niedziela, 16 czerwca 2013

Rozdział 21

            Niektórzy potrafią się bardzo mocno zmotywować do działania. Zanim się skończył dzień w domu znajdowała się ubrana w świąteczne bombki i łańcuchy choinka, a w powietrzu unosił się zapach pieczonych pierniczków. Nikt nie wspomniał nawet słowa o Mikelu z czego byłam niewiarygodnie zadowolona. Zaangażował się każdy. Nie tylko mnie brakowało spokoju. Nawet z Kate zaczęłam się dogadywać. Cóż.. Po przełamaniu lodów zrozumiałam, że ona swoim sarkazmem oraz egoizmem próbowała odizolować wrogów od siebie.
            Zauważyłam jednak coś, czego się zwyczajnie nie spodziewałam… Quinn – najbardziej pozytywna osoba, jaką spotkałam w życiu zaczął flirtować z pesymistką Kate. Jednak to jest prawda, że przeciwieństwa się przyciągają.
            Wszyscy siedzieli przy ustrojonym stole wyraźnie uśmiechnięci i rozbawieni. Stojąc w progu kuchni, patrząc tak na nich mimowolnie rozmarzałam się myśląc, iż jednak istnieje normalne życie. Bez ciągłej ucieczki, paniki i wyczerpujących treningów.
            Słysząc cichutkie „ding” z kuchni z niechęcią odwróciłam się idąc do piekarnika. Gołą ręką wyciągnęłam gorącą blaszkę i zsypałam pierniczki na talerz. W końcu byłam odporna na ogień. Przydawało się to w trakcie gotowania.
            Zbyt mocno rozczulając się nad każdym smakołykiem, ozdabiałam je za pomocą lukru i różnych posypek. Byłam dumna z mojego małego dzieła. Z uśmiechem odwróciłam się z zamiarem zaniesienia pierniczków do rozradowanych towarzyszy. Widząc osobę przed sobą talerz poleciał w dół, a mój dobry humor znikł. Jego ręce zamknęły mi buzię, którą otworzyłam z zamiarem krzyku. Nie myśląc za wiele ugryzłam go, a on klnąc pod nosem przyparł mnie do ściany napierając na mnie całym ciałem.
- Do jasnej cholery, Elizabeth! Przecież mnie pamiętasz! – Odezwał się Jason opierając czoło na moim, a potem szepnął. – Przypomnij sobie, proszę…
            Spojrzałam z jego oczy i zrozumiałam.. Wizje napływały do mnie, jak szalone, a ja odpłynęłam spadając w ich otchłań.
***
            Szłam ciemną uliczką w stronę klubu. Nie mogę uwierzyć, że Meredith zmusiła mnie, abym tu przyszła.. Ale podobno tu jest mój ojciec. Muszę go odnaleźć.. Muszę spełnić wolę matki. Czerwone usta i biała, lekko prześwitująca koszulka były dla mnie czymś nieodpowiednim. Mogę się założyć, iż gdyby ktoś mnie spotkał na pewno nie poznałby mojej osoby.
            Nagle poczułam przyjemne ciepło rozchodzące się po moim ciele. Pierwszy raz je wtedy poczułam. Mimowolnie uśmiechnęłam się, ale po chwili ten okaz radości momentalnie znikł. Poczułam, jak czyjaś ręka zaciska się na mojej talii i jestem popychana w stronę cienia. Jęknęłam, gdy moje twarz zetknęła się z mokrą ścianą, a ostrze noża przyciskane do szyi zraniło ją, przez co płynąca strużka krwi zaplamiła moją bluzkę.
            Gdy jego tors zetknął się z moimi plecami poczułam silne dreszcze. Przeklinałam samą siebie, że było mi tak dobrze, iż mogłam teraz zginąć. Przecież ja mogłam teraz zginąć! Ciepły, przyśpieszony oddech znalazł się przy moim uchu. Nie wiem skąd, ale wiedziałam, że ta osoba przeżywa to samo co ja.
            Gwałtowanie odwrócona i rzucona brutalnie na ścianę jęknęłam rozchylając wargi. Ostrze znikło, a mój oprawca zaczął mnie łapczywie całować. Nie wiedzieć dlaczego, podobało mi się to i jeszcze mocniej przyległam do niego. Krzyk Meredith obudził nas z tego stanu zapomnienia. Oddalił się ode mnie dysząc. Nadjeżdżający samochód oświetlił jego twarz zanim zniknął.
***
            Matematyka. Pierwszy raz byłam tak rozkojarzona na lekcji. Wciąż czułam na sobie wzrok tego nowego… Wiedziałam dlaczego. Słyszałam jego myśli, ale nie powiedziałam o tym nikomu. Ludzie wezmą mnie za wariatkę… Naprawdę słyszałam, jak dręczył się pytaniem, czy pamiętam moment, gdy całowaliśmy się tak zachłannie.
            Potrząsnęłam gwałtownie głową. Elizabeth, weź się w garść, kobieto!
- … a Elizabeth będzie z Jeremim. Mam nadzieję, że należycie zapoznasz nowego ucznia z zasadami naszej szkoły – powiedział profesor, na co ja otworzyłam szeroko oczy. Nie, nie, czemu ja…
- Jestem pewna, że ktoś inny poradziłby sobie lepiej z tym zadaniem – odparłam zniesmaczona.
- Śmiem wątpić, panno Merwil – zakończył dyskusję.
            Teraz oprócz wzroku Jeremiego, czułam na sobie wzrok wszystkich zakochanych idiotek…
***
- Przed wejściem oddaj mi wszystkie ostre sprzęty. Ja już pochowałam wszystkie noże – powiedziałam barykadując drzwi od mojego domu przez mężczyzną.
- Mi nie ufasz? – Zbliżył się tak blisko, że zadrżałam czując ponownie ciepło. Prowokował mnie. Albo się cofnę i wpuszczę go do domu albo będę musiała zmierzyć się z  nim twarzą w twarz. Och nie, panie Jeremy. Nie poddam się.
- Zwłaszcza tobie. To jak? – Skierowałam oczy do góry patrząc w jego.
- W takim razie będę musiał siłą dostać się do środka – mruknął niby zniesmaczony, ale jego uśmiech go zdradzał. Pochylił się w dół, a ja zręcznie przeszłam pod jego ręką uciekając za niego..
- Dobra, właź..
            Kręcąc głową wszedł do środka i czując się jak u siebie rozsiadł na kanapie. Zrezygnowana podążyłam jego śladami.
- Ostrzegam cię. Kazałam Meredith sprawdzać czy żyję co godzinę. Jeżeli masz zamiar zbombardować okolicę, odwołaj to.
- Przez godzinę można zrobić wiele ciekawszych rzeczy –uśmiechnął się prowokująco, a mi zmiękły kolana. Niech on tego nie robi…
            Przegryzając wargę mówiłam o projekcie, ale w głowie miałam zupełne inne myśli. On też miał inne plany, co do tego wieczoru. Na każdym kroku prowokował mnie albo wystawiał na próbę. Stąpałam na po cienkim podłożu. Nawet nie wiem, w którym momencie zakończyliśmy tą nudną pracę.
            Siedzieliśmy na wspólnej kanapie, a w naszych kieliszkach znajdowało się jakieś drogie wino. Czułam, jakbyśmy byli bratnimi duszami. Rozumieliśmy się bez słów.. Może to dlatego, że słyszałam jego myśli? Nie wiem. Miałam wrażenie, jakbym znalazła miłość swojego życia.
- A ja znam lepszą historię. Na pewnej, odległej planecie, zwaną Nurtz, żyła pewna ciekawa rasa. Słynęła ona z podbijania nowych światów. Była bardzo wysoko ucywilizowana i unowocześniona. Pewnego dnia postanowili wysłać swoje dwie najlepsze drużyny, aby one sprawdziły, jak bardzo uzbrojona jest zmienia. Nie przewidzieli jednego, że konflikt między nimi był tak duży, że trudno będzie go zażegnać, a zwłaszcza w trakcie lotu na jednym statku. Alfą drużyny światła był Sean, potrafił panować nad wodą. Natomiast alfą drużyny cieni była bardzo piękna kobieta, zwaną Claudii, a betą był jej starszy brat bliźniak. Ona potrafiła władać ogniem, zastępca ziemią. Wraz z całą drużyną alfy również były skłócone.
            Słuchałam jego historii z uśmiechem, a on mówił patrząc mi w oczy.
- W czasie lotu każdy miał przejść przemianę. Coś poszło nie tak. Alfa światła stracił przytomność i było już prawie pewne, że nie przeżyje. Jego drużyna poniżając się zwróciła się do cieni. Claudii z wielką chęcią i determinacją oddała całą swoją siłę oraz wiarę Seanowi. Razem przebrnęli przemianę łącząc swoje dusze na wieki. Od tego momentu konflikt przestał istnieć, a wszystkie psikusy zostały puszczone w niepamięć. Wszystkim spodobało się to. Prócz jednej osoby… Brata bliźniaka Claudii – Mikelowi. Chciał na nowo podzielić cień i światło. W nocy zakradł się do wspólnej kabiny Claudii i Seana. Wbił nóż w serce swojej siostry zabijając ją. Sean zrozpaczony popełnił samobójstwo.
- To miała byś szczęśliwa opowieść – mruknęłam z wyrzutem, a on uśmiechnął się.
- I jest. Sean obudził się parę godzin po swojej śmierci. Wtedy zrozumiał. Dopóki umierali razem on się rodził, a ona powracała co 18 lat w coraz to nowej formie.
- Fajnie byłby być ta kobietą.. Mieć pewność, że ma się na tym świecie jest mężczyzna, który szuka cię przez 18 lat – westchnęłam rozmarzona patrząc na niego.
- A co jeżeli powiem ci, że ty jesteś Claudii, a ja Seanem? – Powiedział uśmiechając się i równocześnie sprawdzając ją.
- To by tłumaczyło twoje zachowanie w tej alejce – zaśmiałam się.
- To by tłumaczyło to, co teraz zrobię.
            Całował mnie zostawiając piętna na moim ciele. Byłam jego. Rozpłynęłam się pod jego dotykiem…  Nie zwracając uwagi na Meredith, która waliła w drzwi przeniosłam się z nim do sypialni, gdzie spędziłam cudowną noc zasypiając dopiero nad ranem.
***
            Ktoś uderzał mnie po policzkach próbując ocucić. Otworzyłam oczy i mrugnął mi zarys kuchni. Za chwilę widziałam wszystko. Petera, który próbował mnie obudzić i jak zwykle badał mnie na każdy możliwy sposób. Z tyłu Jason próbował się wyrwać w moją stronę.
- Dajcie mi do niej przejść! Dajcie mi jej pomóc! – Wrzeszczał wyrywając się Quinnowi i Jaredowi.
- Przecież to jest Jeremy! – Krzyknął Sebastian patrząc na tą przepychankę z boku.
- Jaki Jeremy? To Jason.. Nauczyciel z naszej szkoły. To on nas truł - powiedziała Kate stanowczym głosem.
            Ale ja znałam prawdę. Odepchnęłam od siebie wszystkich i popędziłam do mężczyzn. Nieświadomie pchnęłam go na ziemie i złapałam jego twarz w dłonie. Gdy zobaczyłam znane mi oczy wpiłam się w jego usta. Dreszcz ciepła przeszył moje ciało, ale także jego. Ponownie słyszałam jego myśli.
Pamiętasz…
Jak mogłabym zapomnieć takiego drania?
            Wszyscy stali zszokowani wpatrzeni w naszą dwójkę, która odrywając się od siebie zaczęła się głośno śmiać. Przytuliłam się do niego i razem wstaliśmy. Popatrzałam na niego z dołu.
- Nic ci nie jest? – Zapytałam zaniepokojona myśląc o tym, jak opanował go Mikel.
- No co ty? Mi coś miało by być? –Zaśmiał się kręcąc głową – Ale wierz mi, widząc, jak się do ciebie przystawiał miałem ochotę przywalić samemu sobie. Przepraszam, że nic nie mogłem zrobić,
- To nie twoja wina.. Mną też zmanipulował – uśmiechnęłam się i przytuliłam do jego klatki piersiowej.
- Ktoś mi do cholery powie, co się tu dzieje? – Warknął Jared. Pokręciłam głową i odwróciłam się do nich opierając się placami o mężczyznę.
- Cóż… Długo by opowiadać. Ale w skrócie. Poznajcie Seana – uśmiechnęłam się czując jego ręce obejmujące mnie w pasie.
__________________________________________________


