz ty, on, wy… I potem jeszcze ta amnezja. To musi być cudowne uczucie – rozmarzyła się, lecz szturchnęła ją Amanda.
- Cicho bądź. Chcesz, żeby skończyła jak zawsze? – Spytała, przez co jeszcze bardziej się zdenerwowałam.
- O czym wy znowu mówicie? Jak znowu skończę?
- Tyle, że tym razem jest inaczej. Nie widzisz tego? - Popatrzała na nią. Wściekła odwróciłam się i napiłam się zimnej wody.
Nie znoszę tajemnic, a zwłaszcza takich, o których tylko ja nie wiem. Ku mojemu szczęściu, rozległ się gong, informujący o rozpoczęciu zajęć. Wszyscy powstali i radośnie skierowali się do swoich klas. Za to ja nie miałam pojęcia, gdzie mam zajęcia.
- Spokojnie, mamy razem lekcje –złapały mnie z dwóch stron pod ręce i zaczęły kierować się w stronę klasy. – Wszystkie zajęcia poranne są w gruncie rzeczy teoretycznymi, praktyką zajmujemy się po południu. Cześć Jason!
            Obie pomachały w stronę kolumn pod budynkiem, gdzie stworzony był coś w stylu tunelu. Spojrzałam w tamtym kierunku i zobaczyłam, nie kogo innego, jak drugiego egzaminatora. Mężczyzna ubrany był w jeansowe rybaczki oraz obcisłą koszulkę. Na jego twarzy wpłynął zadziorny uśmieszek, a ja miałam dziwne wrażenie, że skierowany był do mnie. Zresztą patrzał w moją stronę, a mnie ogarnęła fala gorąca. Zagryzłam wargę próbując oprzeć się chęci rzucenia mu się w ramiona i wtulenia w klatkę piersiową.
            Widząc moją reakcję zaśmiał się pod nosem i przeczesał ręką czarne włosy. Patrząc na mnie dodał:
- Witajcie dziewczęta – uśmiechnął się i odszedł zostawiając mnie z niedosytem.
            Co się ze mną działo? Dlaczego tak zareagowałam na jego obecność?
- Nasze zajęcia prowadzą Carmen i Jason. Dwa odmienne charaktery i poglądy. Obydwoje pilnują siebie nawzajem, by nie przeciągnąć kogoś na złą lub dobrą stronę. Zresztą nefilim muszą podjąć wybór.
- Kim są nefilim? – Zapytałam i ucieszyłam się, gdy po odejściu Jasona, dziwne uczucie gorąca zniknęło.
Odzyskałam zdrowe zmysły i plułam sobie w brodę, że zachowałam się tak nieodpowiedzialnie. Przecież to jest mój nauczyciel! – Zganiłam siebie. Od razu coś w moją wnętrzu pisnęło: Przystojny nauczyciel… Odsunęłam od siebie te słowa.
- Wszyscy tutaj to nefilim. To znaczy, że mamy w sobie DNA anioła. Co za tym idzie jakieś zdolności… - wytłumaczyła Jasmine.
- Super – westchnęłam z zadumy. Dołączyłam do szkoły aniołów. Czemu nikt mi o tym nie powiedział?! Nie pasowałam tutaj!
            Zaśmiały się i poprowadziły mnie do naszej Sali. Znajdowało się tam niewiele uczniów. Mniej niż przeciętna klasa w liceum. Naliczyłam nas 16.
            Jedyne wolne miejsce, jakie znalazłam znajdowało się koło Kate. Przysiadłam, a ona powitała mnie skinięciem głowy. Czując na sobie ciekawskie spojrzenia uczniów miałam ochotę schować się pod ławkę. Zamiast tego osunęłam się mocniej na krześle.
            Na samym środku klasy znajdowały się dwa biurka, przy których szeptali coś moi wczorajsi egzaminatorzy. Gdy tylko spojrzałam się na Jasona, on się odwrócił. Jakby wyczuł, że się na niego patrzę. Tylko jak? Nawet nie wiedziałam, kim dokładnie jest.
            Pierwszy odwrócił wzrok. Ja byłam tak bardzo zahipnotyzowana jego wyjątkowymi oczami, że nie potrafiłam tego zrobić. Były szare, ale jednocześnie kolorowe. Mogłabym przysiąc, że zauważyłam w nich drobinki błękitu.. A może mi się tylko zdawało.
            Zaczęłam wyłamywać palce, a strzelanie rozniosło się po klasie. Zwróciłam tym samym jeszcze większą na siebie uwagę, dlatego położyłam je na blacie i starałam się nie wykonywać żadnych zbędnych ruchów.
- Jak sami dobrze zauważyliście, dołączyła do nas nowa uczennica – powiedziała Carmen. – Elizabeth, jak ci się podoba w naszej szkole?
            Słyszałam, jak każdy odwraca się w moją stronę. Uśmiechnęłam się.
- Jeszcze się przyzwyczajam, ale nie jest źle – jest koszmarnie, krzyczało wszystko we mnie.
- W związku z tym, że chcielibyśmy, byście się lepiej poznali, zrezygnujemy z dzisiejszego pisania referatów – w klasie odezwały się szumy: „jest!”. – Zabawimy się w grę. Macie tutaj zdania opisujące wasze umiejętności. Macie pogadać ze sobą i wpisać obok imię osoby, która to praktykuje. Do roboty!
            Wszyscy wstali i wzięli karteczki z blatu oraz skierowali się na taras. Tam, co chwilę ktoś do mnie podchodził, przedstawiał się i wpisywał do odpowiedniej rubryki.
            Okazało się, że Jasmine ma krewnego czystej krwi cherlana, a Amanda potrafi zniknąć. Dopowiedziała mi, że najlepiej udaje jej się to po kawie. Niejaki Oliver, odwiedził świat zewnętrzny, Jack potrafiący rozszyfrować kogoś emocje, a Shelby umie mówić w 19 językach.
Po chwili podeszła do mnie Kate, która wpisała się w rubryce: „Potrafi czytać w myślach”. Popatrzałam na nią z otwartą buzią.
- Naprawdę?
- Mogłabyś akurat mi uwierzyć. Nie okłamuj mnie, bo nie wyjdzie ci to na dobre – odwróciła się i odeszła.
            Została mi jeszcze jedna rubryka. Stanął przede mną chłopak wyższy ode mnie dobre piętnaście centymetrów, miał na twarzy szeroki uśmiech i piegi na nosie. Blond włosy schował pod niebieską bejsbolówką.
- Całe szczęście, umiem tylko to, co ci zostało - wskazał na napis: „Potrafi stworzyć lustrzany obraz samego siebie i innych.” – Quinn Fisher. A ty co potrafisz?
            Jeszcze raz przeczytałam wszystkie opisy. Według nauczycieli mogę się przyznać tylko do jednej rzeczy.
- Umiem wiele rzeczy, ale możesz mnie wpisać tutaj- wskazałam:” Potrafi latać”.
- Wow. Super sprawa – uśmiechnął się i wpisał moje imię i nazwisko przy tym zdaniu. – Widziałem, że nie układa ci się z Kate.
- Najwyraźniej nie przypadłam jej do gustu – mruknęłam.
- Spokojnie, taka już jest. Zawsze ma jakiś powód do nienawiści. Zresztą prawie wszystkich tu nienawidzi. Z tobą przynajmniej zamieniła jakieś słówko – zaśmiał się.
- Zaszczyt – zaśmiałam się razem z nim słysząc ten dziecięcy śmiech.
- Zjemy jutro razem śniadanie? – Zapytał, a ja widziałam, jak się zawstydził.
- Oczywiście. Byłoby świetnie – uśmiechnęłam się, gdy nagle rozległ się gong.
            Zaczęliśmy wracać do klasy. Ja w towarzystwie Quinna. Wchodząc do pomieszczenia czułam w kościach ciepło, lecz tym razem wiedziałam, czym jest spowodowane…



____________________________________________________________

Hej kochani! Miałam zamiar dodać rozdział na święta, ale potem już kompletnie straciłam ochotę na dodanie go. Dlatego ten rozdział jest taki wielki. Życzę wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku i dzisiejszej szampańskiej zabawy! ;*** 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Kalab17

