UWAGA KOMUNIKAT! OD TERAZ ZACZYNAM PISAĆ W 1 FORMIE! MAM NADZIEJĘ, ŻE SPODOBA WAM SIĘ TA ZMIANA :]
____________________________________________________
Ból… Wszechogarniający mnie ból. Jedyne, co czuje to
właśnie on i za wszelką cenę nie chce dać o sobie zapomnieć. To tak, jakby w
każde miejsce zostały mi wbite igły. Z każdym ruchem było coraz gorzej. Czemu
to zawsze spotyka mnie? Pogodzić się ze swoim losem. To już dawno zostało
zrobione, tylko dlaczego ciągle to pytanie skrywało się i wychodziło na jaw w
najgorszym momencie mojego istnienia? Wiele razy przyszło mi na myśl, żeby to
wszystko skończyć… Zakończyć to głupie przekleństwo. Jednak muszę mieć jaja.
Muszę na powrót stać się sobą. Zapomnieć o wszystkim, co się pamięta... To
wydaję się jednym z najlepszych rozwiązań, ale zawsze pojawia się to durne
„ale”. Nie mam zamiaru tak to skończyć. Nie z własnej woli i nie kiedy jestem
tak blisko. Wszystko się jakoś potoczy. Nawet, jeżeli to nieprawda, muszę w to
wierzyć. Żyję tylko dzięki nadziei, a utwierdza mnie w tym ból…
***
W
co ona się znów wpakowała? – pomyślałem. Już tyle razy ją ratowałem, że
coraz trudniej było mi patrzeć, jak moja córka cierpi na każdym kroku. W
dodatku przez swoją głupotę. Kto normalny pędzi prosto pod koła samochodu?! No
powiedzcie, kto?
Mam już dość tych jej durnych
pomysłów… Rozumiem, że ten mężczyzna ją omamił, ale jak można się prawie zabić
dla kogoś, kogo się nie pamięta? Zaśmiałem się pod nosem obiecując sobie, że
muszę w końcu przemówić jej do rozsądku. Skoro nie pamięta, to może ujdzie mi
płazem ta cała klątwa? Może nie będę musiał jej o tym mówić i przeznaczenie
zapomni o niej? Bardzo chciałem w to wierzyć, ale dobrze wiedziałem, że to
tylko złudne nadzieje. Nigdy się to nie skończy.
Popatrzałem na kręcącego się w kółko
doktorka. Nie był wampirem, chociaż dobrze można było wyczuć w nim coś nadzwyczajnego. Jednak
poza istotami takimi, jak ja, jest jeszcze mnóstwo jeszcze straszniejszych.
Nikt normalny nie zaufałby komuś takiemu, jak Peter, ale ja owszem. Znamy się
taki szmat czasu, a ja jako jedyny poznałem jego najmroczniejsze tajemnice. Na
szczęście, mój przyjaciel nie był żadną złą istotą. Jakby kimś takim stał się,
nie pozwoliłbym mu zbliżyć się do Elizabeth. Jednak elf… Cóż, wiem, że są to
groźne istoty. Lepiej z nimi nie zadzierać, bo zginiesz jeszcze tego dnia. Zaśmiałem
się myśląc, że to po części złudne przesądy. Ja jakoś żyję.
Poczułem na sobie zdziwiony wzrok
przyjaciela. Wzruszyłem ramionami, a podenerwowany doktorek ruszył po raz setny
przebadać dziewczynę. Nie mogłem dłużej znieść tego jego kręcenia się w tą i z
powrotem, szukając jakiś objawów choroby, albo przemiany. Jednocześnie był
zafascynowany takim przypadkiem. Nigdy w swoim - o połowę krótszym ode mnie -
życiu nie spotkał się z taką sprawą. Szczerze mówiąc, ja też nie.
Pognałem za lekko rudym – a taki
kolor miał, gdyż elf, to elf – mężczyzną do pokoju, gdzie spała Elizabeth.
Zastałem go pochylającego się nad dziewczyną ze słuchawkami w uszach. Po chwili
wyciągnął z kieszeni miarkę i zaczął mierzyć jej wzrost. Zapisał wyniki we
własnoręcznie zrobionej karcie badań.
-
Znowu urosła… - mruknął pod nosem i ponownie powtórzył czynność. Rozsiadłem się
w moim stałym miejscu - fotelu ustawionym przy łóżku.
-
Ile? – Zapytałem znudzonym głosem, lecz tak naprawdę interesowały mnie
wszystkie wyniki.
-
Z metra i sześćdziesiąt pięć centymetrów do metra i siedemdziesiąt cztery. Jak
tak dalej pójdzie, to niedługo będzie mierzyć dwa metry – westchnął.
