piątek, 14 września 2012

Rozdział 11

            Ojciec. To słowo huczało w jej głowie, a zarazem powodowało straszne sprzeczne emocje. Z jednej strony cieszyła się, że miała racje, co do Dicka i Margaret, a z drugiej była przerażona. Skoro jej ojciec to wampir – o ile to w ogóle możliwe – to, czym ona jest? Miała mnóstwo pytań do Jareda. Przeklinała siebie w duszy, że gdy tylko otrzymała tą informacje, to z wrażenia zemdlała. Jak mogła nie skorzystać z okazji i nie wypytać o wszystko, a dopiero potem stracić przytomność?
            Obudziła się w łóżku Meredith. Pewnie spałaby dłużej, gdyby nie znowu pojawiające się znikąd koszmary. Tym razem śniło jej się coś z innej bajki. Zwykle budziła się tuż przed swoją śmiercią, a było ich mnóstwo. Za każdym razem inna. Czasami została spalana, topiona, albo po prostu dźgnięta nożem prosto w serce. Jakby się uparła, mogłaby napisać książkę pod tytułem: „Jak umrzeć na 1000 sposobów.” Jednak to był pikuś z tym, co jej się śniło teraz. Przynajmniej dla niej.
Leżała związana na jakimś ołtarzu w porwanych ubraniach. Usta miała zaklejone taśmą, a jej twarz została skierowana na makabryczny widok. Na jeszcze innym kamieniu, po drugiej stronie kościoła leżał bliski jej sercu chłopak. Nie potrafiła przypomnieć sobie jego imienia, albo choćby jakiegoś szczegółu. Widziała tylko zarys jego sylwetki, a już wiedziała, że musi coś zrobić. Szarpała się, przez co w jej zakneblowane ręce i nogi, sznur wrzynał się jeszcze bardziej, powodując rozległe rany, z których ciekła krew. Chłopak spojrzał na nią z takim bólem i żalem w oczach, że serce jej się rozkleiło. Zaczęła płakać i jeszcze bardziej się wyrywać, by móc chodź na chwile pocieszyć mężczyznę. Chciała wtulić się w jego ciało. Pamiętała każdy jego dotyk na swoim ciele. Zamrugała szybko, chcąc pozbyć się łez. To tylko spowodowało, że parę kropli zastygło na jej policzku. Mężczyzna pokręcił głową, a ona wiedziała, że nie chciałby, aby się wyrywała. To tylko pogorszy jej sytuacje i nic nie pomoże. Wyciągnął rękę w jej stronę, jakby chciał otrzeć łzy z jej twarzy. To było jednak niemożliwe. Nagle skulił się i zaczął wiercić niespokojnie. Przez te gwałtowne ruchy nie zauważył, że znalazł się na krańcu kamiennego stołu i spadł z niego. Coś chrupnęło. Szybko spojrzała w jego stronę i zobaczyła, że jego ręka znajduje się w nienaturalnym kącie. Rozejrzała się niespokojnie poszukując sprawcę tego zamieszania. Znalazła go. Stał w kącie i uśmiechał się tak złośliwie, że aż ciarki przeszły po jej ciele. Biło od niego zło. Po pewnym czasie katowania mężczyzny podszedł do niego i wbił mu srebrny miecz w serce. Z gardła mężczyzny wydał się tak rozpaczliwy krzyk, że skuliła się w bólu. Zabolało ją to tak mocno, jakby to ona została zabita. Krzyknęła z bólu, ale taśma tak stłumiła dźwięk, przez co zabrzmiało to, jak piszczenie. Tym sposobem zwróciła na siebie uwagę mordercy. Odwrócił się w jej stronę i wyciągając miecz z ciała - nieżyjącego już - chłopaka i zaczął kierować się w jej stronę.
- Ty będziesz następna – odparł z uśmiechem.