Uwaga! Kto pogubił się w fabule, to w następnym tygodniu stworzę zakładkę, gdzie wszystko do tej pory zostanie skrócone tak na jedną stronę (jeszcze nie wiem, ile tego wyjdzie xd). Nie polecam czytania tego osobą, które nie przeczytały 21 ;).
Ach no i bym zapomniała (znowu). Kto chce być informowany o rozdziałach niech da znać tutaj, pod tą notkę. Dziękuję za uwagę.
Klaudia.
Skomentuj i wyraź swoją opinię.

sobota, 8 czerwca 2013

Rozdział 20

            Mijały godziny, dni, miesiące… A ja żyłam jak w amoku. Nie pamiętam nic z tego okresu. Kompletnie nic. Zanim się obejrzałam świat stał się biały i rozpoczęła się przerwa świąteczna. Wszyscy rozjechali się do swoich rodzin. Tylko ja zostałam skazana na siedzenie w pokoju bez współlokatorki, która pakując się podśpiewywała: „W końcu nie będę musiała widzieć tej wariatki!” albo „Pierwszy raz się cieszę, że wracam do domu!” Z mojej strony były te same uczucia.
            Następnego dnia po jej wyjeździe, zostałam obudzona szturchaniem. W pierwszej chwili z przyzwyczajenia pomyślałam, że to sprawka Kate. Zaraz jednak przypomniałam sobie, że wyjechała ona wczoraj z rana. Szybko otworzyłam oczy i korzystając z odrobiny szybkości, jakiej nabrała przez treningi z Jamesem znalazłam się na łóżku naprzeciwko przyciskając się do ściany. Dopiero, gdy popatrzałam się na przybysza odetchnęłam z ulgą, a potem pod wpływem impulsu przytuliłam się do Petera.
- Zabieram cię do domu, maleńka.. –szepnął po tym, jak zaskoczony odwzajemnił uścisk. Nigdy nie byłam z nim blisko. Jednak teraz potrzebowałam kogoś przy sobie. – Co oni ci zrobili…?
            Popatrzał na mnie jednocześnie mierząc mnie wzrokiem. Wiedziałam, co widział. Wychudzoną dziewczynę, skuloną przed nim, zasłaniającą kościstą twarz pod czerwonymi włosami, które były jedynie sianem na głowie. Za nic nie przypominałam tamtej Elizabeth.
- Co oni ci zrobili?! – Pierwszy raz widziałam go złego. Odsunęłam się krok w tył, a gdy zobaczył mój nieśmiały ruch uspokoił się. – Gdzie jest waleczna i nieustraszona Elizabeth, od której ogień bił na kilometr?
- Ostatnio ostro ćwiczyłam… Zresztą, nie wiem – odparłam piskliwie i prawie płaczliwie widząc jego ostre spojrzenie. – Proszę, chodźmy stąd.
- Oczywiście – uśmiechnął się pokrzepiająco.
            Podczas, gdy ja poszłam wziąć szybki, wybudzający prysznic, elf spakował wszystkie moje rzeczy. Gdy wyszłam objął mnie w pasie i stawiając wielkie kroki pomógł mi wsiąść do samochodu. Odjechał w przeciwną stronę, niż pamiętałam…
- Gdzie jedziemy? – Spytałam cicho kuląc się na siedzeniu.
- Postawić cię na nogi. Znam Jareda. Nie oszczędziłby na szyderstwie mimo tego, że jesteś jego córką – powiedział uśmiechając się.
- Wolałabym, żebyś to ty był moim ojcem – szepnęłam zamykając oczy.
            Nawet nie poczułam, kiedy zasnęłam. Pamiętam tylko, że Peter rozmawiał z kimś, a potem wyniósł mnie z samochodu. Nie miałam siły protestować. Po wyjściu z ośrodka już kompletnie straciłam chęci do życia. Zupełnie, jakby zostały ze mnie wyssane.
            Leżałam na jakimś łóżku śniąc na jawie. Rzeczywistość mieszała mi się ze snem. Kompletnie nie wiem, czy elf naprawdę zjadliwie się z kimś kłócił… Czy to prawda, że nade mną ślęczył James szepcząc jakieś nieznane mi słowa, po których odpłynęłam, a moim ciałem wstrząsnęły drgawki. Jedyne, co pamiętam dokładnie to czarne oczy i znany mi szept tuż przy moim uchu:
- Jakieś ostatnie słowa, kochanie?
            I już wiedziałam, co się dzieje.
 ***
            Kleista ciecz spłynęła mi do gardła. Kaszląc usiadłam łapiąc łapczywie powietrze. Na łóżku siedział Peter trzymając mnie za rękę. Jednak chwilę później od razu puścił ją krzycząc: „Au!”. Zlekceważyłam to. Wstałam i zaczęłam gorączkowo poszukiwać czegokolwiek.
- Co robisz? – Obserwował bacznie mój ruch wstając.
- Co robie? – Prychnęłam. – A może masz jakieś wytłumaczenie na to, że był tu Mikel i próbował mnie zabić!
            Krzyknęłam i nie musiałam patrzeć na moje dłonie. Sama poczułam, jak zajarzyły się ogniem. Jednakże ja wciąż patrzyłam mrużąc oczy w jego sylwetkę. Zmarszczył czoło nie wierząc mi do czasu.
- Jakim cudem? – Wyszeptał siadając na łóżko i gorączkowo myśląc. – Byłem tu cały czas. Nie było możliwości, aby jakoś się do ciebie dostał…
- No cóż. Jednak tak się stało.. – szepnęłam czując nagłe zmęczenie, przez które zsunęłam się na podłogę. Miałam dość tych ciągłych zmian nastroju i energii. Czułam się, jakbym była w ciąży, co oczywiście było nieprawdą.
- Naprawdę mocno cię truli. Jak mogłaś nie zauważyć, że od kilku miesięcy podają ci trutkę? – Spytał kręcąc głowę i kładąc mnie na łóżku.
- To sprawka Jamesa, nie? – Umysł mi się otworzył. Wszystkie oczywiste fakty dochodziły do mnie w zaskakująco szybkim tempie rozwiązując zagadkę. – A James jest Mikelem. To dlatego tak mnie męczył na treningach. Chciał bym nie potrafiła zrobić nawet głupiego ruchu. Byłam bezbronna. Nie mogłam rozpalić ognia.. Moja magia zniknęła. Stałam się posłuszną lalką, która wierzyła w każde jego słowo. A ta bariera.. –mówiłam coraz szybciej – nie istniała. Dawał mi żmudne złudzenie bezpieczeństwa cały czas powoli mnie zabijając. Ale jakim cudem…?
            Zamknęłam oczy myśląc ciężko. Poczułam nagły dotyk na moim ramieniu, od którego podskoczyłam jak oparzona. To był tylko Peter zaniepokojony moim opętanym zachowaniem.
- Czy to możliwe, żeby ktoś potrafił opanować inną nadnaturalną osobę? Nie taką, jak Meredith, ale silniejszą?
- Tak. Już wiele razy zdarzyło się to w historii, że ktoś kogoś opętał, a gdy pozwolił mu wrócić tamten musiał zapłacić za wszystko. Co najdziwniejsze, nie da się.. – nie słuchałam jego dalszej wypowiedzi.
            Wiem jedno. Jakimś cudem Mikel dostał się w mury SSS i wszedł w ciało Jamesa. Tak musiało być. Dlatego on się tak nagle zmienił. Czemu do cholery nie zauważyłam, jak manipulował mną, moimi wspomnieniami i innymi?! Czemu nie widziałam tak oczywistych rzeczy?! Pokręciłam głową zrezygnowana…
- Masz coś na tę truciznę? Chce znowu być sobą… -powiedziałam z nadzieją. Peter był przygotowany na to pytanie. Od razu podał mi dzbanek śmierdzącej, żółtej cieczy. – Mam nadzieję, że to nie jest mocz..
- Nie, oczywiście, że nie –zaśmiał się głośno, a ja z zatkanym nosem wypiłam wszystko szybko. Ohyda. – Teraz możemy wracać do domu.
- Jesteś pewien, że Mikel za nami nie pójdzie? –Zapytałam krzywiąc się i oddając naczynie.
- Błąd. Jestem pewien, że właśnie tak się stanie. Ale o kogo ty się martwisz? Myślisz, że Jared nie da sobie rady? Myślisz, że ja nie będę przygotowany? – Powiedział tak rozbawiony, iż musiałam się uśmiechnąć.
- Dobra nie było tematu..
            Noc zapadła strasznie szybko. Nie spałam. Tak, jak poprzednio panikowałam lecąc samolotem, tym bardziej o takiej porze. Hostessy co rusz proponowały mi poduszkę pod głowę albo tabletki usypiające. Za każdym razem stanowczo odmawiałam i kazałam im się przymknąć, wskazując na elfa. Odchodziły posłusznie. Ostatecznie i tak zasnęłam oparta na mężczyźnie. Śniłam o prawdzie, która w końcu wyjdzie na jaw.
 ***
Wchodząc do domu Jareda bałam się, co tam zastanę. Peter zapewniał mnie, że na pewno nikt nic nie kombinuje. Kłamał czy nie wiedział? Nie mam pojęcia, ale nie zdążyłam nawet dobrze stanąć w progu, a już Meredith rzuciła się na mnie ze łzami w oczach. Torba w mojej dłoni poleciały na podłogę, a rękami od razu oplotłam szczupłą dziewczynę. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak za nią tęskniłam. Poprawka. Jak tęskniłam za nimi wszystkimi.
Po Meredith przyszła kolej na Sebastiana. Podniósł mnie wyściskując, jak pluszową maskotkę. Zaśmiałam się i otarła łzy z policzków, które nieświadomie pojawiły się na nich.
- Schudłaś. Będę musiał cię podtuczyć – powiedział, a ja jeszcze bardziej wybuchłam radosnym śmiechem.
- Chętnie przystanę na te propozycję – z lepszym humorem wydostałam się z jego ramion. Nie myśląc, co robię rzuciłam się na ojca przytulając go. Mruknął coś zaskoczony i pogłaskał mnie po plecach. – Nawet nie wiecie, jak za wami tęskniłam.
- Czuję się urażony tymi słowami – usłyszałam znajomy męski głos.
- A ja nie. Zawsze wiedziałam, jaka z niej jest fałszywa osóbka – kolejny znany mi tym razem kobiety głos.
            Wyjrzałam za mężczyznę i zastygłam w bezruchu. Co?!
- Kate, Quinn? Skąd wyście się tu wzięli? – Podeszłam do nich z uśmiechem. Nic nie zepsuje mi humory. Nawet, jakby wpadł tu Mikel.
- Gdybyś tu się dowiedziała, że ktoś truł cię przez  dłuższy okres nie chciałabyś się zemścić? Wiesz, jak to powiadają. Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem – powiedziała Kate łapiąc się pod boki. Pokręciłam głową i przytuliłam ich obydwóch.
- Co wy wszyscy planujecie, co? –Zaśmiałam się widząc krzywą minę Kate. Za to Quinn był wyraźnie zadowolony z tego, że go dotknęłam.
- Wszyscy zgodnie twierdzimy, że mamy dośc twojego uciekania przed Mikelem. Teraz to on będzie uciekać – uśmiechnął się tajemniczo Jared. – Nie, będzie spieprzał, aż kurz będzie za nim leciał.
- Nie pokonacie go.. –szepnęłam stając pomiędzy nimi wszystkimi.
- My nie. Ty tak – powiedziała ucieszona Meredith.
- Zrobimy pułapkę. Zajmiemy się jego grupą. Ty nim. Proste i łatwe. Nie może się nie udać – wzruszył ramionami Peter.
- Czy wyście do reszty zwariowali?! Mikel jest o wiele silniejszy od niej! Wierzcie lub nie, ale Nefila nie jest tak łatwo truć – zdenerwowała się Kate.
- W tym wypadku popieram ją. Jestem o wiele słabsza niż on. To się po prostu nie uda. Jestem tego pewna – pokiwałam głową.
- W takim razie zginiemy – wypowiedział się Jared jakby mu na niczym nie zależało. – Wszystko zależy od ciebie. Zabijesz go albo on nas. Proste.
- Nie rozumiesz, ja nie dam rady go zabić. Na co mi próbowanie, jak wynik jest przesądzony?
- W takim razie musisz zacząć ćwiczyć. Od teraz – wampir od razu poszedł do barku i nalał sobie czystej wódki. Niewiele myśląc wyrwałam mu z ręki alkohol i sama wypiłam go duszkiem.
- Dobra. Ale mam jeden warunek… Dajcie mi spokój i zapomnijcie o wszystkich nadnaturalnych rzeczach przez całe święta.
________________________________________ 