-
Spokojnie, doktorku – mruknąłem z uśmiechem. – Nie ma, co się martwić na zapas.
Zatrzyma się już niedługo. Wszystko będzie dobrze. Poza tym, nie zostało jej
wiele czasu do końca przemiany.
-
Może 5 dni przy całym twoim życiu to mało, ale dla mnie ma wielkie znaczenie.
Dla niej też. Pomyśl sobie, co ona musi przeżywać. Co rusz muszę szprycować ją
prochami, aby chodź trochę jej ulżyć – westchnął. Na siłę mi to przypominał.
Jakbym o tym nie wiedział…. – Poza tym, to się dzieje za szybko. Jeżeli coś
pójdzie źle, to nie mam pojęcia, czy dam radę to naprawić.
-
Czyżby w końcu znalazł się jakiś słaby punkt mędrca? – Popatrzałem na niego
rozbawiony tą możliwością.
-
Przestaniesz w końcu żartować? Mógłbyś się chociaż raz czymś przejąć? – Zapytał
zażenowany moją postawą. Wzruszyłem w odpowiedzi ramionami.
-
I tak się nie obudzi… Dopóki nie wybije odpowiednia godzina. Nie ma co rozpaczać,
bo to nic nie da. Nie wiem, po co się, aż tak mocno przejmujesz. Nic nie możesz
zrobić, a niepotrzebnie się zamartwiasz – wstałem i wyszedłem z pomieszczenia.
Wytężyłem słuch i słyszałem, jak mój przyjaciel podąża za mną. Wiedział, iż mam
rację.
-
Oby było tak, jak mówisz i wszystko poszło zgodnie z planem… - powiedział, a
jego głos zadrżał ukazując, jak bardzo chciał w to wierzyć. Ja również.
***
Obudziłam się, ale inna… Nowo
odrodzona. Miałam wrażenie, że to zwykły sen, ale nawet w nim pojawiał się ból.
Teraz już nie było nic takiego. Po prostu czułam się, jakbym nagle odzyskała
czucie w sparaliżowanej ręce. Niewiarygodnie szczęśliwa. Chciałam uśmiechnąć
się, ale poczułam, iż nie mam kontroli nad własnym ciałem. Nad sobą usłyszałam
przytłumione głosy. Musiałam dobrze wytężyć słuch, by cokolwiek zrozumieć.
-
To już ta godzina… 20:20. Powinna się obudzić – usłyszałam zmartwiony głos
doktora. Mówili o mnie?
-
Nie udało się. Nie dała rady – usłyszałam głos wampira i wzdrygnęłam się, a
przynajmniej chciałam się wzdrygnąć.
- Halo! Przecież tu jestem! Żyję i nic mi nie
jest!- Krzyczałam, ale głos uwiązł mi w gardle. Nie potrafiłam wypowiedzieć
ani jednego słowa. Mimo wszelkich starać moje usta się nie poruszyły.
-
Może powinniśmy zaczekać? – Zapytał z nadzieją drugi mężczyzna.
- Tak! Dajcie mi jeszcze chwilę, a się obudzę!-
Ponownie spróbowałam cokolwiek powiedzieć. Niestety, bez jakiegokolwiek skutku.
-
Nie ma po co… - westchnął mój ojciec i usłyszałam, jak wychodzi z pokoju. Po
chwili usłyszałam słowa.
-
Spoczywaj w pokoju.
Obudziłam się z krzykiem na ustach.
Na szczęście, nadal miałam ściśnięte gardło i żaden odgłos się z niego nie
wydostał. Czasami moje sny są tak mocno realistyczne, że łatwo je pomylić z
rzeczywistością. Ponownie usłyszałam głosy rozmowy.
-
To już 20:20. Już czas… - przytłumiony głos doktora słyszałam, jak przez mgłę.
Nie słuchałam dalej. Wiedziałam, co może się wydarzyć
i chciałam temu szybko zaradzić. Usiadłam gwałtowniej i szybciej, niżeli bym
się tego po sobie spodziewała. Nie sądziłam, iż moje ciało zareaguje za
pierwszą próbą. Poczułam się dziwnie inna, ale nie zwróciłam na to uwagi.
Patrzyłam na mężczyzn i myślałam, co się takiego stało, że spostrzegam ich
kompletnie inaczej. Widziałam rzeczy, które normalnie umknęłyby mi z powodu
kiepskiego wzroku. Między innymi: doktorowi zadrgała warga, a Jared ledwo
zauważalnie kiwnął głową.
-
Elizabeth… Jak się czujesz? – Zapytał Peter niepewnie. Z jakiegoś powodu nie
podszedł do mnie, jak to zwykle miał w zwyczaju.
-
Dobrze… Zadziwiająco dobrze – odpowiedziałam, a mój głos mnie przeraził. Był
taki… Kobiecy. Nie chciałam, by taki był. Zmarszczyłam brwi dziwiąc się i
denerwując.