piątek, 7 grudnia 2012

Rozdział 15


- Nie, nie ma mowy! -  Usłyszałam głos Jareda. – Kpiny sobie robisz, czy co?
- Wyobraź to sobie… W końcu nie musiałbyś przejmować się, czy wrócę do domu. Przestałabym być twoim zmartwieniem – przekonywałam. – Czyż to nie cudownie?!
- Nie. Ty nie wiesz, jaki tam panuje rygor. Nie dasz sobie rady. Poza tym i tak zabraknie na ciebie miejsca. Musiałabyś ich czymś zaskoczyć, a jak sama wiesz, na nic twoje próby.
- Zawsze można spróbować… - uśmiechnęłam się do niego prosząc, jak mały szczeniak. Gdy zaczął się śmiać tupnęłam nogą i obrażona skrzyżowałam ręce na piersi. – Trudno. Jeżeli ty mnie nie popierasz, sama dam sobie radę. Znajdę ich tajną siedzibę i wcale nie musisz potwierdzać prawdziwości moich słów. Przekonam ich.
W odpowiedzi na moje słowa zaczął się śmiać jeszcze donośniej. Moją ostatnią deską ratunku był, nie kto inny, jak:
- Peter!
            Zjawił się koło mnie w oka mgnieniu. Podał mi szklankę z mrożoną czekoladą. Od razu upiłam łyka i podziękowałam mu za ten prezent skinięciem głowy oraz czarującym uśmiechem.
- Czemu zawsze, jak się kłócicie, musicie wołać mnie? – Zapytał ze znudzeniem, ale jego mimika twarzy zdradzała ciekawość doktora.
- Bo ty zawsze wszystko wiesz i jesteś bardzo mądry… - powiedziałam z uśmiechem oblizując usta.
- Nie podlizuj się – powiedział Jery wyraźnie niezadowolony z faktu włączenia do dyskusji przyjaciela.
- Więc, co to za sprawa?
- Chodzi o Szkołę Siedmiu Smoków… Wiem, strasznie ciężko będzie mi się tam dostać. Jednak gdyby tylko się udało w końcu mogłabym się wszystkiego dowiedzieć… - mówiłam wręcz błagalnym głosem. Nie mogłam zmarnować mojej ostatniej szansy.
- To wcale nie jest taki zły pomysł – powiedział po dłuższym zastanowieniu się.
- Nie, to jest fatalny pomysł! – Oburzył się Jared.
- Czego ty się tak boisz, co? Czego takiego nie mogę się dowiedzieć, że za wszelką cenę chcesz mnie powstrzymać? Co ukrywasz? – Zapytałam. Przez dłuższą chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami.
- A idź sobie gdzie chcesz i tak nie dostaniesz się.
- Czyli podpiszesz? – Zapytałam z nadzieją.
- No raczej…
            Radość po prostu rozpierała mnie. Pisnęłam i w podskokach pognałam po arkusz zgłoszeniowy. Teraz pozostała sprawa przyjęcia. Tym jednak na razie nie zamierzałam się przejmować.
- Dobrze zrobiłeś – usłyszałam za plecami głos Petera.
- Mam nadzieję, że wytrzyma. Dobrze wiesz, jak najczęściej to się kończy…
- Jest twarda, da radę.
            Ta rozmowa wydała mi się, co najmniej dziwna. Oczywiście, szkoła, do której chcę się dostać znana jest z rygoru i dyscypliny. Jednak nie rozumiem, o co im właściwie chodzi.
            Puściłam usłyszane słowa w niepamięć, nie chcąc niepotrzebnie zawracać sobie głowy. Szybko znalazłam podanie do placówki magicznej i zaniosłam je do ojca. Postanowiłam nie zaglądać, jak wypełnia dokumenty i od razu zaczęłam się pakować, bowiem z tego, co się orientowałam wynika, iż czeka nas podróż samolotem do Londynu. Nieopisane było moje zadowolenie.
            Chwile później słyszałam rozmowę Petera przez telefon.
- Tak.. Tak… Dwa… Do Londynu… Najszybciej jak się da… Biznes klasa..? Okej… Dobrze… Dziękuje…
            Przeglądając szafę zdałam sobie sprawę, że nie mam nic odpowiedniego do stolicy Anglii… Załamana wrzuciłam do plecaka jeansy, t-shirt, bluzę i zapasową parę adidasów licząc na możliwość zrobienia zakupów w jakimś markowym sklepie.
            Przebrałam się w czyste rzeczy i zaopatrzyłam się w szczoteczkę do zębów oraz grzebień. Poszłam z moim skromnym bagażem do salonu, gdzie czekał na mnie już spakowany Jery.
- Ile można czekać? – Zapytał i popatrzył na mój malutki plecak. – Tylko tyle?
- Kupię sobie coś na miejscu – zapewniłam.
            Z kpiącym wyrazem twarzy wyszedł pośpiesznie z domu. Zdążyłam pożegnać się szybko z doktorem, dziękując za wszystko i chwyciłam za wypełnione podanie. Wrzuciłam je do plecaka oraz szybko wybiegłam na dwór słysząc trąbienie samochodu. Wsiadłam i pomachałam do Petera, który – jeżeli dobrze odczytałam z ruch warg- powiedział „Powal wszystkich.” Jadąc na lotnisko przez całe miasto zwróciłam uwagę na to, iż pierwszy raz wyjeżdżam z tej rudery. Cieszyłam się, a jednocześnie obawiałam, co mnie czeka.. Podenerwowana wysiadłam na parkingu z samochodu i podeszłam do kierowcy.
- O której wylatujemy?
- Jeżeli nie będzie spóźnienia to powinniśmy za pół godziny.
            Oczywiście, nie odbyło się bez opóźnienia.. I to godzinnego! Wiem, to wcale nie tak dużo, lecz ja i tak już byłam zdenerwowana. Nerwowo podrygiwałam nogą, a co chwile piłam zimną wodę, aby przypadkiem nie stał się jakiś wypadek spowodowany moją osobą.
            Kiedy znaleźliśmy się w samolocie spięłam się jeszcze bardziej. Mój umysł plątał mi figle, pokazując różne obrazy z katastrof lotniczych.
            Dopiero, gdy znaleźliśmy się na ziemi odetchnęłam z ulgą. Nie sądziłam, że dwugodzinna podróż może być taka męcząca. Wsiadając do metra uzgodniłam z Jaredem, iż do końca dnia mogę się szlajać po sklepach, a on mnie znajdzie niezależnie gdzie będę. Otrzymałam sporą gotówkę, z czego byłam bardzo zadowolona.
Wysiadłam w centrum. Tak, jak sobie wyobrażałam, Londyn jest pięknym miastem. Bez problemu dotarłam do sklepów odzieżowych, a mój pierwszy wybór padł na najbardziej oblegany. Weszłam przepychając się przez ludzi.
            Długo włóczyłam się po różnych miejscach, aż uznałam, że taka ilość rzeczy mi starczy. Przy okazji zaopatrzyłam się w nowy starter, a stary połamałam i wyrzuciłam do kosza. Chciałam odciąć się od przeszłości, przestać ranić innych, zwłaszcza Meredith.
Usiadłam w kawiarni i zakupiłam sobie mrożoną kawę. Nie było tu tak ciepło, jak w Magic City, ale nadal musiałam panować nad sobą. Stres raczej nie był mi na rękę. Odprężyłam się i z zamkniętymi oczami popijałam zimny napój. Nie czułam upływającego czasu.
Nagle ktoś zaczął machać mi ręką przed oczami. Mimowolnie uchyliłam powieki i zauważyłam roześmianego ojca. Jednak nie to mnie zdziwiło. Wokół zrobiło już się ciemno. Musiało być, co najmniej po 21, a na pewno jeszcze później.
- Zasnęło się? Aż tak jesteś zmęczona? – Zapytał się i zaśmiał.
- Ha ha ha –powiedziałam i wstałam. Złapałam za torby. – Gdzie teraz?
- Do hotelu. Jak widać, musisz odpocząć. Jutro dla ciebie ważny dzień, ale mi nie będzie przeszkadzało, jakbyś zawaliła.
- Pff… Chciałbyś – prychnęłam.
            Jak powiedział, tak zrobiliśmy. W ciągu dziesięciu minut znaleźliśmy się w hotelu z sypialnią i salonem. Oczywiście, tylko ja będę spała, więc nie potrzeba było nam nic więcej. Odświeżyłam się i położyłam w miękkiej pościeli. Długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na drugi bok… Żadnych rezultatów. Było mi zbyt gorąco. Parę razy wstawałam, by napić się czegoś zimnego i na powrót się męczyłam. W końcu jednak poddałam się objęciom Morfeusza.