Jeżeli ktoś to czyta.. To za chwilę pojawię się przy twoich drzwiach i ukocham cię tak bardzo, że będziesz miał/a mnie dość do końca życia. Tak więc  przepraszam za jakże długą przerwę i oświadczam wszem i wobec: WRACAM DO PISANIA! Dobrze czytacie. Wracam do pisania z głową pełną nowych pomysłów. Napiszcie mi w komentarzach, czy ktoś jeszcze będzie to czytał.. Chciałabym, aby nowy rozdział pojawił się  w następnym tygodniu, ale to zależy od was J.
Pozdrawiam Kalab17

Napisz komentarz   , proosze !

czwartek, 21 marca 2013

Rozdział 19


            Kolejne natarczywe pukanie rozniosło się po pokoju. Jęknęłam z protestem i zakryłam głowę poduszką.
            Cisza.
            Do czasu, gdy ktoś jeszcze głośniej zaczął walić w okno. Przewróciłam się na drugi bok i warknęłam:
- Gdybyś nie uciekała w nocy i wracała o czwartej nie musiałabyś się dobijać – zerknęłam na zegarek, który stał przy biurku. – Do jasnej cholery, Kate! Jest czwarta!
            Dopiero śmiech, który usłyszałam, obudził mnie całkowicie. Spanikowana zerwałam się z łóżka i uchyliłam okno. Musiałam nieźle wytężyć wzrok, żeby cokolwiek zobaczyć.
- Co ty tu robisz? – Szepnęłam, aby nie obudzić współlokatorki.
- Jak to? Zabieram cię na trening – powiedział zaglądając do środka. Stanęłam tak, aby nie mógł wejść.
- O czym ty znowu mówisz? Nie ustalaliśmy nic takiego – lekko podniosłam głos, a Kate przewróciła się na drugi bok. Umilkłam.
- Sama chciałaś, żebym nauczył cię robić barierę, aby nigdy nie stało się coś takiego…
            Urwał, a ja przekrzywiłam głowę patrząc na niego. Co takiego chciał powiedzieć? Odsunęłam mu się z drogi, a gdy wszedł do środka - ja nadal stałam w miejscu. Po chwili z powrotem mogłam jasno myśleć. Trzymał moją twarz w dłoniach i jedyną rzeczą, jaką widziałam to jego oczy. Nie zatopiłam się w nich. Szukałam jedynie dobrze znanych mi drobinek błękitu i szarości. Na próżno. Czerń była dominującym kolorem.
            Potrząsnęłam głową pragnąc pozbyć się jego dotyku. Miałam wrażenie, że ponownie chciał wkraść się do mojego umysłu. Odsunęłam się, na co on głośno westchnął. Opuścił ręce zawiedziony i podszedł do mojej walizki. Zaczął wyrzucać moje rzeczy z niej, na co ja zareagowałam piskiem.
- Co ty robisz?! – Gdy wziął do ręki mój biustonosz i zaczął się na niego ślinić, rzuciłam się w jego kierunku. – Zostaw to!
Krzyknęłam trochę zbyt głośno, gdyż Kate obudziła się. Usiadła na łóżku i zaczęła się rozglądać po pokoju. W momencie, gdy zauważyła, że moje łóżko jest puste, ja byłam trzymana przez Jasona po drugiej stronie okna. Dłonią zasłonił mi usta, kiedy chciałam cokolwiek powiedzieć. Gdy moja współlokatorka zrezygnowana i położyła się z powrotem spać, a ja ciągle miałam zakrytą buzię, zrobiłam cokolwiek, żeby pozbyć się jego dotyku. Mianowicie, ugryzłam go, a kiedy odruchowo zabrał rękę odsunęłam się na odległość dwóch metrów. Kto by pomyślał? Jego dotyk - kiedyś tak bardzo upragniony, a teraz żołądek kurczył mi się na samą myśl o nim.
- Trochę szacunku dla nauczyciela – warknął, chociaż ta reakcja była przesadzona. Bardziej ucierpiała jego męska duma niż cokolwiek innego. Pojawił się przede mną i chwycił za ramię. W mgnieniu oka znalazłam się na boisku, gdzie jeszcze niedawno uczyłam się strzelać z łuku. – Dziewięćdziesiąt okrążeń wokół boiska. Masz na to.. Hmm... Cztery minuty.
- W piżamie?! – Popatrzałam na niego wybudzając się z mojego rozmarzania o tamtym Jasonie. – Żartujesz?!
- Wyglądam, jakbym żartował? – Kpiąco rzucił na mnie przelotne spojrzenie. – Trzy minuty i czterdzieści dziewięć sekund… czterdzieści osiem…
            Wściekła ruszyłam przed siebie dziękując, że spałam w skarpetkach. Nie chciałam nawet myśleć, co bym bez nich zrobiła…
            Na początku biegłam powoli. Nigdy nie lubiłam tego robić, chyba, że musiałam przed kimś uciekać. Mówiąc szczerze: to nie moja dziedzina sportu. Jednak, gdy nie zmęczyłam się po tych sześciu okrążeniach, postanowiłam przyśpieszyć. I tak stopniowo, aż dotarłam do swojej bariery. Wszystko wokół się rozmywało. Nic nie istniało prócz mnie i moich poruszających się w niezwykłym tempie nóg. Prześcignęłam swoje myśli. Wszystkie zmartwienia zostały przy dwudziestym okrążeniu. Odruchowo przestałam liczyć, ile już kółek wykonałam. Biegłam do upadłego. Niestety w moim wypadku, dosłownie.
Pośliznęłam się na mokrej trawie i mimo tego, że starałam utrzymać równowagę, wylądowałam na twarzy. Hamując na niej, znalazłam się przy nogach Jasona. On tylko się zaśmiał, gdy usiadłam z jękiem. Nie dość, że bolało mnie całe ciało wraz z wycieńczonymi nogami, to ucisk w klatce piersiowej był nie do zniesienia. Urwane gwizdanie wydobywało się z mojej piersi z każdym krótkim wdechem. Nauczyciel, a w tym momencie także trener nie miał zamiaru mnie pocieszać. Wręcz przeciwnie.
- Osiemdziesiąt dziewięć, a czas się skończył - wzruszył ramionami niby od niechcenia, ale ten drwiący uśmiech mówił sam za siebie. - Nie udało ci się wywalczyć butów, a za kare masz zrobić jeszcze czterdzieści okrążeń.
Zaśmiałam się pod nosem. Jeżeli myślał, że będę miała zamiar cokolwiek jeszcze dzisiaj zrobić, to się grubo mylił. Lecz on, słysząc moje myśli już wiedział, jak to się skończy. Chwile później robiłam drugie okrążenie i nie mogłam się w żaden sposób zatrzymać. Moja siła woli była za słaba, by sprzeciwić się jego rozkazowi. Byłam tak padnięta, iż ledwo co powstrzymałam się, by nie zasnąć. Wyczerpana przebierałam nogami z przymusu, marząc o łóżku w moim pokoju. Gdzieś tam, do mojej podświadomości przebijał się głos Jasona, który wytrwale liczył kolejne okrążenia. Tak skutecznie zablokowałam w sobie te cyfry, że po ostatnim okrążeniu ponownie wylądowałam na twarz. Nie podniosłam się. Rozkoszowałam się mokrą trawą, która skutecznie chłodziła- trawiące gorączką- ciało.
- Dobra robota – powiedział radośnie, jakby zadowolony z mojego zmęczenia.- Jeszcze parę ćwiczeń i możesz wracać do swojego ukochanego łóżka.
- Czego ty jeszcze ode mnie chcesz? – Wycharczałam
- Robię ci przysługę, kochanie.
            Zamrugałam gwałtownie oczami i odruchowo się cofnęłam. W mojej głowie hukiem zadźwięczały te słowa. Nie, nie, nie… Nie!