-
Coś się stało? – Ponownie zapytał, ale tym razem zrobił krok w moją stronę.
Powoli, jakby się bał podszedł do mnie.
-
Mój głos… Jest inny – powiedziałam dziwiąc się ze swojej głupoty. Przecież
wiedzieli o tym. Oni wiedzieli wszystko!
-
Tak, ale nie tylko głos się zmienił. Wiele rzeczy również… -ostatnie zdanie
szepnął myśląc, że nie usłyszę tego. Jednak te słowa dotarły do mnie.
-
Co jeszcze się zmieniło?! – Wrzasnęłam. Nie chciałam działać tak impulsywnie,
ale byłam zła na ciągłą niewiedzę. Czas by wszystkie tajemnice wypłynęły na
wierzch. – Powiedzcie mi w końcu wszystko!
-
Chyba będzie lepiej, jeżeli to zobaczysz… - szepnął mój ojciec i pół sekundy później
miał w ręku ogromne lustro.
Wstałam, aby móc się w nim
przejrzeć. Podeszłam do niego powoli, specjalnie przedłużając tą chwilę. Gdy
już przystanęłam nie mogłam uwierzyć, że to moja osoba odbija się po drugiej stronie
lustra. Byłam wyższa, to wiedziałam na pewno. Po pierwsze czułam się taka, a po
drugie widać było to po długości teraz przykrótkich spodni. Miałam bardziej…
kobiecą figurę. Większe piersi dodały mi seksapilu, z czego nie byłam zbytnio
zadowolona. Moja karnacja stała się blada, a kontrastowały z tym czerwone usta.
W pierwszym odruchu potarłam je myśląc, że to zwykła szminka, ale żaden pigment
się nie zmył. To oznaczało, że takie teraz będą… Oczy nie miały już w sobie tak
dużo brązu, bo zastąpił go ciemny kolor, jakby czerń z drobinkami czerwieni…
Jednak największą zmianę ujrzałam w swoich włosach. Krótkie, kręcone włosy
stały się długie do pasa w kolorze rubinu. Jednym słowem w każdej części mojego
ciała widać było czerwień.
-
Czemu akurat czerwony? – Szepnęłam urzeczona widokiem tej kompletnie innej
dziewczyny.
-
Bo ogień – odpowiedział Jery. Spojrzałam na niego zdezorientowana. Widząc moją
minę zaczął mówić. – To twój żywioł, ogień.
-
Można trochę jaśniej?
- Widzisz,
to wszystko to długa historia… Nawet bardzo i sięga dalekich korzeni –
powiedział powoli, jakby obawiając się mojej reakcji. Ja natomiast usiadłam po
turecku na łóżku.
-
Mam dużo czasu – rzekłam i wsparłam głowę na dłoniach czekając na jego ruch.
-
No dobra. Może nie taka długa – przyznał się. – Za to skomplikowana… Za każdym
razem, jak się w coś przemieniasz, na przykład w wampira to zyskujesz moce. Jak
się rodzisz, również – popatrzał na doktora, a potem znowu na mnie. – Ty jesteś
tą drugą opcją. Twoje zdolności były jednak ukryte gdzieś głęboko, jakby ludzka
natura chciała się ich wyprzeć. Powoli jednak twoje prawdziwe oblicze brało w
górę. Dlatego właśnie tak często traciłaś przytomność i puszczały ci nerwy.
Zyskałaś wiele możliwości. Teraz tłumaczę, czemu czerwony… Ogień. Jesteś wybuchowa
tak, jak właśnie ten żywioł. Wszystko się ze sobą wiąże. Podejrzewamy i
jesteśmy prawie pewni, że zdolność panowania nad ogniem jest wrodzona.
Zaśmiałam się głośno i gorzko. Nie
było w tym nic zabawnego, a mnie to wcale nie śmieszyło. Nie wiedziałam, jak
powinnam rozładować napięcie i był to jedyny pomysł, jaki wpadł mi do głowy.
-
Elizabeth – powiedział spokojnie, ale dosłyszałam się w tym nutkę pouczenia.
Jak na zawołanie ucichłam. – Pamiętasz te skoki temperatur, jak się wściekasz?
Myślisz, że od czego to pochodzi? I dlaczego niby znosisz tak dużą temperaturę
bez żadnego uszczerbku na zdrowiu? Wszystko dzięki ogniowi w tobie.
-
Czyli mam rozumieć, że potrafię podpalić sobie, co tylko chcę? – Zapytałam z
niedowierzaniem.
-
Ty mi powiedz.
Westchnęłam ciężko. Według mnie to
była jakaś wielka bzdura…
A co jeżeli nie?