***

- Wstawaj śpiochu! Czas goni nas. No chyba, że jednak…
- No przecież wstaje! – Przerwałam mu i usiadłam zmęczona na łóżku. Potarłam oczy i zrozumiałam, gdzie jestem. Serce zaczęło mi bić szybciej, zdenerwowanie znowu wzięło nade mną kontrolę.
            Pośpiesznymi ruchami szykowałam się do dzisiejszej kwalifikacji. Wzięłam prysznic i uczesałam świeżo wysuszone włosy w schludny kucyk. Ubrałam się w zwykłe jeansy i bluzę. Miałam zapakować do torby krótkie spodenki i t-shirt, lecz znalazłam na krześle w sypialni strój sportowy. Wyglądał, jak dla tych panienek, co tańczą na lodzie.
            Śmiejąc się poszłam do Jareda.
- Dobry żart.
- Wiem, udał mi się, nie? – Uśmiechnął się, a następnie rzucił inne ubranie. – W to musisz się ubrać.
            Rzuciłam różowy strój na kanapę i złapałam czarny. Wolałam nie patrzeć na niego teraz i nie przerazić się przed czasem. Wpakowałam go do plecaka i odetchnęłam kilka razy. Wzięłam z zamrażalki dwie butelki wody, aby nie kusić losu.
            Jared widząc, że jestem gotowa wyszedł z hotelu. Podążyłam za nim. Nie wiedziałam, dokąd zmierzamy. Nie byłam w tej części miasta. Nagle zatrzymał się przed jakimś murem.
- Dalej idziesz sama.
- Żartujesz? – Zaśmiałam się nerwowo. Mam przejść przez ścianę?
- Nie, chyba, że potrafisz – uśmiechnął się. Podszedł do ściany i kopnął ją. Studzienka obok okręciła się wokół własnej osi i otworzyła. – Powodzenia.
- Nie dziękuje.
            Powoli zbliżyłam się do otworu i nie patrząc na nic wskoczyłam. Dzięki swojej jeszcze nieopanowanej zdolności latania, zatrzymałam się w powietrzu tuż na ziemią, a potem spadłam na stopy. Zadowolona z takiego obrotu sprawy ruszyłam przed siebie. Na ścianach tunelu, co dwa metry pozapalane były pochodnie, raz z jednej, raz z drugiej strony.
            Sięgnęłam do plecaka po zimną wodę i od razu wypiłam pół butelki. Odetchnęłam z ulgą czując zimno rozchodzące się po moim ciele. Kawałek dalej zobaczyłam małe okienko w ścianie. Nad nim widniał podświetlany napis: „Rejestracja”. Podeszłam do niego i rozglądnęłam się w poszukiwaniu jakiejś osoby. Odskoczyłam jak oparzona, gdy przed oczami pojawiła mi się twarz elfa.
- W czym mogę pomóc? – Zapytał skrzeczącym głosem.
- Ja… ja.. Chciałabym zgłosić podanie do Szkoły Siedmiu Smoków – powiedziałam i wyciągnęłam z plecaka pogniecioną kartkę papieru. Podałam ją przez malutką szparkę w ladzie.
- Prosto i drugie drzwi na prawo. Od wejścia do szatni masz pięć minut, by stawić się na hali – powiedział i odszedł.
            Trochę skołowana szybkim krokiem dotarłam do wyznaczonego miejsca. Dosłownie wbiegłam do środka i zaczęłam zrzucać z siebie ubranie. W ciągu trzech minut wcisnęłam na siebie strój i łapiąc napoczętą butelkę wody ruszyłam do hali. 11 sekund przed końcem czasu stałam wyprostowana na środku pomieszczona, a przede mną na trybunach siedziały dwie osoby. Kobieta była na pewno wampirem. Jednak mężczyzna… To już inna sprawa. Człowiekiem nie mógł być. Zbyt mocno przystojny i bez żadnych wad.
- Skończysz wreszcie się nam przyglądać, czy coś nam pokażesz?! – Wrzasnęła wampirzyca.
- Ale ja nie wiem co! – Odkrzyknęłam. Jak to już zwykle mam w zwyczaju, odpłaciłam się tym samym, co ona mi. Coś za coś, maleńka.
- To, po co tu przyszłaś?!
- Myślałam, że szkoła ma uczyć, a nie wymagać już wytrenowanych podopiecznych. Co to za placówka, która nie potrafi przekazać należytej wiedzy?! – Odkrzyknęłam z wysoko podniesionym podbródkiem.
Egzaminatorzy zaczęli szeptem wymieniać jakieś zdanie między sobą. Zrobili to tak, że nie mogłam ich usłyszeć, nawet, gdy wytężyłam słuch. Nagle odwrócili się w moją stronę, a kobieta zmierzyła wzrokiem. Zaczęła przeglądać moje podanie.
- Jesteś adoptowana przez… starszyznę, tak?!
- Nie, jestem rodzoną córką czarownicy i wampira. Nigdy nie byłam adoptowana! – Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, a raczej wykrzyczałam.
- Kłamiesz. Gdyby tak było, chociaż w to wątpię, potrafiłabyś coś nam tutaj zaprezentować!
- Dwa miesiące temu ktoś wymazał mi wszelką pamięć. Dodatkowo przemianę przeszłam zaledwie przedwczoraj. Nie potrafię kontrolować swoich zdolności! – Powiedziałam i napiłam się wody, a wampirzyca pojawiła się przede mną. Wyrwała mi z ręki butelkę i cisnęła w kąt pokoju. Następnie odsunęła się ode mnie na dwa metry.
- Nie pozwoliłam ci się napić!
- Nie pytałam o pozwolenie!
- Jak chcesz się dostać do tej szkoły, skoro twoje umiejętności są pod poziomem 0?!
- Myślałam… - chciałam odpowiedzieć jej, ale mi przerwała. Gdybym miała wodę musiałabym w tym momencie wypić z cztery litry, albo od razu zamknąć się w zamrażalce.
- Ty w ogóle dziecko myślisz?! Tu nie robimy wyjątków! Tu potrzebujemy zdolne osoby, które coś wiedzą! A ty?! Ty jesteś do niczego, na nic cię nie stać! Nic nie potrafisz i jeszcze straciłaś pamięć! Ojciec chce się ciebie gdzieś pozbyć, a przyjaciele.. Pff… Jacy przyjaciele?! Jesteś słaba! Nikt cię nie kocha i nie potrzebuje! Zbędne ogniwo!
- Proszę to odwołać – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Czułam paznokcie, które wbijały mi się w skórę. Próbowałam za wszelką cenę zapanować nad żywiołem, który chciał wydostać się na zewnątrz.
- Nigdy! To czysta prawda. Sprawiasz wszystkim kłopoty! Powinnaś już dawno nie żyć!
            Słysząc te słowa nie mogłam zapanować nad sobą. Jedyną rzeczą, jaką poczułam to nagła ulga i to wystarczyło, bym zrozumiała, co się stało. Moje dłonie pokrył niebezpieczny ogień, nad którym nawet ja nie potrafiłam zapanować.
            Nie myśląc zbyt wiele zaczęłam kierować się w stronę wampirzycy. Jej zdziwiona mina mówiła sama za siebie. Spojrzeniem, jakie w nią wbiłam, cisnęłam w jej stronę błyskawice. Dosłownie w czasie, kiedy mrugnęłam, pojawił się przy mnie mężczyzna. Położył swoje ręce na moich barkach i zmusił, bym zaczęła się patrzeć na niego.
- Słuchaj, spokojnie… - jego głos był aksamitnie miękki. – Wiem, że potrafisz nad tym zapanować. Wycisz się i skup…
            Wsłuchałam się w słowa, które wypowiadał. Ma racje, umiem to zrobić. Przynajmniej mam taką nadzieję. Zamknęłam oczy i skupiłam się na przyjemnych rzeczach. Powoli, ale w końcu moje ręce wróciły do normalnej postaci. Jednocześnie poczułam pod stopami podłogę i dopiero teraz zrozumiałam, iż unosiłam się nad nią.
            Otworzyłam oczy i zadowolona z wyniku mojej pracy, podeszłam po wodę. Piłam ją oraz rozkoszowałam się chłodem. Po wypiciu całej butelki zrozumiałam, że to uczucie nie jest tak samo niesamowite, jak wtedy, gdy płoniesz.
            Odwróciłam się na pięcie i idąc boso przez parkiet, zaczęłam kierować się w stronę wyjścia. Nie miałam już tu, czego szukać. Gdy doszłam do drzwi, a wtedy usłyszałam za sobą:
- A ty gdzie?! – Głos wampirzycy rozniósł się echem po hali. Odwróciłam się i wróciłam tak, by móc stanąć idealnie przed nimi.
- Jestem tak beznadziejna, że pewnie się zabić – powtórzyłam jej słowa, a ona się zaśmiała.
- Po tym, co pokazałaś, myślisz, że cię stąd wypuszczę? Zostałaś przyjęta – uśmiechnęła się.
- Co takiego?! – Powiedziałam z otwartą buzią. – Myślałam, że mnie nienawidzicie, zwłaszcza po tym, co odwaliłam.
- Musieliśmy w jakiś sposób zmusić cię do pokazania, chociaż odrobinę zdolności. Zwykle osoby poproszone o to, wykonują polecenie. Ciebie jednak trzeba było sprowokować – powiedział mężczyzna.

- Wypadło na mnie. Nie gniewaj się – powiedziała. – Nie spodziewałam się takiej rzeczy, a wierz mi, wiele widziałam. Teraz cię nie wypuszczę, dopóty nie dowiem się, co jeszcze ukrywasz. Twoje podanie zostało rozpatrzone pozytywnie.
- Dziękuje! – Pisnęłam zadowolona.
- Zostaniesz zaprowadzona do ośrodka, a tam przydzielony pokój. Lekcje rozpoczynają się jutro. Masz szczęście, iż zgłosiłaś się dzisiaj, lecz następnym razem nie kandyduj na ostatnią chwilę.
- Oczywiście – odparłam i ponownie podziękowałam.
            Uprzejmy i bardzo rozmowny strażnik wskazał mi drogę. Dodatkowo zgodził się towarzyszyć mi w wędrówce przez kręte korytarze. Najważniejszy punkt dnia został odznaczony. Najgorszą i jednocześnie najtrudniejszą rzeczą, będzie odnalezienie się w całkiem nowej sytuacji, z nowymi ludźmi

__________________________________

Witam :**. Tym razem tutaj króciutko. Jak zwykle nie jestem zadowolona z rozdziału, ale mam nadzieję, że nie jest tak bardzo beznadziejny, jak mi się wydaje o.O

CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Pozdrawiam Kalab17

piątek, 16 listopada 2012

Rozdział 14



            Dzisiaj miałam się spotkać z Meredith i Sebastianem, co raczej nie było mi na rękę. Sama się jeszcze nie przyzwyczaiłam do nowego wyglądu i nie chciałam chwalić się nim całemu światu. Przeglądając się w lustrze doszłam do wniosku, iż nikt nie uwierzyłby, że to ja. Gdybym tylko przedstawiła się, jako inna dziewczyna, uwierzyliby. Pomyślałam, iż w późniejszym czasie zapiszę się do szkoły pod nowym nazwiskiem.
            Z początku chciałam ubrać perukę na dzisiejsze spotkanie, ale zdałam sobie sprawę, że nic to nie da, prócz zakrycia czerwonych kudłów. Jednak propozycja była aż nadto kusząca. Tylko, co by mi to dało? Jedynie oszukiwałabym przyjaciółkę, czego chciałam uniknąć. Ostatecznie zdecydowałam się na uwiązanie loków na czubku głowy, co wyszło fatalnie. Zostawiłam włosy w obecnym nieładzie nie mogąc się z nimi uporać.
            Mimo wszystkich swoich zapewnień, dobrałam garderobę tak, aby w każdym ubraniu był kaptur. Jeszcze nie zaakceptowałam nowej twarzy i chciałam ją, chociaż trochę zakryć. Nie umalowałam się, gdyż teraz tego kompletnie nie potrzebowałam, a tylko czułabym się niezręcznie z tapetą na bladej cerze.
            Wyszłam z domu trzydzieści minut przed umówionym czasem spotkania. Na nogach miałam białe adidasy, a włosy i twarz zakryłam kapturem. Tak przyszykowana ruszyłam przez tłum ludzi. Skąd oni się tu wzięli? Przez chwilę zastanawiałam się nad tym pytaniem, a potem uzmysłowiłam sobie, iż dzisiaj jest 19 lipca, co oznacza, że Magic City, jak co roku organizuje dzień targu. Ludzie wystawiali wszystkie swoje niepotrzebne rzeczy i łatwo, bez prowizji mogli je sprzedać.
            Przepchałam się do pierwszej sterty staroci, jakie rzuciły mi się w oczy. Za stolikiem siedziała starsza pani, na oko miała 70 lat. Grzecznie przywitałam się, czując na sobie wzrok staruszki. Przeglądałam sterty biżuterii, wazonów i dzbanów, gdy natknęłam się na wiekową broszkę. Przykryta była kurzem, więc palcem przetarłam ją, a wtedy zabłysła. Oniemiała wpatrywałam się w nią dopóki ktoś nie zaczął głośno krzyczeć przy moim uchu, coś w stylu: „ Ile za ten wazon?!”. Zamrugałam kilkakrotnie i spojrzałam na staruszkę.
- Ile pani chce za tą broszkę? – Zapytałam, a ona spojrzała na mnie z dziwnym błyskiem w oczach.
- Kochanie, kimże bym była, jakbym stawała na twojej drodze przeznaczenia? – Zapytała. – Wybrała ciebie, weź ją sobie za darmo i niech chroni cię przed całym złem tego świata.
- Przepraszam, ale nie mogę jej przyjąć – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Miałabym zbyt duże wyrzuty sumienia, gdybym za nią nie zapłaciła.
- Matka dobrze cię wychowała – powiedziała.
            Te słowa doszły do mnie z opóźnieniem, a nogi się pode mną ugięły. Kim ona była? Skąd znała moją matkę? Chciałam się o to jej zapytać, ale nie zauważyłam jej przy stoliku. Za to widziałam oddalającą się postać kobiety. Nie myśląc długo zaczęłam biec za nią, dziękując za to, iż ubrałam buty idealne do pościgu. Nie zważając ma kałuże i błoto coraz bardziej zbliżałam się do staruszki. Załapałam ją za ramię powodując, że musiała się zatrzymać. Stanęłam przed nią, a ona tylko powiedziała:
- Uważaj na tych, którym ufasz. Każdy coś ukrywa, a niektóry tajemnice są warte ceny, jaką musisz zapłacić, by je odkryć.
            Nagle w mojej ręce pojawiła się broszka, którą przed chwilą zostawiłam na stoliku, a kobieta zniknęła. Tak, po prostu zniknęła. Rozejrzałam się nerwowo, ale nikogo nie dostrzegałam. Zacisnęłam mocniej pięść, a biżuteria przyjemnie wbiła mi się w dłoń. Schowałam ją do kieszeni i skierowałam się w stronę, gdzie miałam się spotkać z parą przyjaciół. Było to pod ratuszem, w miejscu, gdzie nie znajdowało się tyle ludzi. Szybko w tłumie wypatrzyłam dwie sylwetki połączone w żelaznym uścisku. Na początku chciałam przeczekać ten moment czułości z ich strony. Jednak, gdy zauważyłam mokre ślady na policzkach Meredith nie mogłam dłużej ustać w miejscu.
Podenerwowana, prawie biegiem ruszyłam do nich. Stanęłam obok nich, a świat jakby się zatrzymał. Nie, wszystko się wokół mnie zastygło w bezruchu, a gdy chciałam dotknąć jej ramienia, to moja ręka również. Rozejrzałam się i zobaczyłam, że nikt się nie rusza, a ja jestem jedyną żywą osobą w tym wszystkim. Potrząsnęłam gwałtownie głową i zobaczyłam ruch w tłumie posągów. Patrząc w tym miejscu nie dostrzegłam nic więcej. Nagle prze moim uchu rozległ się szept.
- Pamiętasz jeszcze o mnie? – Usłyszałam głos Mikela. – Ja o tobie nigdy nie zapomniałem i nigdy nie zapomnę.
Gwałtownie odwróciłam się do tyłu, ale nikogo nie zauważyłam. Zdawało się, że głos roznosił się tylko w mojej głowie.
- Nie łódź się. To, że przeszłaś przemianę nic nie znaczy – dosłyszałam. – Nadal jesteś słaba… Bardzo słaba. Nawet nie potrafisz mnie dostrzec. Wiecznie będziesz za słaba.
- Skoro jestem tak słaba, to dlaczego się nie pokażesz i mnie nie zabijesz?! – Krzyknęłam, a mój głos odbił się echem od ścian. Miałam wrażenie, jakbym znajdowała się w pustym pomieszczeniu bez mebli.
- Wystarczy to, że narażasz swoich przyjaciół. Tak postępują tylko głupcy… - zamknęłam oczy chcąc pozbyć się tego głosu. Mówił prawdę. Tą, którą chciałam zataić. – Myślisz, że przywitają cię z otwartymi ramionami?! Przez ciebie mają mnóstwo problemów. Zabawmy się w zgaduj zgadula… Jak myślisz, dlaczego ta twoja przyjaciółeczka płacze?
- Właśnie miałam zamiar się dowiedzieć – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
- I spowodować kolejną falę płaczu… Mądre. Czemu ty nie myślisz? Wszystko przez ciebie. To właśnie, dlatego czuje taki żal w sercu. W końcu uwolniła się od problemu nawiedzania, a wraz z tobą to nastanie ponownie. Kochana, przynosisz nieszczęście.
            Powiedział wszystko to, co kryło się w mojej podświadomości. Próbowałam schować te wyrzuty sumienia, ale jego odbijające się echem słowa przywróciły wszystko ponownie. Ukryłam twarz w dłoniach i nagle z powrotem doszły mnie odgłosy życia na ulicy. Szybko się pozbierałam niechcący zwalając kaptur z głowy. Nie przejęłam się tym, gdyż wpatrywałam się w płaczącą Meredith. Po chwili oboje się na mnie popatrzyli, a ja nie wiedząc, co odpowiedzieć wypowiedziałam swoim nowym głosem:
- Jak mogę dojść na ulicę Fabryczną?
            Wytłumaczyli mi dobrze znaną drogę, a ja ruszyłam według wskazówek. Uwierzyli mi… Niby powinno to być oczywiste z czerwonymi włosami i kompletnie inną posturą…
            Westchnęłam ciężko i gdy tylko zniknęłam z widoku, bocznymi uliczkami poszłam do swojego domu. Ostatni raz, gdy tam byłam, to… Cholera, nie pamiętam! Znaczy kojarzę to, jak przez mgłę. Wspomnienia zamazują mi się przed oczami. Wszystko mi się miesza.
            Wchodząc do domu nawet nie zdziwiłam się, że drzwi są otwarte. Długi czas już tu nie byłam. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny i kurzu. Wszystkie meble zostały przewrócone, a rzeczy, które na nich stały albo potłuczone, albo pęknięte i – w przypadku książek – podarte. Stanęłam przez chwilę w miejscu, gdzie kiedyś było spokojnie, oraz przede wszystkim czysto. Westchnęłam. Zaczęłam stąpać po szkle i różnych rzeczach, które niemiłosiernie głośno skrzypiały pod moim ciężarem.
            Odgarnęłam odłamki z podłogi i usiadłam na niej opierając się plecami o pociętą kanapę. Ktoś się bardzo napracował, aby to wszystko zniszczyć. Oczywiście, moje podejrzenie padło na Mikela, bo, na kogo innego? Tylko on miał powody, aby niszczyć wszystko, dosłownie wszystko. W tym domu nie było nawet jednej ocalałej rzeczy. Oparłam głowę o materiał i spróbowałam wyciszyć myśli. Wyrównałam oddech i powoli zaczął opanowywać mnie nienaturalny spokój. Moją głowę nie zaprzątały już nierozwiązane sprawy. Co było raczej dziwne, ale wpadłam w tak błogi stan, iż miałam wrażenie, że śpię. Jednak nie mogła to być prawda, gdyż nadal miałam otwarty umysł i myślałam logicznie. Po pewnym czasie odpuściłam sobie rozkoszowaniem się tym stanem i otworzyłam oczy.         Jakie było moje zdziwienie, gdy nie widziałam już wokół siebie wielkiego burdelu w moim byłym domu. Znajdowałam się natomiast w czarnym lesie oparta o spróchniałe drzewo. Wstałam i wytrzepałam się z ziemi. Rozglądnęłam się poszukując czegoś znanego w borze. Nic z tego nie wyszło, gdyż każde drzewo różniło się tylko zdrowotnością… Po prostu nic szczególnego nie mogłam wyróżnić. Nie myśląc długo ruszyłam przed siebie licząc, że znajdę jakąkolwiek drogę wyjścia.
            Po dłuższym błąkaniu się po lesie, niecierpliwiąc się zaczęłam biec przed siebie, ile sił w nogach. Dziękując Bogu zobaczyłam pomiędzy drzewami światło bijące dziwnym, szarym blaskiem. Dlaczego dziwnym? Ponieważ, jak dobrze pamiętam dzisiaj świeciło piękne słońce, a niebo było bezchmurne… Więc jakim cudem teraz jest szare, jakby straciło swój blask?
            Wyszłam wprost w gęstą mgłę, a wraz z nią pojawił się nagły spadek temperatury. Nie widziałam nic. Odwróciłam się i ujrzałam, że las również spowiła biała kurtyna. Nie pozostało mi nic innego, niż dalej wędrować.
            Po około dwugodzinnej wędrówce zmęczona i padnięta ujrzałam jakiś kształt rozciągający się przede mną. Zwolniłam jeszcze bardziej obawiając się, iż może to jakaś pułapka… Wiem, wiem, po prostu panikowałam, ale mogę się założyć, że wy również walając się samemu po lesie bylibyście wystraszeni.
            Zmarznięta podeszłam bliżej, a wtedy okazało się, iż jest to drewniana chata z malutkimi oknami. Cały strach opuścił mnie tak szybko, jak przybył i lekkomyślnie pobiegłam przed siebie, potykając się na wystających korzeniach drzew. Nie zważając na nic po prostu otworzyłam drzwi i wbiegłam do środka, do ciepła. Przez przypadek zbyt głośno nimi trzasnęłam… Aż się wzdrygnęłam, gdy usłyszałam, iż ktoś schodził po schodach. Stanęłam jak słup, bojąc się domownika.
            Zobaczyłam na schodach nikogo innego niż mężczyznę z mojego rozumu. Zmarszczyłam brwi, gdyż nie potrafiłam go ujrzeć wyraźnie. Nadal jego postać była zamglona… To dziwne, gdyż z każdą sekundą znajdował się bliżej mnie.
            Co najśmieszniejsze i najbardziej przerażające przeszedł koło mnie obojętnie, jakby nawet mnie nie zauważył, mimo, iż prawie mnie potrącił!
            Poszłam za nim i zobaczyłam jeszcze inną osobę. Siedziała w kącie, wyraźnie rozluźniona, a twarz miał ukrytą w cieniu. Nie dostrzegłam nawet mały skraweczek ciała. Gdy tylko weszłam zaczęła się rozmowa.
- Mamy nowy cel – powiedział mężczyzna w kapturze, a w jego głosie słychać było, iż się uśmiecha. – Tu jest zdjęcie. Trzeba ją zabić do końca pierwszej połowy lipca. Później już nie będzie tak łatwo.
- Przynajmniej bym się zabawił, a nie znowu rzucasz mi proste zlecenia. Nawet się nie spocę – odpowiedział mu z wyrzutem. – Dałbyś coś trudniejszego.
- Jeszcze nie pora. Trzeba się tym zająć, jak najszybciej. Dziewczyna może okazać się naprawdę silna – powiedział, a znana mi już z wcześniejszych wizji postać zaśmiała się głośno. – Zachowuj się!
- Soreczka, nie mogłem się powstrzymać- ponownie się zaśmiał, ale po chwili opanował się i rozsiadł na kanapie – Gdzie są jej zdjęcia?
- Tutaj.
            Widziałam, jak podają sobie brązową teczkę. Przypomniały mi się seriale policyjne, gdzie właśnie tak wyglądały kartoteki policyjne.
            Zrobiłam krok w przód, a podłoga jęknęła pod moim ciężarem. Stanęłam speszona, ale mężczyźni nawet nie zwrócili na mnie uwagę. Jakby mnie tam nie było. Coraz pewniej kierowałam się w stronę kanapy, na której siedział jeden z nich..
            Gdy tylko znalazłam się w owym miejscu, zaglądnęłam mu przez ramię próbując zauważyć cokolwiek. Oczy mi się stały wielkie, jak złotówki, gdy tylko zauważyłam swoje nazwisko napisane czarnym mazakiem.
Jak chłopak zaczął wertować kartki, widziałam kolejne informacje o mnie. Wiek, stan zdrowia – z głupim dopiskiem amnezja -, a także różne poboczne informacje. Na samym końcu było moje zdjęcie, gdy siedziałam w bibliotece z okularami na nosie, zaczytana w jakiejś książce i wyraźnie rozmarzona.
            Zmarszczyłam brwi ze zdziwienia, a wtedy usłyszałam śmiech.
- No bez przesady… To tylko zwykły kujon. Nic wielkiego z niej nie będzie – powiedział wyraźnie rozbawiony, a ja miałam ochotę przywalić mu w tą zamazaną buźkę.
- Jeszcze. Każe ci ją sprzątnąć to masz to zrobić. Tylko bez jakiś numerów- zastrzegł. – Oraz bez litości. Możesz ją nawet torturować, lecz ma nie żyć do urodzin. Zrozumiano?
- Jak zawsze, młody – powiedział i wstał zabierając jedynie moje zdjęcie.
            Zszokowana po prostu usiadłam na podłogę. Coś mu poszło nie tak… Żyję, przeszłam przemianę.
            Z oczu pociekły mi łzy, które moczyły moje i tak już wilgotne ubranie. Nagle w mojej głowie rozległ się głos….
Wszystko będzie dobrze, Kocie.
            …dobrze znany mi głos, jeszcze długo rozbrzmiewał echem w mojej czaszce. Na początku się zdziwiłam, a potem wydało mi się to dziwnie naturalne. Pewna siebie powstałam i dostojnym krokiem skierowałam się w stronę drzwi wejściowych. Gdy tylko je otworzyłam, oślepił mnie nagły blask. Wyciągnęłam rękę chcą zasłonić promienie słoneczne, padające wprost na moją twarz.
            Kiedy tylko mój wzrok przyzwyczaił się do jasności ujrzałam, iż leżę w swoim domu na podłodze... Zasnęłam. Znowu!
            Oczywiście, moje podejrzenie padło na wizje z przeszłości. Tylko, że jeszcze nigdy nie byłam bohaterem pobocznym, nie miałam wpływu na swoje zachowanie. Tym razem po prostu byłam sobą. Miałam wpływ na swoje zachowanie, jakbym naprawdę tam była.
            Wstałam i otrzepałam się z zalęgłego na mnie kurzu. Uważając na szkło poszłam do łazienki, aby, chociaż trochę przemyć zmęczoną twarz i brudne ręce. Na wielkim lustrze, – z którego zostały tylko kawałki – widniały litery, napisane moją starą, czerwoną szminką: „Gra się zaczęła, suko!”.
            Zdenerwowana uderzyłam pięścią w szkło, przez co rozsypało się ono na części. Niektóre kawałki wbiły mi się w rękę. Wyciągnęłam je i spłukałam krew ciepłą wodą. Następnie dostojnym krokiem wyszłam z niegdyś mojego domu. Z wysoko podniesionym podbródkiem skierowałam się w stronę domu Johna, by poważnie porozmawiać z nim na temat przyszłości.