            Obudziła się z wielkim bólem w sercu. Od razu złapała się w tym miejscu i okazało się, że nic nie miała na sobie prócz krótkiej, satynowej sukienki i bielizny. Przez chwilę zastanawiała się, dlaczego jest tak ubrana, a potem doszła do wniosku, że pewnie Meredith ją przebrała. Leżała już od jakiś dwóch godzin. Bała się zasnąć, albo choćby zamknąć oczy. Obrazy z masakry od razu pojawiały się w jej umyśle. Przewracała się tylko ze strony na stronę myśląc o tym wszystkim, czego się dowiedziała. Jednak w końcu i tak musiała wstać.
            Słysząc krzątania w kuchni usiadła na łóżku. W kącikach oczu znajdowały się łzy, które starła i przed wyjściem z pokoju upewniła się, że nie widać po niej, że szlochała. Na bosaka i po cichu przeszła do pomieszczenia, skąd dochodziły odgłosy rozmowy. Stanęła na skraju kuchni zdziwiona. W całym domu były zasłonięte zasłony, a w kuchni stał i gotował – nie kto inny - tylko jej ojciec. Rozmawiał z Meredith i Sebiball’em, którzy siedzieli przy stole i czekali na śniadanie. Wszyscy byli ubrani. Nawet Jared zdążył się przebrać. Pomyślała, że najlepiej nie ruszać się z tego miejsca i podsłuchać, o czym rozmawiają. Jednak, jak mogła się domyśleć, cały plan nie wypalił. Od razu poczuła na sobie spojrzenie blondyna.
- Zobaczcie, kto się obudził. Witaj, Elizabeth. Jak się spało? – Popatrzał na nią, a ona już wiedziała, że miał na myśli jej leżenie w łóżku. Jego spojrzenie mówiło samo za siebie.
- Bardzo dobrze – uśmiechnęła się zgryźliwie. – Mogę wiedzieć, co ty tu robisz?
- Przygotowuje śniadanie dla ciebie i twoich przyjaciół. Chyba będę częściej tu wpadać – uśmiechnął się do nich. – Jesteście bardzo miłymi towarzyszami. Dawno tak dobrze nie rozmawiałem z ludźmi.
Podeszła do ekspresu i zaparzyła sobie mocną kawę. Miała ochotę odpowiedzieć mu coś w stylu: „Od kiedy to rozmawiasz z jedzeniem?”, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Zacisnęła zęby i przeszła obok niego mając ochotę zetrzeć ten jego złośliwy uśmieszek z twarzy. Mimo, iż był jej ojcem traktowała go bardziej, jak brata. Złapała za kubek z gorącym płynem i pociągnęła z niego duży łyk. Tego było jej trzeba. Usiadła po turecku naprzeciwko nowej pary i zaczęła ich wypytywać o szczegóły randki. Słuchając ich relacji mogła zapomnieć o swoich problemach. Lekko zawstydzeni obecnością starszego mężczyzny zaczęli zagmatwanie zdawać relacje, pomijając niektóre fragmenty. Jared czując się odtrącony, co jakiś czas wtrącał swoje trzy grosze. Zawsze w takich momentach miała ochotę parsknąć śmiechem, ale się powstrzymywała. Mężczyzna, jakby wiedząc, że ją to śmieszy patrzał na nią gniewnym wzrokiem.
Podsumowując wszystko, czego się dowiedziała, mogła wywnioskować, że są już oficjalnie parą. Najbardziej ekscytująca była relacja ich pierwszego pocałunku. Ciągnęli to tak długo, że Elizabeth zdążyła wypić dwie gorące kawy. W pewnym momencie przeprosiła ich i odeszła od stołu chcąc się przebrać oraz odświeżyć. Weszła do łazienki, wzięła prysznic i przebrała się w rybaczki oraz za dużą bluzkę z krótkim rękawkiem. Wychodząc poczuła na swoim nadgarstku czyjąś ciepłą dłoń. Została pociągnięta w kierunku sypialni, w której spała. Dopiero w niej zobaczyła, kto jest właścicielem owej ręki.