Wszystko we mnie kipiało. W końcu
nie wierzyłam w wampiry, a one okazały się prawdą. Sprzeczne uczucia nie dawały
mi spokoju. Dlaczego nie mogła mi powrócić pamięć? Wszystko bym wiedziała.
Jednak na pewno nie zaszkodzi mi spróbować.
Popatrzałam na kartki w ręce
doktora. Powtarzałam w myślach: „zapal
się, zapal się, no proszę, zapal się…”. Nic się nie stało. Zrezygnowana oparłam
dłonie wokół siebie zamykając oczy. Musiałam wszystko przemyśleć w ciszy.
Mężczyźni nie odzywali się, ale mimo wszystko czułam, że mnie obserwują. Czy proszę o tak dużo?!
Ukryłam twarz w dłoniach chcąc
przynajmniej udawać, że jestem sama w pokoju. Jednak tak się nie dało. Już
miałam powiedzieć im, żeby sobie poszli, gdy do moich nozdrzy doszedł zapach
dymu. Rozejrzałam się zdezorientowana i pisnęłam. W miejscach, gdzie przed
chwilą spoczywały moje dłonie palił się żywy ogień powoli pochłaniając coraz więcej
pościeli.
-
Ugaście to! – Pisnęłam kuląc się, jak najdalej od ognia.
-
Ty to rozpaliłaś. Sama to zgaś – odpowiedział zgryźliwie Jared. Miałam ochotę
wygarnąć mu w twarz, co o nim sądzę.
Jednak ciekawość zwyciężyła. Powoli
wyciągnęłam rękę do ognia, lecz nie z zamiarem ugaszenia go. Włożyłam dłoń w
miejscach, gdzie najwięcej występowało groźnego żywiołu. Zacisnęłam zęby
czekając, co się stanie. O dziwo i zgrozo, nic nie poczułam, a jedynie
przyjemne ciepło oraz łaskotanie. Momentalnie się ożywiłam, jakby ogień dodał
mi sił.
Powoli prostując podkurczone
wcześniej palce zaczęłam dociskać rękę do łóżka. Widziałam, jak cały żywioł
przygasa, a ciepło znika. Wraz z nim cały mój uśmiech i ta nieziemska energia.
Popatrzałam na mężczyzn.
-
Co to było?
-
To jeszcze nic – uśmiechnął się, a w oczach zabłysły mu dziwne ogniki. –
Spójrz, jak siedzisz… Jeżeli mogę to tak nazwać.
Z obawą, co zobaczę powoli
skierowałam swój wzrok na siebie, a moje oczy stały się, jak złotówki. Pode mną
znajdowało się łóżko, na którym nie siedziałam. Unosiłam się nad nim!
_______________________________________________________
OGŁOSZENIA PARAFIALNE!
Jak zapewne zauważyliście, zmienił się trochę styl bloga. Mam nadzieję, że na lepsze :D. Informujcie mnie, czy jest lepiej, czy gorzej ;]. Co tu jeszcze napisać... Jeżeli mam jakieś zaległości w czytaniu, lub komentowaniu postaram się, jak najszybciej nadrobić. Dodatkowo pojawiła się na blogu strona: "SPAM". Proszę o polecanie w tym miejscu swoich blogów, a także informowanie mnie o nowych notkach właśnie w tym miejscu.
CZYTASZ = KOMENTUJ
Pozdrawiam - Kalab17
Niedawno zaczęłam to czytać ale nie mogę się oderwać:) ten blog jest wspaniały:D
OdpowiedzUsuńHej :) Rozdział jest świetny :) Fajnie ze piszesz z jednej osoby :) Też tak próbowałam ale jakoś mi za bardzo nie wychodziło :P Mimo wszystko mam wrażenie, że już komentowałam ten rozdział :/ Może komentarz wcześniej się nie dodał albo po prostu z moją inteligencją przeczytałam rozdział i zapomniałam skomentować :D Jestem troszkę taka nie ogarnięta :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że się nie gniewasz :) Zapraszam również do mnie na nowy 19 rozdział pt: "Życzę szczęścia" :)
Pozdrawiam :*
Sierota ze mnie :P nie podałam adresu bloga do poprzedniego komentarza :)wiec teraz dodaję :)
OdpowiedzUsuńwieczni.bloog.pl
hmm, ja zawsze gustowałam w pierwszoosobowych opowiadaniach, ale ostatnio właśnie próbowałam przerzucić się na 3. i chyba lepiej mi się pisało. w każdym razie tobie i tak to fantastycznie wychodzi. pochłonęłam ten rozdział w jedną chwilę i naprawdę, był dla mnie za krótki. patrzę tylko na datę, widzę październik i zaczynam się martwić że zniknęłaś :(
OdpowiedzUsuń