______________________________________________________

Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak może zająć czas szkoła. Ostatnio jeszcze mam problemy ze zdrowiem, oraz dużo zaległości. Musiałam zostawać po szkole, a także pomagać w remoncie w domu... Za dużo tego, jak na moją głowę. Ukazuje wam rozdział 14 i mam nadzieję, iż się spodoba. Nie mam zamiaru zawieszać bloga, więc nie zrobię tego. 
Mam małą prośbę... Trzymajcie za mnie kciuki w niedziele, gdyż mam zawody w ów dzień. Brr... Aż się cała trzęsę na myśl o nich :)

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

Pozdrawiam Kalab17

piątek, 19 października 2012

Rozdział 13

UWAGA KOMUNIKAT! OD TERAZ ZACZYNAM PISAĆ W 1 FORMIE! MAM NADZIEJĘ, ŻE SPODOBA WAM SIĘ TA ZMIANA :]
____________________________________________________

Ból… Wszechogarniający mnie ból. Jedyne, co czuje to właśnie on i za wszelką cenę nie chce dać o sobie zapomnieć. To tak, jakby w każde miejsce zostały mi wbite igły. Z każdym ruchem było coraz gorzej. Czemu to zawsze spotyka mnie? Pogodzić się ze swoim losem. To już dawno zostało zrobione, tylko dlaczego ciągle to pytanie skrywało się i wychodziło na jaw w najgorszym momencie mojego istnienia? Wiele razy przyszło mi na myśl, żeby to wszystko skończyć… Zakończyć to głupie przekleństwo. Jednak muszę mieć jaja. Muszę na powrót stać się sobą. Zapomnieć o wszystkim, co się pamięta... To wydaję się jednym z najlepszych rozwiązań, ale zawsze pojawia się to durne „ale”. Nie mam zamiaru tak to skończyć. Nie z własnej woli i nie kiedy jestem tak blisko. Wszystko się jakoś potoczy. Nawet, jeżeli to nieprawda, muszę w to wierzyć. Żyję tylko dzięki nadziei, a utwierdza mnie w tym ból…

***

            W co ona się znów wpakowała? – pomyślałem. Już tyle razy ją ratowałem, że coraz trudniej było mi patrzeć, jak moja córka cierpi na każdym kroku. W dodatku przez swoją głupotę. Kto normalny pędzi prosto pod koła samochodu?! No powiedzcie, kto?
            Mam już dość tych jej durnych pomysłów… Rozumiem, że ten mężczyzna ją omamił, ale jak można się prawie zabić dla kogoś, kogo się nie pamięta? Zaśmiałem się pod nosem obiecując sobie, że muszę w końcu przemówić jej do rozsądku. Skoro nie pamięta, to może ujdzie mi płazem ta cała klątwa? Może nie będę musiał jej o tym mówić i przeznaczenie zapomni o niej? Bardzo chciałem w to wierzyć, ale dobrze wiedziałem, że to tylko złudne nadzieje. Nigdy się to nie skończy.
            Popatrzałem na kręcącego się w kółko doktorka. Nie był wampirem, chociaż dobrze można  było wyczuć w nim coś nadzwyczajnego. Jednak poza istotami takimi, jak ja, jest jeszcze mnóstwo jeszcze straszniejszych. Nikt normalny nie zaufałby komuś takiemu, jak Peter, ale ja owszem. Znamy się taki szmat czasu, a ja jako jedyny poznałem jego najmroczniejsze tajemnice. Na szczęście, mój przyjaciel nie był żadną złą istotą. Jakby kimś takim stał się, nie pozwoliłbym mu zbliżyć się do Elizabeth. Jednak elf… Cóż, wiem, że są to groźne istoty. Lepiej z nimi nie zadzierać, bo zginiesz jeszcze tego dnia. Zaśmiałem się myśląc, że to po części złudne przesądy. Ja jakoś żyję.
            Poczułem na sobie zdziwiony wzrok przyjaciela. Wzruszyłem ramionami, a podenerwowany doktorek ruszył po raz setny przebadać dziewczynę. Nie mogłem dłużej znieść tego jego kręcenia się w tą i z powrotem, szukając jakiś objawów choroby, albo przemiany. Jednocześnie był zafascynowany takim przypadkiem. Nigdy w swoim - o połowę krótszym ode mnie - życiu nie spotkał się z taką sprawą. Szczerze mówiąc, ja też nie.
            Pognałem za lekko rudym – a taki kolor miał, gdyż elf, to elf – mężczyzną do pokoju, gdzie spała Elizabeth. Zastałem go pochylającego się nad dziewczyną ze słuchawkami w uszach. Po chwili wyciągnął z kieszeni miarkę i zaczął mierzyć jej wzrost. Zapisał wyniki we własnoręcznie zrobionej karcie badań.
- Znowu urosła… - mruknął pod nosem i ponownie powtórzył czynność. Rozsiadłem się w moim stałym miejscu - fotelu ustawionym przy łóżku.
- Ile? – Zapytałem znudzonym głosem, lecz tak naprawdę interesowały mnie wszystkie wyniki.
- Z metra i sześćdziesiąt pięć centymetrów do metra i siedemdziesiąt cztery. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo będzie mierzyć dwa metry – westchnął.
- Spokojnie, doktorku – mruknąłem z uśmiechem. – Nie ma, co się martwić na zapas. Zatrzyma się już niedługo. Wszystko będzie dobrze. Poza tym, nie zostało jej wiele czasu do końca przemiany.
- Może 5 dni przy całym twoim życiu to mało, ale dla mnie ma wielkie znaczenie. Dla niej też. Pomyśl sobie, co ona musi przeżywać. Co rusz muszę szprycować ją prochami, aby chodź trochę jej ulżyć – westchnął. Na siłę mi to przypominał. Jakbym o tym nie wiedział…. – Poza tym, to się dzieje za szybko. Jeżeli coś pójdzie źle, to nie mam pojęcia, czy dam radę to naprawić.
- Czyżby w końcu znalazł się jakiś słaby punkt mędrca? – Popatrzałem na niego rozbawiony tą możliwością.
- Przestaniesz w końcu żartować? Mógłbyś się chociaż raz czymś przejąć? – Zapytał zażenowany moją postawą. Wzruszyłem w odpowiedzi ramionami.
- I tak się nie obudzi… Dopóki nie wybije odpowiednia godzina. Nie ma co rozpaczać, bo to nic nie da. Nie wiem, po co się, aż tak mocno przejmujesz. Nic nie możesz zrobić, a niepotrzebnie się zamartwiasz – wstałem i wyszedłem z pomieszczenia. Wytężyłem słuch i słyszałem, jak mój przyjaciel podąża za mną. Wiedział, iż mam rację.
- Oby było tak, jak mówisz i wszystko poszło zgodnie z planem… - powiedział, a jego głos zadrżał ukazując, jak bardzo chciał w to wierzyć. Ja również.