- Nie jest on ciut na ciebie za stary? – Spytała z rozbawieniem Meredith widząc zdziwioną minę dziewczyny.
- Pff… To nie jest mój chłopak. Mi się nie spieszy – wzruszyła ramionami na wznak obojętności. Gdy poczuła na sobie pytające spojrzenie niebieskookiej dodała. – To skomplikowane. Nawet ja się jeszcze nie orientuje, jak to jest między nami…
- Czyli to nie jest twój men?
- Nie – zaśmiała się.
- To dobrze. Już się bałam, że coś z tobą nie halo… Chociaż, nie powiem, przystojny jest.
            Teraz to Elizabeth parsknęła śmiechem. Po pierwsze, naprawdę było coś z nią nie w porządku, a po drugie nie wyobrażała teraz sobie, jak Jared może być przystojny. To prawda, pewnie oceniała go źle przez zdenerwowanie… Jednak, jak się głębiej zastanowić, nawet mógłby być … w porządku. Tego słowa użyłaby, jeżeli miałaby opisać blondyna.
- On ma coś wspólnego z tym moim …- zapytała ni stąd ni zowąd udając zombie.
- Nie wiem. Może… - westchnęła. Nie takiego pytania się spodziewała. Sama nawet nie powiązała tych dwóch spraw. – Nie myślałam o tym.
            Myśląc związała włosy w kitkę. Wyszła wraz z Meredith z pomieszczenia i skierowały się do kuchni, gdzie mężczyźni toczyli ożywioną rozmowę. Przyjaciółka od razu załapała jakiś błahy temat i włączyła się do dyskusji. Elizabeth nie mając, co robić - a nie chciała pozwolić myślom wedrzeć się do jej głowy- zaczęła piec ciasto. Dzięki temu miała i zajęte ręce, jak i umysł. Szybko jednak skończyła piec i dekorować placek z jagodami. Pokroiła każdemu po kawałku, nawet postawiła przed Jaredem ciasto, chcąc mu zrobić na złość.
            Nawet nie tknęła swojej porcji i ubierając buty wybiegła na dwór. Chciała w końcu dać upust emocjom. Pobiegła przed siebie coraz szybciej przebierając nogami. Zatraciła się w tym. Nie myślała nawet o oddychaniu. Po prostu gnała przed siebie.
Nagle poczuła coś mokrego na policzku. Sięgnęła do niego i przetarła ręką. Łza? Nie, przecież ona nie płakała. Potem druga kropla, trzecie, czwarta… Deszcz. Stanęła w miejscu i wyciągnęła głowę ku niebu. Woda przyjemnie obmywała jej twarz. Aktualnie czuła się, jak ogień, a taka a nie inna pogoda ugasiła całe jej roztargnienie. Rozejrzała się wokół siebie. Nawet nie zauważyła, że taki długi dystans przebiegła.
Odwróciła się i rozkoszując się wodą, którą była nasiąknięta ruszyła w stronę domu Meredith. Rzęsisty deszcz uniemożliwiał jej to zadanie, gdyż przez niego nic nie widziała. Zdała się na instynkt i po prostu szła przez siebie. Wkrótce zobaczyła pierwsze budynki miasta Magic City. Zaśmiała się widząc nazwę miasta. Teraz już wiedziała, jak bardzo magiczne jest to miasto. Wampiry… Skoro one istnieją, to wiele innych stworzeń także. Jeszcze do tego Mikel. On też posiada jakąś wielką moc. Może jest męskim odpowiednikiem wiedźmy?
Cała przemoknięta weszła do domu. Z brązowych loków ściekały kropelki wody. Rozpuściła włosy, aby szybciej wyschły. Ściągnęła buty i skierowała się do łazienki, aby się przebrać. Wyszła z niej ubrana w suche rzeczy, lecz włosy nadal miała mokre. Nie chciała ich niszczyć i tak były ostatnio źle przez nią traktowane.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nikogo nie ma w domu. Pusto. Ani żadnych rozmów, stuków... Nic. Tylko głucha cisza. Obeszła każde pomieszczenie zaniepokojona tym zjawiskiem. Echo jej kroków zakłócało niezmącony spokój. Zatrzymała się w kuchni, gdy tylko usłyszała jakieś krzątania za sobą. Spróbowała się obrócić, ale w tym momencie ktoś przyłożył jej nóż, skierowany w jej lewą pierś. Została popchnięta na ścianę. W pierwszym momencie pomyślała, że to Meredith opętana przez Mikela, dlatego wzdrygnęła się i znieruchomiała. Wtedy usłyszała męski głos.
- Gdyby to był ktoś inny, leżałabyś na ziemi nieżywa. Masz szczęście, że to ja. 1:0 dla mnie – usłyszała zachrypnięty, ale jednocześnie miękki głos przy swoim uchu.
Przeszedł ją przyjemny dreszcz. Odwróciła do mężczyzny i popatrzała w jego nieziemsko piękne oczy. Wyciągnęła szyję do pocałunku. Kiedy on zamknął oczy, szybko wyrwała nóż z jego ręki i skierowała w jego stronę. Uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Gdyby ten ktoś zawahałby się, sam leżałby trupem. Punkt dla mnie, plus bonus za pokonanie najlepszego nauczyciela na świecie. 2:1 dla mnie i jednocześnie wygrywam starcie.
            Mężczyzna zaśmiał się dźwięcznie. Mimo przyciśniętego ostrza do ciała pochylił głowę w jej stronę chcąc złożyć pocałunek na jej wargach. Opuściła z brzękiem nóż na podłogę i…
BŁYSK
            Z powrotem stała w kuchni, jednakże tym razem broń kaleczyła jej ciało. Wszystko dlatego, iż po wizji nieświadomie pochyliła się lekko do przodu, przez co dosłownie nadziała się na ostrze.
- Musisz być bardziej uważna – skomentował Jared nie widząc jeszcze cieknącej krwi po jej brzuchu.
            Ona jednak poczuła ból. Palący i rozrywający od środka. Nie była do końca pewna, czy spowodowane to było zadaną przez mężczyznę raną, czy jakimś innym palącym uczuciem. Pod wpływem impulsu wygięła jego rękę pod dziwnym kątem. Ta strzeliła, a wtedy Jared ryknął z bólu. Wyrwała się, gdy złapał ją za rękę i pobiegła do apteczki zatamować rozległe krwawienie. Przez chwilę Jared stał zdezorientowany całym zajściem. Potem zauważył czerwień na nożu. Pojawił się przy niej, gdy sięgała po bandaż. Złapał ją za rękę powstrzymując.
- Zostaw. Zagoi się – odparł spokojnie, ale stanowczo.
- Skąd mam wiedzieć, że nie chcesz, abym umarła. Dosłownie przed chwilą zaatakowałeś mnie nożem – odburknęła.
- Zaufaj mi. Jestem twoim ojcem – powiedział, a ona zaśmiała się drwiąco.
- Do niedawna, to Dick nim był.
- Tani aktor. Nawet nie potrafili cię dopilnować.
- To po co była ta cała szopka?
- Gdy nie wiedziałaś o mnie byłaś bezpieczna. Tak przynajmniej myślałem. Jak widać, potrafisz sama wpakować się w niezłe kłopoty.
- Może po prostu chce znać prawdę? O tym nie pomyślałeś?
- Myślałem, że zaspokoisz się normalnym życiem…
- Na ile można być normalnym, jeżeli się nigdy takim nie było?
- Mogłaś się postarać przystosować. Zaakceptować oficjalną wersję, nawet, jeżeli ona nie była prawdziwa – westchnął. – Wolałaś jednak znaleźć mnie, mimo iż było to o wiele trudniejsze. Może jednak masz trochę charakteru po mnie. Odziedziczyłaś także po mnie parę mocy.
- A właśnie… Sorki za rękę – wygięła usta chcąc się uśmiechnąć i wskazała głową na jego wygiętą pod dziwnym kątem rękę. Zaśmiał się i nastawił ją pod właściwym kątem. Skrzywiła się widząc to.
- Zrośnie się. Nie ma się czym przejmować. Spójrz na siebie – uśmiechnął się.
            W pierwszej chwili złapała za swoją szyję, jednak potem przypomniała sobie, że to było tylko deja vu. Powoli odrywała koszulkę przyklejoną do ciała. Gdy podniosła ją do poziomu stanika zauważyła, że w miejscu rany pozostało tylko zadrapanie. Dotknęła tego miejsca uważnie śledząc palcami napis wytworzony przez linię. Słowo „śmieć” zdobiło jej brzuch. Zamrugała kilkokrotnie, a litery znikły. Nagle na jej palcu pojawiła się kropla krwi. Spojrzała jeszcze raz na brzuch i zobaczyła, że z miejsca pod jej piersi pojawiają się znikąd krople życiodajnego płynu i spływają ku dole. Wszystko wyglądało, jakby jej serce krwawiło.
Wymieniła spojrzenia ze swoim ojcem, który cofnął się od niej na krok. Nie chciał zrobić jej krzywdy przez swoją naturę. Wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i zaczął szybko coś mówić do telefonu. Dziewczyna nie potrafiła rozróżnić słów, jakie wypowiadał. Zaciekawiona, przyglądała się stróżkom krwi wypływających z jej serca. Przechylała głowę z jednej, to z drugiej strony nie zdając sobie sprawy, do czego to wszystko prowadzi. Traciła coraz więcej krwi i coraz mniej komunikowała ze światem. Zapomniała o wszystkim. Liczyło się tylko, że kałuża czerwonej cieczy tworzyła kształt serca. Podobało jej się to.
Nagle poczuła ból rozsadzający ją od środka. Upadła na kolana i złapała za głowę. Krzyczała głośno nie wytrzymując pulsującego drgania. Poczuła lodowatą rękę na ciele, która ją próbowała w jakiś sposób powstrzymać. Ona jednak płonęła od środka. Ogień grasujący w jej ciele chciał się wreszcie uwolnić. Wrzasnęła po raz setny, a krzyk rozrywał jej gardło. Potem pamięta tylko jasność i wszechogarniającą ją ulgę.

______________________________________________

 Witam. Cóż nie wiem, co napisać :). Może małe ogłoszenie: Od teraz notki będą się pojawiać, co piątek - sobota. Chciałabym zrobić termin, na który będę musiała pracować. Spróbuje raczej się nie spóźniać z dodawaniem, ale wiecie, jak to jest... 
Dziękuje za wszystkie komentarze i proszę o więcej. Krytyka mile widziana :). 

CZYTASZ = KOMENTUJ

Kalab17

4 komentarze:

  1. Rozdział na prawdę świetny :) Niesamowite akcje :D I jaki piękny nagłówek :) Teraz wszystko stało się takie mroczniejsze i bardziej tajemnicze :) Świetnie się teraz czyta rozdziały :)
    wieczni.bloog.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej! :) u mnie nowy 17 rozdział pt: "Naprawdę się zgodziłeś?!" :) Zapraszam serdecznie do czytania i komentowania :)
    wieczni.bloog.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. ależ to jest wszystko dzikie i mhroczne! już kilka razy myślałam że ona umrze albo coś się stanie i proszę bardzo! wypływa z niej krew.

    OdpowiedzUsuń
  4. No dawaj już następny rozdział no! :*.

    OdpowiedzUsuń