środa, 20 lutego 2013

Rozdział 18


            Poszłam zdenerwowana do stołówki. Nie dość, że Jason nie zjawił się na naszych wczorajszych zajęciach, to jeszcze trening został odwołany przez koszmarną ulewę. Nie dziwię się. Na dworze lało jak z cebra, a nie można ćwiczyć walki i strzelania z łuku w zamkniętej hali.
            Nie był to jedyny powód mojej wściekłości. Nie zjawiłam się dzisiaj na lekcjach, a przez to aż huczało w szkole od plotek. Podobno wraz z Jasonem spędziliśmy upojny wieczór. On przyszedł rozkojarzony, a ja w ogóle. Nie mogli wymyśleć większej bzdury!
            Jeżeli chcecie znać odpowiedź na pytanie, dlaczego nauczyciel nie zachowywał się tak, jak zwykle, to jest nas już paru. Owszem, zatruwałam mu głowę wyrzutami, dziwnymi pytaniami i różnymi przemyśleniami. Skoro już mogę z nim rozmawiać w myślach, to czemu mam z tego nie korzystać? Będąc sama w pokoju i leżąc na łóżku po nieprzespanej nocy, prowadziłam zawziętą konwersacje z Jasonem w mojej głowie. Może to był powód jego rozkojarzenia?
            Wszystkie stoliki z werandy przeniesiono do stołówki, gdzie poukładano je w takim samym porządku. Od razu można było zobaczyć niewidzialną granicę pomiędzy ludźmi, a nefilami. Tylko ja tutaj nie pasowałam.
            Złapałam tacę i od razu zostałam zaszczycona ciekawskim spojrzeniem kucharki. Wzięłam talerz, ale od razu ktoś szturchnął mnie i on poleciał na podłogę. Z moich ust poleciały niecenzuralne słowa, które spowodowały, że teraz już każdy patrzał się na mnie z wielkimi oczami. Z mojej ręki sączyła się krew, ale nie taka, jak zawsze… Miała kolor niebieski, ale reszta właściwości się zgadzała. Szybko owinęłam rękę ścierką, którą podała mi pracownica i usiadłam w jak najdalszym zakątku stołówki, przy wolnym stoliku.
            Biała ścierka momentalnie zrobiła się niebieska, ale już nikt nie zwracał na mnie uwagi. Wiedziałam, że rana się zagoi, ale sam ból był nie do wytrzymania. Oparłam czoło o zimny blat stoliku. Za chwile szczęk kładzionej tacy i odsuwanie krzeseł, obudził mnie z chwilowej drzemki. Nie wiem, jak ja wytrzymam bez snu przez następne kilka godzin.
            Ocucona nagłą pobudką, lecz nadal wściekła zmierzyłam siedzących wokół mnie: Kate, Quinna, Amandę i Jasmine. Oprócz swoich tac, przede mną stała moja. Dopiero wtedy zauważyłam oddalającą się kucharkę. Nie powiem, zrobiło mi się miło, ale nie aż tak, by opanować rosnący we mnie ogień.
            Wszyscy równocześnie obrzucili moją tacę, na której znajdował się wielki kawał ciasta.
- Jeżeli tak bardzo macie na nie ochotę, możecie zjeść. Ja nie mam zamiaru – odburknęłam z niechęcią. Żeby uwiarygodnić moje słowa odsunęłam, jak najdalej tylko mogłam całe jedzenie od siebie.
- Ktoś tu wstał lewą nogę – zaświegotała Amanda.
- Chyba dwiema – zaśmiał się Quinn.
- I z czego się tak cieszysz? – Warknęłam nie rozumiejąc ich dobrego humoru. Jeżeli mieli ochotę mnie wyprowadzić z równowagi, to im się udało. Z trudem opanowałam ogień. Na szczęście wiedziałam, że ciągle obserwuje mnie Jason przez mój umysł. Nie potrafiłam go z niego wygonić.
- Jedz – przysunął w moją stronę tacę. – Podobno głód potęguję złość, a ty nie jadłaś nic od wczoraj.
            Jak na potwierdzenie jego słów zaburczało mi w brzuchu. Wiedziałam jednak, że nie dam rady nic przełknąć.
- Nie – powiedziałam stanowczo.
- Mam cię zmusić? – Powiedział przesadnie się uśmiechając.
- Dawaj – w moim głosie, prócz rozdrażnienia, dało się słyszeć chęć rywalizacji.
            Nie spodziewałam się. Naprawdę nie sądziłam, że dostanę sałatką warzywną w twarz. Odgarnęłam ją z twarzy, ale na próżno. Za chwilę ktoś krzyknął: „BITWA NA ŻARCIE!!!” i nie było już odwrotu. Jedzenie latało z kąta w kąt, a niewidzialna granica została zburzona. Każdy rzucał w każdego, a piski i śmiechy były dla mnie nie do zniesienia. Miałam na sobie już całe menu, zupełnie jakby wszyscy się na mnie uwzięli. Zrzuciłam prowizoryczny opatrunek z ręki i zajęłam się obroną, przy okazji atakując.