            Boże, co ja się tak wydzieram? Powiedział do mnie kochanie, powinnam się cieszyć! Po co ja się odsunęłam od niego? Ale ja jestem dziwna!
- Tak jest, mój ulubiony nauczycielu – uśmiechnęłam się mimowolnie, gdy podniosłam się do pionu.
- Teraz mi się bardziej podoba – wyszeptał i chyba myślał, że nie usłyszałam. Jednak doszły do mnie te słowa, przez co zarumieniłam się. Wszystko we mnie krzyczało: „Podobam mu się!”. Słysząc moje myśli zaśmiał się chrapliwie. – Dobra, a teraz nauczę cię kontrolować umysł, żeby nikt nie mógł wejść do twojej głowy. To nie jest takie trudne.
            Pokiwałam głową próbując się skupić na jego słowach. Coś się działo złego. Nie wiem dlaczego, ale w mojej głowie odezwał się cichutki, piskliwy głosik, który kazał mi uciekać jak najdalej od niego. Zlekceważyłam go… Miałam uciec? Przed nim?!
- Zamknij oczy i spróbuj wyobrazić sobie, że budujesz wokół swoich myśli mur. Betonowy, ceglany, drewniany… Jakikolwiek – posłusznie wykonałam polecenie w pełni mu wierząc. – Dobrze. Teraz spróbuj poszerzyć ten mur, aby obejmował całe twoje ciało. Zrób z niego pancerz.
            Otworzyłam jedno oko i uśmiechnęłam się zalotnie. Przewrócił oczami.
- Skup się, bo nigdy nie wrócisz do pokoju – zganił mnie, chociaż dobrze wiedziałam, że podoba mu się to.
Gdy nie zareagowałam podszedł do mnie i położył mi dłonie na oczach. Z powrotem powróciło to uczucie. Całe ciało nie reagowało na moje polecenia. Z jednej strony chciałam, żeby nadal mnie dotykał, lecz z drugiej miałam ochotę uciec jak najdalej.
Kompromis tego był taki, że wylądowałam w jego ramionach, zamiast ponownie na ziemi.
- Mój dotyk tak na ciebie działa? – Zapytał śmiejąc się.
- Czy my się już kiedyś spotkaliśmy? – Widząc dezorientacje na jego twarzy kontynuowałam. – No wiesz. Przed rozmową kwalifikacyjną.
- Oczywiście – zaśmiał się. – Znam cię od ponad 4000 lat.
- Nie w tym sensie – pokręciłam przecząco głową i stanęłam na własnych nogach. – W tym życiu. Mam wrażenie, że cię skądś kojarzę.
- Nie. Pierwszy raz parę dni temu – warknął. – Musiałaś mnie z kimś pomylić.
            Nie do końca przekonana przytaknęłam i zaczęłam wracać w stronę mojego pokoju. Pojawił się przede mną.
- A ty gdzie? – Uśmiechnął się szeroko, mimo wcześniejszego zdenerwowania. – Jeszcze z tobą nie skończyłem.
- Za to ja tak. Nie dam rady jeszcze dzisiaj coś zrobić.
- No to masz problem. Nie wypuszczę cię stąd dopóki nie stworzysz tarczy lub nie zwalisz tamtego drzewa – wskazał na potężne i silne drzewo za boiskiem. Prychnęłam.
            Zamknęłam oczy i wybudowałam mur. Ceglany, gdyż teraz tylko taki byłam w stanie sobie wyobrazić. Po chwili obejmował on całe moje ciało. Stałam nieruchomo, gdy po chwili czułam, jak ktoś na niego napiera.
- Dobra robota – powiedział z uznaniem, a potem się zaśmiał. – Teraz spróbuj się ruszyć.
            Wykonałam polecenie… A raczej miałam taką nadzieję, że mi się uda. Tak długo, jak trzymałam wytworzony mur, nie potrafiłam się ruszyć.
- Z początku zawsze tak jest. Bariera krępuje twoje ruchy – uśmiechnął się. – Czasami ktoś nie może poruszyć ręką, nogą, palcem, ale ty całym ciałem. Ciekawe.
            Skrzywiłam się i opuściłam całą osłonę. Wolałam się ruszać, niż być bezpieczną umysłem. Przynajmniej przy nim. Przecież nic mi nie zrobi.
- Nie ma innego sposobu? – Zapytałam poruszając w miejscu nogami. Miałam wrażenie, że przyczepiono mi do nich dodatkowe ciężarki.
- Oczywiście, że jest kochanie. Jesteś jednak na niego za słaba. Ten sposób jest prostszy – powiedział obserwując moje ruchy. – Jeżeli chcesz biegać, mogę ci to zapewnić.
- Nie! – Wrzasnęłam. – Chce już wracać do pokoju… Proszę.
- Coś za coś – uśmiechnął się tajemniczo. Ponownie odezwał się we mnie instynkt i kazał mi, jak najszybciej stąd uciekać zanim to wszystko potoczy się w niewłaściwym kierunku.
- Czego ty ode mnie oczekujesz? Po co to wszystko robisz?
- Nie oczekuje niczego od ciebie – uśmiechnął się zbliżając się do mnie. – Już ty wiesz, czego ja chce.
- No właśnie nie – chciałam odsunąć się od niego, ale coś mnie trzymało przy ziemi.
- Nie jest to jakieś wielka rzecz – wzruszył ramionami i położył mi dłonie na twarzy. Nachylił się tak, że jego oddech muskał mi skórę. – Po prostu chcę ciebie.
- Raczej mojej śmierci – powiedziałam jednym tchem czując, że nie zniosę dalej tej bliskości.
- To jest w pakiecie.
Jego palce zaczęły przesuwać się po moich wargach. Wzdrygnęłam się, kiedy jego usta prawie znalazły się na miejscy jego wcześniejszego dotyku. Prawie, gdyż zdążyłam wcisnąć pomiędzy nas swoją dłoń. Odsunęłam się, gdy zdezorientowany poluźnił chwyt.
- Słuchaj mnie. Ty jesteś nauczycielem, a ja uczennicą. Nasze relacje nie powinny wykraczać poza szkołę. Nie chce mieć przez to problemów. Już wystarczająco mam dość tych wszystkich plotek – powiedziałam cicho obawiając się jego reakcji.
- Jak zwykle grzeczna, posłuszna Elizabeth – przybliżył się. – Czy ty kiedykolwiek złamałaś jakąś zasadę? Znamy odpowiedź: nie. Tu też będziesz takim samym kujonem, jak w poprzedniej szkole? Mimo tego, że myślałaś, iż się zmieniłaś po amnezji, tak naprawdę jesteś taka sama. Nigdy się nikomu nie sprzeciwisz. Nie zmienisz swojego zachowania. To jest w tobie. Nawet anioł ma na koncie więcej grzechów, niż ty.
- Czekaj… Czekaj… - nie dałam się sprowokować. Wyłapałam z jego wypowiedzi jedną, niejasną rzecz. – Podobno się nie znaliśmy, a teraz mówisz rzeczy, o które mogłeś wiedzieć albo mnie obserwując, albo ze mną rozmawiając.
- Albo czytając twoje podanie – sprostował, a ja się zaśmiałam.
- Przy podaniu nie trzeba było podawać ocen z ubiegłej szkoły. Jason, jestem pewna, że coś kręcisz.
- A jednak masz trochę rozumu. Kto by pomyślał? Na pewno nie ja..
- Bardzo śmieszne. Powiesz mi teraz o co chodzi? – Nalegałam. Nie dam się teraz spławić jakimiś głupimi tekstami. Nie będą mnie wszyscy oszukiwać, jak ostatnio.
- Nie. Nie mam ochoty – wzruszył ramionami, jakby to nic nie znaczyło. Potem odwrócił się i zaczął odchodzić.
- Koniec treningu?! – Zawołałam do jego pleców.
- Ja skończyłem. Za to ty masz zrobić jeszcze pięćdziesiąt okrążeń.
            Zanim zdążyłam mrugnąć miałam za sobą trzecie okrążenie i bynajmniej nie z własnej woli. Pytanie huczało mi w głowie: Co on do cholery ukrywa?!