***

            Obudziłam się, ale inna… Nowo odrodzona. Miałam wrażenie, że to zwykły sen, ale nawet w nim pojawiał się ból. Teraz już nie było nic takiego. Po prostu czułam się, jakbym nagle odzyskała czucie w sparaliżowanej ręce. Niewiarygodnie szczęśliwa. Chciałam uśmiechnąć się, ale poczułam, iż nie mam kontroli nad własnym ciałem. Nad sobą usłyszałam przytłumione głosy. Musiałam dobrze wytężyć słuch, by cokolwiek zrozumieć.
- To już ta godzina… 20:20. Powinna się obudzić – usłyszałam zmartwiony głos doktora. Mówili o mnie?
- Nie udało się. Nie dała rady – usłyszałam głos wampira i wzdrygnęłam się, a przynajmniej chciałam się wzdrygnąć.
- Halo! Przecież tu jestem! Żyję i nic mi nie jest!- Krzyczałam, ale głos uwiązł mi w gardle. Nie potrafiłam wypowiedzieć ani jednego słowa. Mimo wszelkich starać moje usta się nie poruszyły.
- Może powinniśmy zaczekać? – Zapytał z nadzieją drugi mężczyzna.
- Tak! Dajcie mi jeszcze chwilę, a się obudzę!- Ponownie spróbowałam cokolwiek powiedzieć. Niestety, bez jakiegokolwiek skutku.
- Nie ma po co… - westchnął mój ojciec i usłyszałam, jak wychodzi z pokoju. Po chwili usłyszałam słowa.
- Spoczywaj w pokoju.
            Obudziłam się z krzykiem na ustach. Na szczęście, nadal miałam ściśnięte gardło i żaden odgłos się z niego nie wydostał. Czasami moje sny są tak mocno realistyczne, że łatwo je pomylić z rzeczywistością. Ponownie usłyszałam głosy rozmowy.
- To już 20:20. Już czas… - przytłumiony głos doktora słyszałam, jak przez mgłę.
Nie słuchałam dalej. Wiedziałam, co może się wydarzyć i chciałam temu szybko zaradzić. Usiadłam gwałtowniej i szybciej, niżeli bym się tego po sobie spodziewała. Nie sądziłam, iż moje ciało zareaguje za pierwszą próbą. Poczułam się dziwnie inna, ale nie zwróciłam na to uwagi. Patrzyłam na mężczyzn i myślałam, co się takiego stało, że spostrzegam ich kompletnie inaczej. Widziałam rzeczy, które normalnie umknęłyby mi z powodu kiepskiego wzroku. Między innymi: doktorowi zadrgała warga, a Jared ledwo zauważalnie kiwnął głową.
- Elizabeth… Jak się czujesz? – Zapytał Peter niepewnie. Z jakiegoś powodu nie podszedł do mnie, jak to zwykle miał w zwyczaju.
- Dobrze… Zadziwiająco dobrze – odpowiedziałam, a mój głos mnie przeraził. Był taki… Kobiecy. Nie chciałam, by taki był. Zmarszczyłam brwi dziwiąc się i denerwując.
- Coś się stało? – Ponownie zapytał, ale tym razem zrobił krok w moją stronę. Powoli, jakby się bał podszedł do mnie.
- Mój głos… Jest inny – powiedziałam dziwiąc się ze swojej głupoty. Przecież wiedzieli o tym. Oni wiedzieli wszystko!
- Tak, ale nie tylko głos się zmienił. Wiele rzeczy również… -ostatnie zdanie szepnął myśląc, że nie usłyszę tego. Jednak te słowa dotarły do mnie.
- Co jeszcze się zmieniło?! – Wrzasnęłam. Nie chciałam działać tak impulsywnie, ale byłam zła na ciągłą niewiedzę. Czas by wszystkie tajemnice wypłynęły na wierzch. – Powiedzcie mi w końcu wszystko!
- Chyba będzie lepiej, jeżeli to zobaczysz… - szepnął mój ojciec i pół sekundy później miał w ręku ogromne lustro.
            Wstałam, aby móc się w nim przejrzeć. Podeszłam do niego powoli, specjalnie przedłużając tą chwilę. Gdy już przystanęłam nie mogłam uwierzyć, że to moja osoba odbija się po drugiej stronie lustra. Byłam wyższa, to wiedziałam na pewno. Po pierwsze czułam się taka, a po drugie widać było to po długości teraz przykrótkich spodni. Miałam bardziej… kobiecą figurę. Większe piersi dodały mi seksapilu, z czego nie byłam zbytnio zadowolona. Moja karnacja stała się blada, a kontrastowały z tym czerwone usta. W pierwszym odruchu potarłam je myśląc, że to zwykła szminka, ale żaden pigment się nie zmył. To oznaczało, że takie teraz będą… Oczy nie miały już w sobie tak dużo brązu, bo zastąpił go ciemny kolor, jakby czerń z drobinkami czerwieni… Jednak największą zmianę ujrzałam w swoich włosach. Krótkie, kręcone włosy stały się długie do pasa w kolorze rubinu. Jednym słowem w każdej części mojego ciała widać było czerwień.
- Czemu akurat czerwony? – Szepnęłam urzeczona widokiem tej kompletnie innej dziewczyny.
- Bo ogień – odpowiedział Jery. Spojrzałam na niego zdezorientowana. Widząc moją minę zaczął mówić. – To twój żywioł, ogień.
- Można trochę jaśniej?
- Widzisz, to wszystko to długa historia… Nawet bardzo i sięga dalekich korzeni – powiedział powoli, jakby obawiając się mojej reakcji. Ja natomiast usiadłam po turecku na łóżku.
- Mam dużo czasu – rzekłam i wsparłam głowę na dłoniach czekając na jego ruch.
- No dobra. Może nie taka długa – przyznał się. – Za to skomplikowana… Za każdym razem, jak się w coś przemieniasz, na przykład w wampira to zyskujesz moce. Jak się rodzisz, również – popatrzał na doktora, a potem znowu na mnie. – Ty jesteś tą drugą opcją. Twoje zdolności były jednak ukryte gdzieś głęboko, jakby ludzka natura chciała się ich wyprzeć. Powoli jednak twoje prawdziwe oblicze brało w górę. Dlatego właśnie tak często traciłaś przytomność i puszczały ci nerwy. Zyskałaś wiele możliwości. Teraz tłumaczę, czemu czerwony… Ogień. Jesteś wybuchowa tak, jak właśnie ten żywioł. Wszystko się ze sobą wiąże. Podejrzewamy i jesteśmy prawie pewni, że zdolność panowania nad ogniem jest wrodzona.
            Zaśmiałam się głośno i gorzko. Nie było w tym nic zabawnego, a mnie to wcale nie śmieszyło. Nie wiedziałam, jak powinnam rozładować napięcie i był to jedyny pomysł, jaki wpadł mi do głowy.
- Elizabeth – powiedział spokojnie, ale dosłyszałam się w tym nutkę pouczenia. Jak na zawołanie ucichłam. – Pamiętasz te skoki temperatur, jak się wściekasz? Myślisz, że od czego to pochodzi? I dlaczego niby znosisz tak dużą temperaturę bez żadnego uszczerbku na zdrowiu? Wszystko dzięki ogniowi w tobie.
- Czyli mam rozumieć, że potrafię podpalić sobie, co tylko chcę? – Zapytałam z niedowierzaniem.
- Ty mi powiedz.
            Westchnęłam ciężko. Według mnie to była jakaś wielka bzdura…
            A co jeżeli nie?
            Wszystko we mnie kipiało. W końcu nie wierzyłam w wampiry, a one okazały się prawdą. Sprzeczne uczucia nie dawały mi spokoju. Dlaczego nie mogła mi powrócić pamięć? Wszystko bym wiedziała. Jednak na pewno nie zaszkodzi mi spróbować.
            Popatrzałam na kartki w ręce doktora. Powtarzałam w myślach: „zapal się, zapal się, no proszę, zapal się…”. Nic się nie stało. Zrezygnowana oparłam dłonie wokół siebie zamykając oczy. Musiałam wszystko przemyśleć w ciszy. Mężczyźni nie odzywali się, ale mimo wszystko czułam, że mnie obserwują. Czy proszę o tak dużo?!
            Ukryłam twarz w dłoniach chcąc przynajmniej udawać, że jestem sama w pokoju. Jednak tak się nie dało. Już miałam powiedzieć im, żeby sobie poszli, gdy do moich nozdrzy doszedł zapach dymu. Rozejrzałam się zdezorientowana i pisnęłam. W miejscach, gdzie przed chwilą spoczywały moje dłonie palił się żywy ogień powoli pochłaniając coraz więcej pościeli.
- Ugaście to! – Pisnęłam kuląc się, jak najdalej od ognia.
- Ty to rozpaliłaś. Sama to zgaś – odpowiedział zgryźliwie Jared. Miałam ochotę wygarnąć mu w twarz, co o nim sądzę.
            Jednak ciekawość zwyciężyła. Powoli wyciągnęłam rękę do ognia, lecz nie z zamiarem ugaszenia go. Włożyłam dłoń w miejscach, gdzie najwięcej występowało groźnego żywiołu. Zacisnęłam zęby czekając, co się stanie. O dziwo i zgrozo, nic nie poczułam, a jedynie przyjemne ciepło oraz łaskotanie. Momentalnie się ożywiłam, jakby ogień dodał mi sił.
            Powoli prostując podkurczone wcześniej palce zaczęłam dociskać rękę do łóżka. Widziałam, jak cały żywioł przygasa, a ciepło znika. Wraz z nim cały mój uśmiech i ta nieziemska energia. Popatrzałam na mężczyzn.
- Co to było?
- To jeszcze nic – uśmiechnął się, a w oczach zabłysły mu dziwne ogniki. – Spójrz, jak siedzisz… Jeżeli mogę to tak nazwać.
            Z obawą, co zobaczę powoli skierowałam swój wzrok na siebie, a moje oczy stały się, jak złotówki. Pode mną znajdowało się łóżko, na którym nie siedziałam. Unosiłam się nad nim!

_______________________________________________________

OGŁOSZENIA PARAFIALNE!
Jak zapewne zauważyliście, zmienił się trochę styl bloga. Mam nadzieję, że na lepsze :D. Informujcie mnie, czy jest lepiej, czy gorzej ;]. Co tu jeszcze napisać... Jeżeli mam jakieś zaległości w czytaniu, lub komentowaniu postaram się, jak najszybciej nadrobić. Dodatkowo pojawiła się na blogu strona: "SPAM". Proszę o polecanie w tym miejscu swoich blogów, a także informowanie mnie o nowych notkach właśnie w tym miejscu. 

CZYTASZ = KOMENTUJ

Pozdrawiam - Kalab17

sobota, 6 października 2012

Rozdział 12


            Zapach spalenizny drażnił jej nozdrza. Próbowała się od niego uwolnić wtykając nos w poduszkę. Na próżno. Mimo wszelkich prób cały czas czuła dym. Przestraszyła się. Jej umysł wypełniły myśli, że coś się koło niej pali. Szybko podniosła się z łóżka i od razu pożałowała tego. Zatoczyła się od bólu w… sercu? Takie przynajmniej miała wrażenie.
            Doktor doskoczył do niej i złapał ją. Ponownie ułożył na łóżku i położył dłoń na głowie.
- Spokojnie. Leż i odpoczywaj – wyszeptał. Wymamrotał coś pod nosem i przysiadł na końcu posłania powodując, że dziewczyna uniosła się na materacu.
- Co… - zaczęła mówić i nagle przerwała zaskoczona swoim głosem. Stał się aksamitnie miękki i delikatny. Jak gdyby jego właścicielka była porcelanową lalką, tak kruchą, że od samego dotyku może się stłuc.
- Odpoczywaj. Jesteś zbyt zmęczona, żeby się teraz przemęczać – powiedział spokojnie, jakby w ogóle nie dostrzegł różnicy w jej głosie.
- Co się stało? Co się ze mną dzieje? – Zapytała wsłuchując się w dźwięk, jaki wydobywały jej usta. Mimowolnie uśmiechnęła się z wrażenia.
- Twoje urodziny zbliżają się wielkimi krokami… Zmieniasz się, a pełną przemianę zobaczymy za 18 dni – uśmiechnął się do niej, a spokój w nim ją przeraził.
- Ach, to dlatego… - powiedziała w ogóle nieświadoma tego, co powiedział doktor.
            Obudziła się, a jednak spała. Dziwne uczucie. Nie docierało do niej nic prócz bólu pod lewą piersią. Osunęła się na miękkie i ciepłe łóżko. Zawinęła się w kłębek dokładnie okrywając się kołdrą i zapadła w niekończący się sen…

***

            Obudziła się. Tak naprawdę. Wcześniejsze pobudki pamiętała, jak przez sen. Było ciężko. Dosłownie wszystko ją bolało. Syknęła i z trudem wzięła głęboki oddech. Tlen przyjemnie podrażnił jej gardło. Dzięki tak prostej czynności poczuła, że znów funkcjonuje. Co prawda z trudem, ale zawsze coś. Podpierając się na rękach usiadła i przesunęła tak, że mogła opierać się o ścianę za łóżkiem. Przez chwilę ból odebrał jej oddech. Przymknęła na wpół otwarte oczy i głośno przełknęła resztki śliny w buzi. Chciała oblizać popękane wargi, ale zdała sobie sprawę, jak bardzo jest spragniona. Suchość w gardle ją zadziwiła. Czuła się, jakby była dzieckiem, które dopiero co schowało język po uprzednim wystawieniu go przez szybę pędzącego samochodu. Wiele razy to robiła…
            Z trudem sturlała się z łóżka spadając na podłogę. Ból powrócił ze zdwojoną siłą, ale teraz liczyło się tylko to, by dostać się do kuchni po szklankę wody. Wstała i powłóczyła się do kuchni. Nalała sobie ciepłą wodę z kranu. Przełknęła płyn czując, jak przyjemnie rozgrzewa jej się ciało. Wypiła z trzy porcje, a mimo to była spragniona. Jakby nigdy nic nie piła. Co dziwne, gdyż niemożliwe jest, by aż tak długo spała.
            Czując, że długo już nie wystoi usiadła na blacie i skupiła się na otwarciu powiek. Szło jej to opornie, ale udało się. Zdziwiła się, gdyż nie zobaczyła przed sobą, jak zwykle czystej kuchni Meredith. Wokół panował totalny nieład. Pod nogami walały się śmieci, oraz ścierki. W zlewie stały zużyte naczynia, których nikt nie raczył pozmywać i pewnie tego nie zrobi. Światło w pomieszczeniu było zapalone. Dzięki temu ciemność całkowicie nie spowiła jej postaci. Ciemnobrązowe ściany nadawały pewien rytm temu wszystkiemu. To one nakazywały, by wszędzie panował mrok
            Zadrżała pod wpływem emocji związanych z tym pokojem. Rozpoznawała go. Jest to jeden z pomieszczeni domu, w którym dowiedziała się, iż Jared jest wampirem. W tej kuchni przyłapała go, jak zabijał bezbronną nastolatkę. Wzdrygnęła się na widząc przed oczami te wspomnienia.
            Nagle zdała sobie sprawę, że nie drży z przestrachu lecz z zimna. Jej ciało zdobiła gęsia skórka. Nie dziwić się. Była ubrana niezbyt grubo, a temperatura powietrza wynosiła nie więcej niż 10oC. Musiała, jak najszybciej znaleźć sobie coś ciepłego.
            Zeszła z prowizorycznego siedzenia i poszła w stronę pokoju, gdzie została powiadomiona o powiązaniach rodzinnych z wampirem. Na kanapie leżał zwinięty w kłębek koc. Ułożyła się wygodnie na niej o opatuliła materiałem. Nagle poczuła na sobie zimny oddech. Szybko otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą dwie pochylone postacie. Jednym z nich był doktor, a drugim jej ojciec. Nie przejęła się zbytnio tym widokiem. Ponownie zamknęła powieki i poczuła, że więcej razy nie da rady ich otworzyć.
            Po chwili poczuła ukłucie w rękę. Ciepło rozeszło jej się po całym ciele. Nie z powodu igły wbitej w skórę, lecz adrenaliny. Od kiedy pamięta, zawsze bała się strzykawek. Podniosła się wraz z przypływem nieznanej siły. Wyszarpnęła obce ciało z ręki i cisnęła nim o ścianę.
- Co pan sobie robi! Nie prosiłam o żaden zastrzyk! – Wrzasnęła na doktora, który przez chwilę stał zdezorientowany. Sama miała dziwne uczucie, jakby ten głos nie należał do niej.
- Spokojnie. To tylko na pobudzenie – uśmiechnął się przyjaźnie mężczyzna przez co pogłębiły mu się zmarszczki w okolicach kącików ust. Wyglądał teraz dużo starzej.
- Nie potrzebuje żadnych dopalaczy, czy innego świństwa. Sama daję sobie radę – skomentowała już troszkę spokojniej. Przymknęła oczy i zaczęła liczyć od 10 w dół próbując się uspokoić. Niestety, poskutkowało to tylko w niewielkim stopniu. Gdy ponownie otworzyła usta zdała sobie sprawę, że jej głos nadal jest taki sam, jak przy jednej z pobudek – delikatny i aż za bardzo spokojny. – Wytłumaczy mi ktoś, co się tu dzieje?
- Oczywiście – powiedział z poważną miną. Nie było mu do śmiechu.
Przysiadł na skraju kanapy i biorąc głęboki wdech zaczął mówić.
- Twoja matka była czarownicą. Zmarła jakieś pięć miesięcy temu. Po tym wydarzeniu Meredith postanowiła mnie odnaleźć…
- Czekaj, czekaj… - przerwała mu. – Co wspólnego z tym ma Meredith?
- Pozwól mi dokończyć, a później zaczniesz zadawać pytania. Na czym to… Ach, tak. Nie tak łatwo było mnie znaleźć, ale mimo to udało jej się. Zostałem wtajemniczony ogólnikowo o całym przedsięwzięciu. Przy okazji poinformowano mnie, iż ty nic o mnie nie wiesz. Twoja przyjaciółka podstępem zwabiła cię do klubu. Nie wiem czemu, ale przedstawiałaś się jako Eliza. Obserwowałem cię. Gdy tylko cię zobaczyłem od razu uwierzyłem w to, że jesteś moją córką. Porozmawiałem z tobą. Oczywiście nie wiedziałaś kim, albo czym jestem dopóty sama nie przyłapałaś mnie na gorącym uczynku. Potem wszystko ci opowiedziałem – popatrzał na nią i wyczytał z jej twarzy, iż z trudem powstrzymuje się od zadania pytań. Zaśmiał się. – Wal śmiało.
- W taki razie czemu Meredith teraz nic nie pamięta i co ona ma z tym wspólnego?
- Meredith za młodu została wskrzeszona. Zgadnij przez kogo? – Powiedział z dumą wypisaną na twarzy.
- Przez moją matkę? – Zapytała niepewnie.
- Nie głuptasie! Przez ciebie. Ukradłaś mamie księgę zaklęć i uratowałaś ją. Matka trzymała to w tajemnicy, by nikt nic u ciebie nie podejrzewał. Od tamtej pory byłyście nierozłączne i dziewczyna zyskała trochę umiejętności czarownicy. Ma słabą moc, ale zawsze coś. Dlaczego nie pamięta? Cóż nikt nie pamięta. Ktoś chce wymazać twoją przeszłość i się mocno postarał. Cztery miesiące twojego życia zostały zatuszowane. Ty nie pamiętasz wszystkiego, co związane jest z magią i innymi rzeczami nie z tego świata. Co za tym idzie, prawie całe życie. Jakimś cudem sobie wszystko przypominasz… Powinno być to niemożliwe.
- To Meredith wie o wszystkim? Dlaczego ktoś chce wymazać całe moje życie? – Na usta cisnęło jej się mnóstwo pytań, lecz bała się niektóre wypowiedzieć. Czuła, że sama musi wszystkiego się domyśleć.
- Tak, wie oprócz tych czterech miesięcy. Jednak mimo wszystko wyczuła moją wampirze naturę… Nawet nie wiedziała dlaczego, ale ufała mi na tyle, iż pozwoliła przybywać w swoim domu i dodatkowo nie miała nic przeciwko, abym cię tu zabrał. Przypomnieć sobie może dopiero wtedy, gdy osoba, która wymazała tym wszystkim ludziom pamięć zechce, by wszystko wróciło do normy. To musi być ktoś potężny, jak ty… - powiedział poważnie, a Elizabeth zaśmiała się gorzko.
- Dobre… Rozumiałam, jak ktoś mówił, że jestem kujonem, ale to już przesada.
- Elizabeth… Masz w sobie dwie potężne natury. Taka krzyżówka oznacza tylko jedno, że jesteś silna i potrafisz wiele. Zresztą widziałem już w połowie pokaz twoich mocy. Wiedz jedno to bardzo zaawansowana magia. Ktoś może zechcieć to wykorzystać.
- Skoro jestem na pół wampirem to… - zacięła się, gdyż nie wiedziała, jak może ubrać w słowa swoje słowa.
- Nie, nie musisz pić krwi i zabijać. Jednak jesteś nieśmiertelna – potwierdził jej przypuszczenia. – Potrafisz się szybko uleczyć, a starzeć się przestaniesz, gdy skończysz 18 lat. Dlatego teraz zaczynasz się zmienić.
- W takim razie zostało mi tylko 18 dni do końca dojrzewania? – Zapytała z szeroko otwartymi oczami.
- Nie, zostało 14 dni – wtrącił się doktor i spojrzał na zegarek, który wskazywał 20:20. – A teraz już tylko 13. Urodziłaś się dokładnie o tej godzinie i dlatego o takiej samej porze zakończy się przemiana.
            Westchnęła ciężko. Już wiedziała, dlaczego głos stał się kompletnie inny, a także dlaczego jej ruchy bardziej kobiece. Zaczęła stąpać z gracją i dumą, co było tylko złudne, gdyż ona sama nigdy tak nie chodziła. Nagle ból zaczął powoli przybierać na sile, przez co nie potrafiła już go ignorować. Położyła się na łóżko, a ręce przyłożyła do serca.
- Czy to też część przemiany? – Wychrypiała ciężko.
- Nie… - doktor z blondynem wymienili ze sobą spojrzenia. Nie wiedzieli, czy mogą zdradzić jej aż tyle szczegółów. Zdecydowali się, że na razie będą milczeć. – To kompletna inna historia. Spokojnie, wszystko sobie przypomnisz.
            Zrezygnowała z zadawania pytań i głęboko oddychając zaczęła kierować się do łazienki. Wierzyła, że ciepły prysznic przywróci jej siły na dalsze działanie. Rozebrała się i weszła do kabiny. Uśmiechnęła się, gdy gorąca woda obmyła jej twarz. Poczuła się wolna. Na chwilę przestała myśleć o wszystkim. Trwałaby tak wieczność, gdyby zimna wola nie zaczęła obmywać jej ciała. Szybko zakręciła wodę i owinęła się białym ręcznikiem. Wyszła z kabiny lekko dygocząc z zimna. Podeszła do lustra, które zaparowało.
            Przetarła ręką parę, która skropliła się na szkle, a za nią stał jakiś mężczyzna. Nie, nie byle jaki. To była osoba z jej snów i wizji. Przeciągnął palcem po jej szyi, a ona zadrżała pod wpływem jego dotyku. Pocałował ją w miejscu, gdzie przed chwilą znajdowała się jego ręka. Od razu zrobiło jej się gorąco. Tam, gdzie jego wargi zetknęły się ze skórą zostawały niewidoczne dla oka blizny. Jego pocałunki były, jak narkotyk…. Gdy się raz spróbowało, chciało się więcej i dodatkowo zostawiały one trwałe dziury, które można zapełnić tylko kolejną ilością uzależniającej substancji. Zaśmiała się i odwróciła do niego.
- Co to się stało, że moja śpiąca królewna wstała tak szybko? – Droczyła się z nim, a uśmiech nie znikał z jej twarzy.
- Ktoś za głośno śpiewał pod prysznicem – nie pozostawał jej dłużny.
- Och, przepraszam., ale gdyby ktoś nie chrapał tak głośno w nocy, że nie dało się spać, to może nadal drzemałabym w łóżku – zaśmiała się.
            Wtem on wziął jej twarz w ręce i złożył na nich przelotny pocałunek. Zrobił jej tym na złość. Wiedział, że będzie chciała więcej. Sam to przeżywał. Jednak powstrzymał tą chęć i kiedy wspięła się na palcach, by dotknąć jego warg położył palec na jej ustach oraz pokręcił przecząco głową.
- Niee… - powiedział przedłużając ostatnią literę. – Na to trzeba sobie zasłużyć.
            Uśmiechnął się i odwrócił. Wyszedł z łazienki i zaczął biec. Dziewczyna zaśmiała się dźwięcznie i pobiegła za nim przytrzymując ręcznik.
            BŁYSK
            Wszelka radość wyparowała. Elizabeth znowu była łazience jeszcze bardziej zawiedziona, niż przed wspomnieniem. Przemyła zimną wodą twarz i już wiedziała, co musi zrobić. Postanowiła, iż za wszelką cenę odnajdzie tego mężczyznę. Musi to zrobić. Miała dość wiecznych pytań i niedopowiedzeń. Przebrała się szybko w rzeczy, które wyraźnie były naszykowane dla niej. Osoba przygotowująca wszystkie potrzebne rzeczy dla niej, zapomniała o szczotce, czy nawet grzebieniu do włosów. Dlatego poszła do salonu rozczesując wilgotne, brązowe loki palcami. Usiadła na kanapie wpatrując się w wampira. Powoli akceptowała jego naturę, ale nie przyswoiła informacji o tym, iż  jest jej ojcem. Jednak na razie był jedyną osobą, która pamiętała ostatnie 4 miesiące…
- Czy w moim życiu pojawił się jakiś chłopak? Wspominałam kiedyś o tym? – Zapytała bez zbędnego owijania w bawełnę. Popatrzał na nią zdziwiony otwartością pytania.
- Nie przypominam sobie… Chociaż w dniu naszego pierwszego spotkania byłaś roztrzęsiona, ale to raczej nie ma związku z żadnym mężczyzną – uśmiechnął się. – Skąd takie pytanie?
- Po prostu się zastanawiam… - powiedziała i gdy zobaczyła, że Jared czeka naprawdę westchnęła. – W moich wizjach… wspomnieniach, czy jak to nazwać pojawia się ktoś… Nie wiem, kto to jest, ale muszę się dowiedzieć.
- To by wszystko wyjaśniało… - mruknął i spojrzał na doktora, który kiwnął głową na potwierdzenie. – Rozumiem, że byliście razem blisko?
- Chyba nawet bardzo… - westchnęła. – Co by wszystko wyjaśniało? Proszę, skończcie z tymi tajemnicami i powiedzcie mi wszystko, co wiecie.
- Spokojnie… Widzisz, pamiętasz, jak przed zemdleniem zaczęłaś krwawić… Najprawdopodobniej twój ukochany jest bardzo blisko śmierci… - powiedział, a jej zabrało oddech.
Przez chwilę wpatrywała się w sylwetki, a potem jej oczy zaszkliły się. Poczuła, że nie ma sensu ukrywać łez, bo i tak nie uda się powstrzymać potoku. Za jedną kroplą, płynęły kolejne, ukazując całe jej serce na wierzchu.  Bolało, jeszcze gorzej niż wtedy, gdy ból sięgał zenitu.
- Muszę mu pomóc – wychrypiała głosem pełnym żalu.
            Nawet nie zdążyli zareagować, gdy nadal płacząc wstała i wybiegła przed drzwi. Nie miała nic zaplanowane, po prostu chciała ocalić swojego ukochanego za wszelką cenę. Łzy zastygły w jej oczach powodując mgiełkę, przez która nie widziała za dużo, co dodatkowo utrudniała noc. Wbiegła na ulicę i ostatnie, co widziała były dwa równoległe światła, oślepiające ją, a potem już tylko ciemność i niewyobrażalnie błogi stan. Idę do ciebie, mój ukochany - pomyślała i zamknęła oczy…

__________________________________

Wiecie co? Chyba nie uda mi się publikować, co tydzień... Przepraszam :(. Teraz będę dodawać, gdy tylko napiszę, a idzie mi to teraz opornie przez szkołę i brak wolnego czasu... Rozdział według mnie nudny i mizerny... Mogłam postarać się bardziej, ale starałam się napisać, jak najszybciej. Proszę o komentarze :). Krytyka mile widziana :)

CZYTASZ = KOMENTUJ

Kalab17