            Najbardziej jednak chciałam zemścić się na Quinnie. To on wywołał to piekło. Oczywiście, humor mi się polepszył, ale nie należycie. Złapałam w dłoń połowę rozpływającego się ciasta i cisnęłam prosto w niego. Z drwiącym uśmiechem pochylił się, a moja zemsta rozpłynęła się po twarzy Jasona.
            Wszyscy, jak jeden mąż ucichli i rozstąpili się. Wiedziałam, że mam przechlapane. Utwierdził mnie w tym cichy chichot Kate. Zamarłam nieruchomo i czekałam na wyrok. Z trudem powstrzymałam uśmiech, widząc, że mimo wszystko nadal pozostał tak samo seksowny. Przegryzając dolną wargę skupiłam wzrok na podłodze.
Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Nie chciałam!
            Oczywiście nie odpowiedział. Szybko pojawił się przede mną. Ręką pochwycił mnie ze podbródek i zmusił bym popatrzała mu w oczy. Nie mogłam uwierzyć. Nie było w nim ani trochę złości, a jedynie rozbawienie.
Dopiero po chwili zrozumiałam. Niestety, o parę sekund za późno. Druga połowa ciasta wylądowała na mojej twarzy. Obtarłam ręką oczy i od razu kolana się pode mną ugięły. Posłał w moja stronę tak zabójczy uśmiech, że łatwo było mu mnie powalić na podłogę.
Gdy stałam się bezbronna, usiadł na mnie okrakiem i zaczął łaskotać. Śmiejąc się, szybko poprawił mi się humor.
Proszę, nie! Przestań!...
            Nie reagował na moje prośby. Z oczu poleciały mi łzy szczęścia. Zadawanie mi tych słodkich tortur, sprawiało mu przyjemność. Nasze śmiechy były głośne. Zapomnieliśmy o wszystkim innym. Lampy nad nami migotały. Gdy cudem udało mi się skulić zszedł ze mnie, ale nadal łaskotał.
            Nie panowałam nad odruchami. Wystrzeliłam w powietrze nawet nie wiedząc kiedy to się stało. Zarówno Nefilowie, jak i zwykli uczniowie wpatrywali się we mnie z osłupieniem. Wtedy Jason udał, że podnosi mnie z ziemi. Szybko wyniósł ze stołówki, a ja nie wiedząc co zrobić, udałam, że mi niedobrze i wtuliłam się w jego ramiona. Było mi niewiarygodnie przyjemnie. Marzyłam, żeby móc  umrzeć w tych władczych ramionach.
            Zdając sobie sprawę, że wyszliśmy z pomieszczenia uśmiechnęłam się szeroko. Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego.
- Jesteś kiepską aktorką – wpatrywał się we mnie wtuloną w jego ciało. Zignorowałam tą zaczepkę i rozejrzałam się. Wciąż mnie niósł.
- Gdzie idziemy?
- Raczej ja idę – powiedział uśmiechając się i wchodzą po schodach. Patrzał się wprost przed siebie. – Niosę cię do pielęgniarki, bo przed chwilą zasłabłaś.
- No ej! Ja nie potrzebuje pielęgniarki. Nie mam z czym tam iść. Z rany została tylko blizna – po raz kolejny obejrzałam wnętrze dłoni. Dlaczego krew była niebieska?
Och… Trudne pytanie. Zaletą jest to, że wygląda jak farba.
            Zgodziłam się kiwając głową, ale po chwili zrozumiałam, że znowu słyszał moje myśli.
- Wyłaź z mojej głowy! – Oburzyłam się. Jego reakcją był śmiech, przez który uśmiechnęłam się, przez co moje słowa wydawały się nieszczere. – Ja nie żartuję. Czemu ja nie słyszę twoich myśli, a ty możesz mnie bezkarnie podsłuchiwać?
- Lata praktyki. Poza tym, nie przesadzaj – wszedł w korytarz, który dobrze znałam. Prowadził do mojego pokoju. – Kate też cię podsłuchuje, a do niej nie masz żadnych zastrzeżeń.
- Nauczysz mnie tego? – Zrobiłam maślane oczka z nadzieją. Kolejny raz się zaśmiał. Miał dzisiaj wyjątkowo dobry humor.
- Kiedyś na pewno. Potem pokażę ci, jak wnikać do czyjegoś umysłu. Będzie niezła frajda – otworzył drzwi do mojego pokoju i zaprowadził mnie do łazienki. – Doprowadź się do porządku.
- A co z naszymi zajęciami? – Zapytałam ściągając z siebie sweter, a potem za dużą koszulkę. Zmierzył mnie spojrzeniem przez co się zarumieniłam. Policzki piekły mnie od nagłej temperatury. Zapomniałam, że nadal tu jest.
- Masz pół godziny. Powinnaś zdążyć – odpowiedział nie spuszczając ze mnie wzroku. Czułam się przez to jeszcze gorzej. Spiekłam raka, przez co się głośno zaśmiał.
- Będziesz? – Zadałam pytanie, które było najważniejsze ze wszystkim, tuż po tym, jak rzuciłam w niego koszulkę, by się zamknął.
            Odwrócił się do mnie i wyszedł. Pobiegłam ze nim i wychyliłam się za drzwi w momencie, gdy opuścił  mój pokój. W głowie huczało jedne słowo.
Tak.