_____________________________________________

Proszę was, przypomnijcie mi wszystkie adresy blogów, które wiecie, iż czytam. Dodatkowo apeluję o wysyłanie linków do swoich blogów w zakładce SPAM. Dziękuję ; **

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

Pozdrawiam Kalab17

środa, 20 lutego 2013

Rozdział 18


            Poszłam zdenerwowana do stołówki. Nie dość, że Jason nie zjawił się na naszych wczorajszych zajęciach, to jeszcze trening został odwołany przez koszmarną ulewę. Nie dziwię się. Na dworze lało jak z cebra, a nie można ćwiczyć walki i strzelania z łuku w zamkniętej hali.
            Nie był to jedyny powód mojej wściekłości. Nie zjawiłam się dzisiaj na lekcjach, a przez to aż huczało w szkole od plotek. Podobno wraz z Jasonem spędziliśmy upojny wieczór. On przyszedł rozkojarzony, a ja w ogóle. Nie mogli wymyśleć większej bzdury!
            Jeżeli chcecie znać odpowiedź na pytanie, dlaczego nauczyciel nie zachowywał się tak, jak zwykle, to jest nas już paru. Owszem, zatruwałam mu głowę wyrzutami, dziwnymi pytaniami i różnymi przemyśleniami. Skoro już mogę z nim rozmawiać w myślach, to czemu mam z tego nie korzystać? Będąc sama w pokoju i leżąc na łóżku po nieprzespanej nocy, prowadziłam zawziętą konwersacje z Jasonem w mojej głowie. Może to był powód jego rozkojarzenia?
            Wszystkie stoliki z werandy przeniesiono do stołówki, gdzie poukładano je w takim samym porządku. Od razu można było zobaczyć niewidzialną granicę pomiędzy ludźmi, a nefilami. Tylko ja tutaj nie pasowałam.
            Złapałam tacę i od razu zostałam zaszczycona ciekawskim spojrzeniem kucharki. Wzięłam talerz, ale od razu ktoś szturchnął mnie i on poleciał na podłogę. Z moich ust poleciały niecenzuralne słowa, które spowodowały, że teraz już każdy patrzał się na mnie z wielkimi oczami. Z mojej ręki sączyła się krew, ale nie taka, jak zawsze… Miała kolor niebieski, ale reszta właściwości się zgadzała. Szybko owinęłam rękę ścierką, którą podała mi pracownica i usiadłam w jak najdalszym zakątku stołówki, przy wolnym stoliku.
            Biała ścierka momentalnie zrobiła się niebieska, ale już nikt nie zwracał na mnie uwagi. Wiedziałam, że rana się zagoi, ale sam ból był nie do wytrzymania. Oparłam czoło o zimny blat stoliku. Za chwile szczęk kładzionej tacy i odsuwanie krzeseł, obudził mnie z chwilowej drzemki. Nie wiem, jak ja wytrzymam bez snu przez następne kilka godzin.
            Ocucona nagłą pobudką, lecz nadal wściekła zmierzyłam siedzących wokół mnie: Kate, Quinna, Amandę i Jasmine. Oprócz swoich tac, przede mną stała moja. Dopiero wtedy zauważyłam oddalającą się kucharkę. Nie powiem, zrobiło mi się miło, ale nie aż tak, by opanować rosnący we mnie ogień.
            Wszyscy równocześnie obrzucili moją tacę, na której znajdował się wielki kawał ciasta.
- Jeżeli tak bardzo macie na nie ochotę, możecie zjeść. Ja nie mam zamiaru – odburknęłam z niechęcią. Żeby uwiarygodnić moje słowa odsunęłam, jak najdalej tylko mogłam całe jedzenie od siebie.
- Ktoś tu wstał lewą nogę – zaświegotała Amanda.
- Chyba dwiema – zaśmiał się Quinn.
- I z czego się tak cieszysz? – Warknęłam nie rozumiejąc ich dobrego humoru. Jeżeli mieli ochotę mnie wyprowadzić z równowagi, to im się udało. Z trudem opanowałam ogień. Na szczęście wiedziałam, że ciągle obserwuje mnie Jason przez mój umysł. Nie potrafiłam go z niego wygonić.
- Jedz – przysunął w moją stronę tacę. – Podobno głód potęguję złość, a ty nie jadłaś nic od wczoraj.
            Jak na potwierdzenie jego słów zaburczało mi w brzuchu. Wiedziałam jednak, że nie dam rady nic przełknąć.
- Nie – powiedziałam stanowczo.
- Mam cię zmusić? – Powiedział przesadnie się uśmiechając.
- Dawaj – w moim głosie, prócz rozdrażnienia, dało się słyszeć chęć rywalizacji.
            Nie spodziewałam się. Naprawdę nie sądziłam, że dostanę sałatką warzywną w twarz. Odgarnęłam ją z twarzy, ale na próżno. Za chwilę ktoś krzyknął: „BITWA NA ŻARCIE!!!” i nie było już odwrotu. Jedzenie latało z kąta w kąt, a niewidzialna granica została zburzona. Każdy rzucał w każdego, a piski i śmiechy były dla mnie nie do zniesienia. Miałam na sobie już całe menu, zupełnie jakby wszyscy się na mnie uwzięli. Zrzuciłam prowizoryczny opatrunek z ręki i zajęłam się obroną, przy okazji atakując.
            Najbardziej jednak chciałam zemścić się na Quinnie. To on wywołał to piekło. Oczywiście, humor mi się polepszył, ale nie należycie. Złapałam w dłoń połowę rozpływającego się ciasta i cisnęłam prosto w niego. Z drwiącym uśmiechem pochylił się, a moja zemsta rozpłynęła się po twarzy Jasona.
            Wszyscy, jak jeden mąż ucichli i rozstąpili się. Wiedziałam, że mam przechlapane. Utwierdził mnie w tym cichy chichot Kate. Zamarłam nieruchomo i czekałam na wyrok. Z trudem powstrzymałam uśmiech, widząc, że mimo wszystko nadal pozostał tak samo seksowny. Przegryzając dolną wargę skupiłam wzrok na podłodze.
Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Nie chciałam!
            Oczywiście nie odpowiedział. Szybko pojawił się przede mną. Ręką pochwycił mnie ze podbródek i zmusił bym popatrzała mu w oczy. Nie mogłam uwierzyć. Nie było w nim ani trochę złości, a jedynie rozbawienie.
Dopiero po chwili zrozumiałam. Niestety, o parę sekund za późno. Druga połowa ciasta wylądowała na mojej twarzy. Obtarłam ręką oczy i od razu kolana się pode mną ugięły. Posłał w moja stronę tak zabójczy uśmiech, że łatwo było mu mnie powalić na podłogę.
Gdy stałam się bezbronna, usiadł na mnie okrakiem i zaczął łaskotać. Śmiejąc się, szybko poprawił mi się humor.
Proszę, nie! Przestań!...
            Nie reagował na moje prośby. Z oczu poleciały mi łzy szczęścia. Zadawanie mi tych słodkich tortur, sprawiało mu przyjemność. Nasze śmiechy były głośne. Zapomnieliśmy o wszystkim innym. Lampy nad nami migotały. Gdy cudem udało mi się skulić zszedł ze mnie, ale nadal łaskotał.
            Nie panowałam nad odruchami. Wystrzeliłam w powietrze nawet nie wiedząc kiedy to się stało. Zarówno Nefilowie, jak i zwykli uczniowie wpatrywali się we mnie z osłupieniem. Wtedy Jason udał, że podnosi mnie z ziemi. Szybko wyniósł ze stołówki, a ja nie wiedząc co zrobić, udałam, że mi niedobrze i wtuliłam się w jego ramiona. Było mi niewiarygodnie przyjemnie. Marzyłam, żeby móc  umrzeć w tych władczych ramionach.
            Zdając sobie sprawę, że wyszliśmy z pomieszczenia uśmiechnęłam się szeroko. Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego.
- Jesteś kiepską aktorką – wpatrywał się we mnie wtuloną w jego ciało. Zignorowałam tą zaczepkę i rozejrzałam się. Wciąż mnie niósł.
- Gdzie idziemy?
- Raczej ja idę – powiedział uśmiechając się i wchodzą po schodach. Patrzał się wprost przed siebie. – Niosę cię do pielęgniarki, bo przed chwilą zasłabłaś.
- No ej! Ja nie potrzebuje pielęgniarki. Nie mam z czym tam iść. Z rany została tylko blizna – po raz kolejny obejrzałam wnętrze dłoni. Dlaczego krew była niebieska?
Och… Trudne pytanie. Zaletą jest to, że wygląda jak farba.
            Zgodziłam się kiwając głową, ale po chwili zrozumiałam, że znowu słyszał moje myśli.
- Wyłaź z mojej głowy! – Oburzyłam się. Jego reakcją był śmiech, przez który uśmiechnęłam się, przez co moje słowa wydawały się nieszczere. – Ja nie żartuję. Czemu ja nie słyszę twoich myśli, a ty możesz mnie bezkarnie podsłuchiwać?
- Lata praktyki. Poza tym, nie przesadzaj – wszedł w korytarz, który dobrze znałam. Prowadził do mojego pokoju. – Kate też cię podsłuchuje, a do niej nie masz żadnych zastrzeżeń.
- Nauczysz mnie tego? – Zrobiłam maślane oczka z nadzieją. Kolejny raz się zaśmiał. Miał dzisiaj wyjątkowo dobry humor.
- Kiedyś na pewno. Potem pokażę ci, jak wnikać do czyjegoś umysłu. Będzie niezła frajda – otworzył drzwi do mojego pokoju i zaprowadził mnie do łazienki. – Doprowadź się do porządku.
- A co z naszymi zajęciami? – Zapytałam ściągając z siebie sweter, a potem za dużą koszulkę. Zmierzył mnie spojrzeniem przez co się zarumieniłam. Policzki piekły mnie od nagłej temperatury. Zapomniałam, że nadal tu jest.
- Masz pół godziny. Powinnaś zdążyć – odpowiedział nie spuszczając ze mnie wzroku. Czułam się przez to jeszcze gorzej. Spiekłam raka, przez co się głośno zaśmiał.
- Będziesz? – Zadałam pytanie, które było najważniejsze ze wszystkim, tuż po tym, jak rzuciłam w niego koszulkę, by się zamknął.
            Odwrócił się do mnie i wyszedł. Pobiegłam ze nim i wychyliłam się za drzwi w momencie, gdy opuścił  mój pokój. W głowie huczało jedne słowo.
Tak.


            Przechadzałam się między rzędami ławek zastanawiając się, czy znowu nie zostanę wystawiona do wiatru. Nic się nie zmieniło od mojej wczorajszej wizyty w małej sali. Znałam już cały układ ławek, przestudiowałam każdy podpis na blacie denerwując się, gdy doszłam do ostatniej.
            Widniał na niej napis: „Wiem, co myślisz, zanim jeszcze to zrobisz.~ K ”. Oczywiście, wszyscy wiedzieli, że jest to robota Kate. Zastanawiałam się, czy ludzie wiedzą, iż należy jej unikać, w momencie, gdy do sali wszedł Jason.
- Nikt ich nie ostrzegł, ale nie są aż tacy głupi. Domyślili się – oparł się o biurko, a ja zajęłam miejsce w ławce przed nim. – Ich specjalnością są plotki. Mówią, że Kate zabiła swoją poprzednią współlokatorkę i robią zakłady, kiedy ty znikniesz.
- Co się takiego stało, że rozpuścili tą plotkę? – Zainteresowana oparłam głowę na rękach.
- Przed wszystkim chodziło o to, że zniknęła tak nagle. To nie jest raczej normalne. Zwłaszcza, iż chwilę przed tym zdarzeniem miała miejsca ich kłótnia, której świadkami byli wszyscy. Dosłownie. Miałem nadzieję, że się chociaż pobiją – uśmiechnął się szeroko odsłaniając białe zęby. – Do niczego nie doszło prócz wymiany zdań. A potem słuch po niej zaginął. Miała na imię Tiffany. Podejrzewamy, że uciekła do chłopaka. Często wspominała o nim.
- Kate słyszała jej myśli. Dlaczego więc jej się nie zapytacie?
- Myślisz, że tego nie robiliśmy? Wiele razy Carmen próbowała ją skłonić do gadania. Nie ma do tego smykałki.
            Zamyśliłam się. To było dziwne. Kłótnia, zniknięcie, a potem milczenie Kate. Wszyscy wiedzą, że nie jest ona skłonna do pomocy, ale wydaję mi się, że nie aż tak. Nie znam jej bardzo dobrze, ale nikt nie jest tak wredny, żeby nie pomóc odnaleźć zaginionej osoby. A jednak…
            Sama wiem, jak to jest być zastraszaną. Zdarzyło się to wiele razy, chociaż nie wszystkie pamiętam. Strach powoduje w nas takie emocje, że zgodzisz się na każdą zachciankę swojego oprawcy. Nawet tą najbardziej obrzydliwą. Wzdrygnęłam się, a na myśl przyszedł mi Mikel. Tylko na chwilę, bo potem od razu wyrzuciłam go z głowy.
            Jason przychylił głowę na bok i zaczął się na mnie patrzeć zupełnie tak, jakby usłyszał coś ciekawego. Po chwili zapytał:
- Nie marnujmy czasu. Co chciałabyś wiedzieć?
            Trudne pytanie. Jednym słowem: WSZYSTKO. W głowie kłębiło mi się setki pytań. Na każde chciałam znać odpowiedź, a potem na jeszcze kolejne, które będą mnie dręczyć. Długa lista, a tak mało czasu.
Kim tak naprawdę jestem?
Co się dzieje między nami, gdy się dotykamy? Czy to moja wina?
Dlaczego nic nie pamiętam? Kto za tym stoi?
Oczywiście, podejrzewałam Mikela. Wyraźnie dał mi to do zrozumienia wiele razy, ale…
Nagle przede mną pojawił się Jason. Oparł się o ławkę – przy której siedziałam - uważając, by mnie przypadkiem nie dotknąć. Głowę musiałam wyciągnąć do góry, żeby odnaleźć jego oczy. Jak zwykle zapatrzyłam się w nie, ale tym razem wypełnił mnie strach. Stały się czarne, a tego pięknego błękitu nie mogłam nigdzie wypatrzeć. Wystraszyłam się i osunęłam lekko na krześle.
- Powiedz, że się przesłyszałem. Powiedz, że nie znasz Mikela i wcale cie on nie prześladuje.
- Znasz go? – Zapytałam i odpędziłam łzy, które automatycznie napłynęły mi do oczu. Wspomnienie Meredith, jej zamglonych tęczówek i mojego bólu były zbyt silne. Po policzku spłynęła mi zbłąkana słona kropla. – Dlaczego on mnie tak nienawidzi?
- Nie tylko ciebie.
            Podniósł rękę, jakby chciał palcem złapać moją łzę. Natychmiast się na tym przyłapał i odskoczył ode mnie. Zacisnął pięści i zęby. Knykcie mu pobielały. Jednak oczy… Nie wyrażały nienawiści. Wręcz przeciwnie. Przez chwile dostrzegłam w nich jakiś dziwny błysk. Zupełnie, jakby cieszył się z mojego strachu.
- To długa historia, która ma swój początek cztery tysiące lat temu. Widzisz – zawahał się, ale zabrzmiało to strasznie fałszywe – nie jesteś stąd. Znaczy twoje pierwsze wcielenie nie pochodzi z tej planety. Ja również i inni także. Pochodzimy z planety Nurtz. Mieliśmy siedemnaście lat, gdy wstrzyknięto nam gęstą, niebieską ciecz. Zapewniła nam ona nieśmiertelność. Inne cechy to kwestia genów. Naszym zadaniem było wylądowanie na tej planecie i zdanie sprawozdania na temat broni.
            Nie kontrolował potoku słów, które wydobywały się z jego ust. Za nic nie przypomniał Jasona, którego poznałam.
- Zgodnie z planem mieliśmy przemianę odbyć w trakcie lotu. Coś poszło nie tak. Byliśmy w tym razem. Zostaliśmy jedyni wśród całej załogi. Ja byłem pierwszy. Przetrwałem to. Ty nie – powiedział ciężko. – Zginęłaś. My za to rozbiliśmy się w Wielkim Kanionie. Ludzie wzięli to za Ufo. Nasz statek był do niczego, więc nie powróciliśmy na swoją planetę. Krążymy po tym świecie, zabawiając się ze wszystkimi.
            Okej… Historia była wiarygodna. Zresztą… Ufałam Jasonowi. Uwierzyłam bez zająknięcia w tę opowieść. Jednak co to ma wspólnego z Mikelem? I dlaczego skoro wtedy zginęłam, teraz żyję?
- Już ci wszystko tłumaczę. Po osiemnastu latach od twojej śmierci, pojawiłaś się. Taka sama. Za każdym razem. I nigdy nie udało ci się przejść przemiany… Znaczy, nie udawało. Teraz coś musiało się zmienić. To działa mniej więcej tak: rodzisz się, żyjesz siedemnaście lat, spotykasz mnie i giniesz. To się dzieję ciągle. Nic nie odwróci tego procesu – uśmiechnął się w dziwny sposób. Widząc tą minę dostałam gęsiej skórki.
            Wzdrygnęłam się, gdyż nawet nie zauważyłam, kiedy znalazł się naprzeciwko mnie i trzymał moją twarz w swoich dłoniach. Jednak nie to mnie zaniepokoiło. Mimo iskrzących lamp wokół nie czułam znajomego przyciągania. Zastanowiłam się i zrozumiałam, że w momencie, gdy mnie łaskotał, także nie czułam nic znajomego. A teraz czułam się nieswojo z dłońmi na moich czerwonych policzkach.
            Odsunęłam się od niego i z wielkim entuzjazmem zauważyłam, że jestem wolna od jakichkolwiek czynników zewnętrznych. Jego oczy pozostały czarne, kiedy westchnął. Byłam pewna, że powinny być szare.
- Twoje oczy… - zaczęłam nieśmiało i przegryzłam wargę. – Czemu są czarne? Powinny byś szare z…
- Przewidziałaś się. Zawsze były czarne – warknął, a ja wzdrygnęłam się słysząc ton jego głosu. Tak bardzo nie pasował mi do niego zły ton.
- Pewnie musiałam sobie coś ubzdurać – przytaknęłam, lecz nadal miałam wątpliwości. –Dziękuję za zajęcia. Było… miło.
            Odwróciłam się i ruszyłam przed siebie. W usłyszałam pierwszy raz jego myśl:
Do zobaczenia wkrótce, Elizabeth.

_______________________________________

Przepraszam. Nie chciałam aż tak się spóźnić z tym rozdziałem. Laptop mi się strasznie psuje i nie mam, jak pisać. Postaram się szybko napisać kolejną część oraz opublikować ją. 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Wyrażająca szczerą skruchę Kalab17

środa, 16 stycznia 2013

Rozdział 17


- Elizabeth, mogłabym prosić, żebyś została jeszcze chwilę w klasie?
            Zamarłam w drzwiach. Nie potrafiłam się ruszyć, chodź nie wiem, dlaczego tak się stało. Wiedziałam tylko, że chciałam mieć spokój do końca dnia. Czy aż to tak dużo?! Myślałam, że kontroluje swoje ciało. Jak bardzo się myliłam…
            Mój mózg nie miał nic do powiedzenia. Chciałam zignorować prośbę, wyjść i znaleźć się już w pokoju. Zamiast tego cofnęłam się oraz z lekkim drżeniem rąk stanęłam przed nauczycielami. Skupiłam swój wzrok na Carmen. Próbowałam zignorować obecność Jasona, a on robił to samo. Interesował się wszystkim, tylko nie mną. Było mi to na rękę.
- Dowiedziałaś się dużo rzeczy na temat Nefilim. Na temat wampirów też sporo wiesz, dzięki swojemu ojcu. Jednak nie wiesz nic o sobie – powiedziała z uśmiechem i usiadła na biurku.
- Niestety – mruknęłam.
- Mamy dla ciebie pewną propozycję. Oczywiście, jeżeli się zgodzisz…
            Tu nastąpiła cisza. Nie wiem, ile ona trwała, lecz dla mnie to była cała wieczność. Czekałam na jakikolwiek ruch z jej strony. Podejrzewałam, że rozważa nad słusznością jej planu.
- Widzisz, Jason ma pewne… doświadczenie z takimi osobami, jak ty. I widzisz...
Nie mów tego, nie, nie, nie…
            W mojej głowie rozbrzmiał głos Jasona. Zdezorientowana popatrzałam na Carmen, ale ona zdawała się niczego nie słyszeć. Kontynuowała dalej swoją przemowę. Potrząsnęłam głową. Pewnie mi się tylko zdawało.
- … chciałabym, byście współpracowali ze sobą. Po szkole, takie dodatkowe zajęcia. Jason wytłumaczyłby ci wszystko, pomógł przypomnieć zapomniane fragmenty, a także nauczyłby cię wykorzystywać swoje umiejętności. Oczywiście, jeżeli się zgodzisz – uśmiechnęła się serdecznie.
Jasna cholera! Coś ty wymyśliła!
            Znowu to samo. Widziałam, jak Jason patrzy zdziwiony na kobietę, która jak gdyby nigdy nic czekała na moją odpowiedź.
            A co ja miałam zrobić? Kusiła mnie ta propozycja i to bardzo. Chciałam się dowiedzieć wszystkiego, czego tylko mogłam. Mogli mi pomóc. W końcu mogłabym przestać się zadręczać. Może nawet zobaczyłabym w końcu twarz chłopaka pojawiającego się w moich wizjach?
            Jednak bałam się zostać sam na sam z mężczyzną, który wywoływał we mnie aż takie dziwne uczucia. Obawiałam się go poznać, a także to, co mogłam zrobić.
            Z drugiej strony właśnie to było najbardziej podniecające.
Nie zgódź się. Powiedz nie…
            Uśmiechnęłam się czując na sobie wręcz błagające spojrzenie mężczyzny.
- Byłabym zaszczycona możliwością uczestniczenia w indywidualnych lekcjach. Oczywiście, jeżeli nie sprawi to jakiegokolwiek problemu – popatrzałam na niego i znowu zatonęłam w jego tęczówkach. Miałam rację! Znajdowały się w nich drobinki błękitu.
Sprawi i to wielki!
            W mojej głowie rozległ się jego zachrypnięty, męski głos. Miałam wrażenie, że z każdą chwilą wzajemnego patrzenia sobie prosto w oczy, on mięknie. Gdy się odezwał, na jego ustach wykwitł szarmancki uśmiech. Mój żołądek wywinął koziołka, a potem powrócił na swoje miejsce.
- Będzie to dla mnie przyjemność – powiedział tonem podrywacza, chcącego zaciągnąć świeżo poznaną dziewczynę do łóżka. Moje hormony odtańczyły taniec radości.
- Super! Bałam się, że będziecie mieli coś przeciwko – zaklaskała w dłonie Carmen, co wyrwało nad obydwoje z transu, w jakim się znaleźliśmy. Jednocześnie spojrzeliśmy na nią. – Zaczniecie od jutra. Elizabeth, będziesz miała godzinę po zajęciach praktycznych na przygotowanie się. Potem stawisz się tutaj. Zdążysz się wyrobić, nie?
- Oczywiście. Dziękuję, za taką możliwość – uśmiechnęłam się. Spojrzałam na mężczyznę, a on chyba wyczuł, że na niego patrzę. Uśmiechnął się pod nosem i skinął głową.
Dlaczego to zrobiłem?
Nie mam pojęcia, ale podoba mi się ta idea.
            Gdy tylko odpowiedziałam w myślach, na  jego głos w głowie,  popatrzał na mnie. Nie było to zwykłe spojrzenia. Przeszywało mnie na tyle, że miałam ochotę schować się, albo najlepiej zniknąć. Zamiast tego odwróciłam się i wybiegłam, jak najszybciej z sali. Prosto do swojego pokoju.
            Wpadając do niego omal nie wpadłam na Kate, która siedziała na podłodze i czytała jakiś notes. Ominęłam ją i rzuciłam się na łóżko. Wtuliłam twarz w poduszkę. Zamknęłam oczy oraz marzyłam, żeby znaleźć się gdziekolwiek indziej.
- Ale ty jesteś nuda – powiedziała. – Zupełnie, jak twój pamiętnik.
            Poczułam, że rzuciła mi coś na plecy. Usiadłam i spojrzałam na notes. Zrozumiałam, co to jest. Oprawiony w niebieską skórę pamiętnik, który zniknął z mojego pokoju. Westchnęłam zdumiona i popatrzałam na nią.
- Skąd go masz?
- A skąd go mogę mieć? – Zaśmiała się, ociekającym jadem śmiechem. – Widzisz, uciekłam ze szkoły, tylko po to, żeby wykupić go od jakiegoś murzyna bez jednego zęba. W brodzie miał okruszki po jakimś pieczywie. Blee…
- Chodzi o to, że ktoś włamał się do mojego domu i go wykradł.
- Fascynujące. A teraz pewnie podrzucił go do walizki.. Ależ ty biedna – prychnęła i wyszła.
            Wywróciłam oczami i z zawahaniem otworzyłam go na pierwszej stronie. Naszkicowane tam były piękne skrzydła, które pożerał płomień. Przejechałam palcem po napisie:


„Każdego, kto zobaczy chodź by jedną kartkę, przeklnę i spalę.”


            Uśmiechnęłam się pod nosem. To dobrze, że miałam chociaż tupet, żeby komuś zagrozić. Jednak nawet wtedy potrafiłam odpyskować.
            Kolejna kartka i następny rysunek. Tym razem odzwierciedlał barmana, którego poznałam w klubie. Przedstawiał go w momencie, gdy polerował kieliszki. Przewinęłam parę kartek i zobaczyłam scenę wyrwaną z moich wizji. Wzdrygnęłam się widząc ją. Jared wgryziony w szyję młodej dziewczyny. Idealnie naszkicowany rysunek wprawił mnie w dreszcze. Nie byłam gotowa. Jeszcze nie. Schowałam notes pod łóżko, obiecując sobie, że kiedyś przełamię się na tą makabrę i obejrzę go.
            Zwinęłam się w kłębek. Miałam wrażenie, że moje głowa eksploduje od nadmiaru myśli. Czułam mrowienie na całym ciele, ale starałam się je zignorować. Najchętniej wybiłabym wszystkich ludzi na świecie. Och, może wtedy poczułabym ulgę zaraz przed tym, jak zżarłyby mnie wyrzuty sumienia.
            Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam. Zorientowałam się dopiero, gdy przestałam czuć gniew i niemoc.



            Zajęcia praktyczne… Sądziłam, że ten termin odnosił się do nauki jakiś banalnych rzeczy. Jednym słowem, nudy na całego. Jakże bardzo się myliłam…
            Szczękot mieczy, gdy ze sobą się zderzały wprawiał mnie w zakłopotanie. Nigdy w życiu nie miałam żadnej broni w ręku, oprócz noża kuchennego. Jakim cudem miałam walczyć z wyraźnie doświadczonymi Nefilim? To było niewykonalne, przynajmniej dla mnie.
            Mieliśmy na sobie zbroję z XVI wieku. Oczywiście, dziewczyny dostały bardziej żeńską wersję, lżejszą z mniejszą ilością stali. Druga rzecz oczywista, była taka, iż ja miałam tą męską. Z trudem zrobiłam pierwsze kroki, ale Quinn mi pomógł. Dziękowałam mu za to. Powoli przyzwyczaiłam się do ciężaru, ale czułam, że gotowałam się w środku. Nie dość, iż na dworze panował upał, to moja temperatura również nie należała do niskich. Co śmieszne, nikt inny nie przejmował się parówką.
            Siedzieliśmy na trybunach. Po mojej lewej siedział Quinn, a obok niego Jasmine i Amanda. Po drugiej stronie rozłożyła się Kate z wyraźnym uśmieszkiem na twarzy. Zupełnie, jakby wiedziała, co przeżywam. Było to bardzo możliwe…
- Każdy szanująca się osoba powinna dobrze władać mieczem. Można trenować tą umiejętność za pomocą szermierki lub oczywiście, tradycyjnie. My zajmujemy się tym drugim – powiedziała stojąca przed nami Carmen.
- Wszystkie walki w naszym świecie odbywają się w staromodnym stylu. Miecze, sztylety, strzały, kołki… Tylko ludzie używają broni palnej. U nas to po prostu niedozwolone – dopowiedział oparty na mieczu Jason.
- Zasady są proste. Używamy wszystkiego, co może nam pomóc. Nie ma zakazów na umiejętności. Oczywiście, kończymy, gdy zadamy przeciwnikowi cios, który mógłby być dla niego zabójczy.
- Miecze w dłoń – uśmiechnął się. – Amanda z Kate, pole numer jeden. Quinn z Jackiem, pole drugie. Jasmine z Shelby pole trzecie. Oliver…
- Ze mną, a ty poćwiczysz z Elizabeth na polu piątym. Największe pole oddalone od innych – powiedziała, a ja wyczułam, że ostatnie zdanie skierowała do mnie.
            Widziałam, jak zgrzyta zębami. Zresztą, ja zacisnęłam dłoń na rękojeści tak mocno, że normalnie miałabym odciski. Kate obok mnie zaśmiała się i szepnęła mi do ucha:
- Powodzenia, ciamajdo. Nikt z nim jeszcze nie wygrał.
            Wtedy jeszcze bardziej się zdenerwowałam. Pokierowałam się za spojrzeniem Carmen, na wyznaczony plac. Pole ciągnęło się na połowę boiska piłkarskiego, a oddalone było naprawdę daleko od reszty. Ledwo mogłam dopatrzyć sylwetki osób walczących już ze sobą. Dochodził do mnie jedynie szczękot mieczy. Zamiast betonu, pod nogami miałam miękką, zieloną trawę z czego się cieszyłam.
            Stanęłam na środku boiska i nerwowo obracałam miecz w ręce. Czekałam, na Jasona, ale jednocześnie liczyłam, że gong uratuje mnie od starcia.
            Pojawił się przede mną, a ja podskoczyłam zaskoczona. Zaśmiał się z mojej reakcji i wskazał kiwnięciem głowy na mnie.
- Ściągnij to.
- Co? – Odparłam zaskoczona poleceniem.
- No zbroję. Nie będziesz się gotować przy mnie – powiedział, a gdy ja się nie ruszyłam dopowiedział. – Spokojnie, nie mam zamiaru cię zabić.
- A ja myślałam, że jednak – uśmiechnęłam się.
            Nie wiedziałam, jak się do tego zabrać. Jason już stał ubrany w szorty i podkoszulek. Patrzył na mnie z drwiącym uśmiechem.
            Wbiłam miecz w ziemię i zaczęłam patrzeć na siebie z pytaniem, jak tu sobie poradzić. W szatni Amanda była tak pomocna, że z chęcią zarzuciła na mnie wszystko, podczas, gdy ja stałam nieruchomo. Usłyszałam śmiech przy uchu, a potem zrobiło mi się gorąco. Jason powoli, uważając, by mnie nie dotknąć ściągnął ze mnie stal. Obserwowałam jego ruchy z wielkim podziwem. Robił to z taką gracją, że z chęcią mogłabym oglądać go przez cały dzień i nie znudziłoby mi się to. Niestety zrobił to tak szybko, iż już po chwili stałam w krótkich, jeansowych spodenkach i bokserce. Dziękowałam, że pozwolili nam pozostać w swoich butach, gdyż moje trampki wydawały się najlepszym obuwiem w tym wypadku.
            Złapałam za miecz i zaczęłam przerzucać go z lewej ręki do prawej. Co prawda, zawsze byłam praworęczna, ale niektóre czynności lepiej wykonywało mi się drugą ręką.
- Nie walczyłaś jeszcze nigdy w tym życiu, nie? – Zapytał patrząc na mnie z podniesionymi brwiami.
- Jakiś ty spostrzegawczy – mruknęłam. Zaśmiał się i łapiąc za ostrze odrzucił moją broń w miejsce, gdzie leżała zbroja.
- Co ty robisz? – Popatrzałam na niego ze zdziwieniem. – O ile pamiętam miałam się nauczyć władać mieczem.
- Nigdy nie byłaś w tym dobra – zaśmiał się, a ja uniosłam brwi do góry. Rzucił w moją stronę łuk, który z łatwością złapałam. – Potrenujemy to, co ci się przyda i co będziesz potrafiła się nauczyć. Potem zajmiemy się obowiązkami.
            Jego tajemniczy uśmiech wprawiał mnie w zakłopotanie, ale jednocześnie nie mogłam się powstrzymać, by go nie odwzajemnić.
            Dopiero teraz zauważyłam, dlaczego ten plac różnił się tak bardzo od innych. Po przeciwległej stronie postawiona została tarcza, w którą zapewne będę musiała celować. Wydało mi się to o wiele prostsze niż powinno.
Łatwo pójdzie.
            Pomyślałam i uśmiechnęłam się.
Wiem.
            Jednak po chwili ogarnęło mnie zwątpienie. Nigdy nie miałam łuku w dłoni. Nie potrafiłam z niego strzelać, a co dopiero strzelać i celować jednocześnie. Jason jakby usłyszał, czego się bałam zaczął się śmiać.
- Będzie dobrze – uśmiechnął się i podał mi pierwszą strzałę.
            Dotknęłam go. Przez przypadek musnęłam palcem jego rękę, gdy podawał mi stzałę. Wstrząsnął mną dreszcz, tak silny, że miałam wrażenie, że spadam z kilkopiętrowego budynku, a potem znowu znalazłam się w miejscu, gdzie przed chwilą stałam. Ziemia zatrzęsła się pod nogami. To było jak zderzenie się dwóch innych energii. Jak ogień i woda. Myślałam, że to paranoja, ale wtedy zauważyłam, że on jest zdziwiony tak samo, jak ja.
Czujesz to, czy ja zwariowałam?
Łatwiej jest mi powiedzieć, że zwariowałaś, lecz to byłoby kłamstwo.
            Zabrał gwałtownie rękę, a wtedy wszystko ustało. Jednak mimo tego dziwnego uczucia, chciałam więcej. Musiałam poczuć jego dotyk ponownie.
            Trzymałam strzałę w dłoni i nie bardzo wiedziałam, co mam zrobić. Wiele razy oglądałam filmy, gdzie ludzie strzelają z łuku, ale nigdy nie miałam okazji spróbować.
- No strzelaj – ponaglił mnie.
- Nie za bardzo wiem, jak…
Wiesz, wiesz.Przypomnij sobie.
            Złapałam łuk lewą ręką i ustawiłam się bokiem do celu. Wyprostowałam ją całkowicie. Założyłam druga ręką strzałę na cięciwę. Wzięłam parę głębokich oddechów, żeby uspokoić  dreszcze mojego ciała. Podniosłam łuk i jednocześnie naciągnęłam cięciwę, przytykając ją do moich ust. Zamknęłam oczy i zwolniłam bicie serca. Potem wszystko działo się szybko. Nim zdążyłam wypuścić strzałę, trzymałam w rękach proch. Odskoczyłam gwałtownie, i zdziwiona popatrzałam na to, co zrobiłam.
            Jason zaśmiał się donośnie.
- No cóż.. Dobrze ci szło do momentu, gdy spaliłaś łuk – ponownie się roześmiał.
- Przepraszam. Nie chciałam – zagryzłam wargę i zastanawiałam się, jak to zrobiłam.
- Chyba najpierw powinniśmy poćwiczyć samokontrolę – powiedział i zmierzył mnie wzrokiem.
- Nie, ja dam radę. Daj mi inny łuk.
- Jesteś pewna? Nie spalisz go? – Uniósł wysoko brwi, a ja się zaśmiałam.
- No pewnie. Tym razem mi się uda – pewność w moim głosie była o wiele za bardzo przesadzona, ale nie zamierzałam się poddać.
            Odwrócił się do mnie i z czułością dotknął czarnej skrzyni. Otworzył ją powoli, bardzo ostrożnie. Wyciągnął z niej łuk, ale nie byle jaki. Wykonany był z drewna, a jego idealnie czarny kolor hipnotyzował. Wyryty był na nim napis, w nieznanym mi języku. Jednak jakimś cudem wiedziałam, co on znaczy.
Pole bitwy to kraina stojących trupów.
Skąd..?
            Wzruszyłam ramionami. Złapałam łuk w lewą rękę. Miałam wrażenie, że jest on stworzony specjalnie dla mnie. Wyciągnęłam z kołczanu strzałę i powróciłam na swoje poprzednie miejsce. Powtórzyłam wszystkie poprzednie czynności, lecz tym razem wypuściłam strzałę, która dotarła… do połowy drogi od wyznaczonego celu.
- Nie jest tak tragicznie – powiedział i podszedł do mnie. – Jednak znalazłem parę błędów.
            Kazał stanąć mi tak, jakbym miała strzelać. Nogi rozstawił mi szerzej. Drgnęłam pod wpływem jego dotyku. Potem moje plecy znalazły się idealnie przy jego klatce piersiowej. Złapał łuk, a jego ręka wylądowała na mojej. Naciągnął mocniej cięciwę.
            Mój oddech stał się płytki. Nie sądziłam, że kiedykolwiek zareaguje tak na czyjś dotyk, a zwłaszcza na jego. Sama obecność Jasona mnie przytłaczała, a jednak pragnęłam więcej. Doprowadził mnie na stan skrajności. Słyszałam, że jego oddech też przyśpieszył. Ciepłe powietrze z jego ust muskało moje ucho.
            Czułam, że nie wytrzymam i za chwilę wpiję się w jego usta. Marzyłam o tym. Miałam wrażenie, że on też.
            Odskoczył ode mnie jak oparzony, jakby zaskoczony moimi myślami i krzyknął:
- Strzelaj!
            Odruchowo puściłam cięciwę. Patrzyłam na strzałę, która dotarła idealnie przed tarczę i wbiła się w ziemię.
- Dobrze. Trochę poćwiczysz i będziesz trafiać w sam środek – powiedział, ale w jego głosie słyszałam gniew.
- Coś się stało? – Popatrzałam na niego przekrzywiając głowę na bok. Nie odezwał się.
Coś się stało?
            Ponowiłam pytanie tym razem w myślach. Stał chwilę nieruchomo uważnie się mi przyglądając. Miałam wrażenie, że chciał powiedzieć coś ważnego.
Powiedz….
            Już otwierał usta, ale przerwał mu gong, który w tym momencie znienawidziłam.
- Za godzinę spotkamy się w mniejszej sali. Nie będę czekał ani minuty dłużej – powiedział tak oschłym głosem, że się wzdrygnęłam.
            Po chwili zostałam sama z łukiem w ręku. Zdezorientowana schowałam go do czarnej skrzyni, która zniknęła, gdy tylko zamknęłam wieko. Oddaliłam się z dziwnym niedosytem i ciekawością, co do indywidualnej lekcji.

______________________________________________________

Witajcie :). Korzystając z ferii wystukałam ten rozdział. Nie jestem z niego zadowolona... Wydaję mi się zbyt nudny i słodki. Spróbuje coś wstawić w następnym rozdziale. 
Miłych ferii, tych, co teraz trwają, a także dla tych, co niedługo zaczną je mieć ; *** 

CZYTASZ = KOMENTUJESZ 

Kalab17