            Przechadzałam się między rzędami ławek zastanawiając się, czy znowu nie zostanę wystawiona do wiatru. Nic się nie zmieniło od mojej wczorajszej wizyty w małej sali. Znałam już cały układ ławek, przestudiowałam każdy podpis na blacie denerwując się, gdy doszłam do ostatniej.
            Widniał na niej napis: „Wiem, co myślisz, zanim jeszcze to zrobisz.~ K ”. Oczywiście, wszyscy wiedzieli, że jest to robota Kate. Zastanawiałam się, czy ludzie wiedzą, iż należy jej unikać, w momencie, gdy do sali wszedł Jason.
- Nikt ich nie ostrzegł, ale nie są aż tacy głupi. Domyślili się – oparł się o biurko, a ja zajęłam miejsce w ławce przed nim. – Ich specjalnością są plotki. Mówią, że Kate zabiła swoją poprzednią współlokatorkę i robią zakłady, kiedy ty znikniesz.
- Co się takiego stało, że rozpuścili tą plotkę? – Zainteresowana oparłam głowę na rękach.
- Przed wszystkim chodziło o to, że zniknęła tak nagle. To nie jest raczej normalne. Zwłaszcza, iż chwilę przed tym zdarzeniem miała miejsca ich kłótnia, której świadkami byli wszyscy. Dosłownie. Miałem nadzieję, że się chociaż pobiją – uśmiechnął się szeroko odsłaniając białe zęby. – Do niczego nie doszło prócz wymiany zdań. A potem słuch po niej zaginął. Miała na imię Tiffany. Podejrzewamy, że uciekła do chłopaka. Często wspominała o nim.
- Kate słyszała jej myśli. Dlaczego więc jej się nie zapytacie?
- Myślisz, że tego nie robiliśmy? Wiele razy Carmen próbowała ją skłonić do gadania. Nie ma do tego smykałki.
            Zamyśliłam się. To było dziwne. Kłótnia, zniknięcie, a potem milczenie Kate. Wszyscy wiedzą, że nie jest ona skłonna do pomocy, ale wydaję mi się, że nie aż tak. Nie znam jej bardzo dobrze, ale nikt nie jest tak wredny, żeby nie pomóc odnaleźć zaginionej osoby. A jednak…
            Sama wiem, jak to jest być zastraszaną. Zdarzyło się to wiele razy, chociaż nie wszystkie pamiętam. Strach powoduje w nas takie emocje, że zgodzisz się na każdą zachciankę swojego oprawcy. Nawet tą najbardziej obrzydliwą. Wzdrygnęłam się, a na myśl przyszedł mi Mikel. Tylko na chwilę, bo potem od razu wyrzuciłam go z głowy.
            Jason przychylił głowę na bok i zaczął się na mnie patrzeć zupełnie tak, jakby usłyszał coś ciekawego. Po chwili zapytał:
- Nie marnujmy czasu. Co chciałabyś wiedzieć?
            Trudne pytanie. Jednym słowem: WSZYSTKO. W głowie kłębiło mi się setki pytań. Na każde chciałam znać odpowiedź, a potem na jeszcze kolejne, które będą mnie dręczyć. Długa lista, a tak mało czasu.
Kim tak naprawdę jestem?
Co się dzieje między nami, gdy się dotykamy? Czy to moja wina?
Dlaczego nic nie pamiętam? Kto za tym stoi?
Oczywiście, podejrzewałam Mikela. Wyraźnie dał mi to do zrozumienia wiele razy, ale…
Nagle przede mną pojawił się Jason. Oparł się o ławkę – przy której siedziałam - uważając, by mnie przypadkiem nie dotknąć. Głowę musiałam wyciągnąć do góry, żeby odnaleźć jego oczy. Jak zwykle zapatrzyłam się w nie, ale tym razem wypełnił mnie strach. Stały się czarne, a tego pięknego błękitu nie mogłam nigdzie wypatrzeć. Wystraszyłam się i osunęłam lekko na krześle.
- Powiedz, że się przesłyszałem. Powiedz, że nie znasz Mikela i wcale cie on nie prześladuje.
- Znasz go? – Zapytałam i odpędziłam łzy, które automatycznie napłynęły mi do oczu. Wspomnienie Meredith, jej zamglonych tęczówek i mojego bólu były zbyt silne. Po policzku spłynęła mi zbłąkana słona kropla. – Dlaczego on mnie tak nienawidzi?
- Nie tylko ciebie.
            Podniósł rękę, jakby chciał palcem złapać moją łzę. Natychmiast się na tym przyłapał i odskoczył ode mnie. Zacisnął pięści i zęby. Knykcie mu pobielały. Jednak oczy… Nie wyrażały nienawiści. Wręcz przeciwnie. Przez chwile dostrzegłam w nich jakiś dziwny błysk. Zupełnie, jakby cieszył się z mojego strachu.
- To długa historia, która ma swój początek cztery tysiące lat temu. Widzisz – zawahał się, ale zabrzmiało to strasznie fałszywe – nie jesteś stąd. Znaczy twoje pierwsze wcielenie nie pochodzi z tej planety. Ja również i inni także. Pochodzimy z planety Nurtz. Mieliśmy siedemnaście lat, gdy wstrzyknięto nam gęstą, niebieską ciecz. Zapewniła nam ona nieśmiertelność. Inne cechy to kwestia genów. Naszym zadaniem było wylądowanie na tej planecie i zdanie sprawozdania na temat broni.
            Nie kontrolował potoku słów, które wydobywały się z jego ust. Za nic nie przypomniał Jasona, którego poznałam.
- Zgodnie z planem mieliśmy przemianę odbyć w trakcie lotu. Coś poszło nie tak. Byliśmy w tym razem. Zostaliśmy jedyni wśród całej załogi. Ja byłem pierwszy. Przetrwałem to. Ty nie – powiedział ciężko. – Zginęłaś. My za to rozbiliśmy się w Wielkim Kanionie. Ludzie wzięli to za Ufo. Nasz statek był do niczego, więc nie powróciliśmy na swoją planetę. Krążymy po tym świecie, zabawiając się ze wszystkimi.
            Okej… Historia była wiarygodna. Zresztą… Ufałam Jasonowi. Uwierzyłam bez zająknięcia w tę opowieść. Jednak co to ma wspólnego z Mikelem? I dlaczego skoro wtedy zginęłam, teraz żyję?
- Już ci wszystko tłumaczę. Po osiemnastu latach od twojej śmierci, pojawiłaś się. Taka sama. Za każdym razem. I nigdy nie udało ci się przejść przemiany… Znaczy, nie udawało. Teraz coś musiało się zmienić. To działa mniej więcej tak: rodzisz się, żyjesz siedemnaście lat, spotykasz mnie i giniesz. To się dzieję ciągle. Nic nie odwróci tego procesu – uśmiechnął się w dziwny sposób. Widząc tą minę dostałam gęsiej skórki.
            Wzdrygnęłam się, gdyż nawet nie zauważyłam, kiedy znalazł się naprzeciwko mnie i trzymał moją twarz w swoich dłoniach. Jednak nie to mnie zaniepokoiło. Mimo iskrzących lamp wokół nie czułam znajomego przyciągania. Zastanowiłam się i zrozumiałam, że w momencie, gdy mnie łaskotał, także nie czułam nic znajomego. A teraz czułam się nieswojo z dłońmi na moich czerwonych policzkach.
            Odsunęłam się od niego i z wielkim entuzjazmem zauważyłam, że jestem wolna od jakichkolwiek czynników zewnętrznych. Jego oczy pozostały czarne, kiedy westchnął. Byłam pewna, że powinny być szare.
- Twoje oczy… - zaczęłam nieśmiało i przegryzłam wargę. – Czemu są czarne? Powinny byś szare z…
- Przewidziałaś się. Zawsze były czarne – warknął, a ja wzdrygnęłam się słysząc ton jego głosu. Tak bardzo nie pasował mi do niego zły ton.
- Pewnie musiałam sobie coś ubzdurać – przytaknęłam, lecz nadal miałam wątpliwości. –Dziękuję za zajęcia. Było… miło.
            Odwróciłam się i ruszyłam przed siebie. W usłyszałam pierwszy raz jego myśl:
Do zobaczenia wkrótce, Elizabeth.

_______________________________________

Przepraszam. Nie chciałam aż tak się spóźnić z tym rozdziałem. Laptop mi się strasznie psuje i nie mam, jak pisać. Postaram się szybko napisać kolejną część oraz opublikować ją. 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Wyrażająca szczerą skruchę Kalab17

7 komentarzy:

  1. No mam nadzieje, że szybko dodasz, bo rozdział niesamowity, a z każdym robi się coraz ciekawiej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. mam dziwne wrażenie że ona znowu umrze, ale to nie może się stać skoro jeszcze nie umarła, prawda? ale wszystko jest możliwe! zastanawia mnie dlaczego jason jest taki zmienny, raz się śmieje, potem jest zły...? a ta historia z planetą... nie pomyślałabym o czymś takim!

    OdpowiedzUsuń
  3. Co tu napisać, aż brak słów... liczę na kolejny rozdział jak najszybciej i powodzenia z laptopem. zapraszam do mnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Znowu ja, chciałam tylko podzielić się radosną wiadomością - wstawiłam posta i teraz mam zamiar publikować je regularnie (co sobota).

    OdpowiedzUsuń
  5. Przyznam się szczerze, że na chwilkę obecną nie mam trochę czasu, więc co do Twojego opowiadania rozpiszę się później i chyba przeczytam jeszcze raz ten rozdział, bo teraz czytałam, ale... Jakoś nie ogarniam xD hahahahahah :D Może jeszcze raz i jakoś się wczytam ;)
    Pozdrawiam ♥

    PS: U mnie nn :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Heeej :) kawałeczek mnie tu nie było ale nie zawiodłam się na opowiadaniu :) jest jak zwykle bardzo interesująco :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Fajne opowiadanei tylko muszę chyba przeczytać wcześniejsze opowidania no i zparaszma na swojego raczkujacego bloga
    angeltenshistory.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń