poniedziałek, 31 grudnia 2012

Rozdział 16

Uwaga! Rozdział ekstremalnie długi. Czytasz na własną odpowiedzialność xD

***

            Łup.
            Skrzywiłam się i potarłam twarz. Piekł mnie nos.
            Łup. Łup.
            Teraz kości policzkowe.
            Leniwie uniosłam powieki i niemal natychmiast się skrzywiłam. Pochylała się nade mną chuda dziewczyna z zaciśniętymi ustami i uniesionymi brwiami. Włosy w kolorze ciemny blond upięła nieporządnie na czubku głowy. Miała na sobie ciemne spodenki do jogi i bawełnianą bokserkę w oliwkową panterkę, która odcieniem pasowała do jej oczu z piwnymi plamkami. W ręku trzymała piłeczkę tenisową, gotowa nią kolejny raz rzucić.
            Usiadłam w pościeli i osłoniłam twarz. Spojrzałam w dół, próbując zorientować się w sytuacji, w jakiej się znalazłam i przypomniałam sobie łóżko, na które wczoraj bez namysłu padłam.
            Odprowadzona przez strażnika byłam tak zmęczona, że nie myśląc wiele zasnęłam i obudziłam się po dwunastu godzinach. Źle, bardzo źle. Powinnam najpierw zauważyć, że nie jestem sama w pokoju.
            A teraz jeszcze ta dziewczyna, gotowa w każdej chwili do kolejnego ciosu.
- Dobrze – powiedziała szorstkim tonem. – Obudziłaś się.
- Kim jesteś? – Zapytałam senna.
- Pytanie powinno raczej brzmieć „Kim ty jesteś?”. Poza tym, że jesteś nieznajomą, którą znajduję w swoim pokoju. Poza tym, że jesteś dzieciakiem, który przez swoją dziwaczną paplaninę przez sen przerwał mi poranne mantry. Kate jestem.
            Boże Święty! Jeszcze nigdy nie słyszałam tak nieuprzejmego tonu przy pierwszej rozmowie. Zdenerwowała się, co łatwo można było zauważyć po zaciśniętych ustach. Ciekawe, czy właśnie to miał na myśli Jared, mówiąc, że to ja jestem nerwowa…
            Poza tym, kim ona była? Nie: wampir, wilkołak, elf… Nie anioł – nasunęła mi się dziwne, ostatnie skojarzenie, z którym się w pełni zgadzałam.
            Rozejrzałam się po pokoju. Był dość ciasny, ale ładnie urządzony, z jasnymi drewnianymi podłogami, kominkiem, kuchenką mikrofalową, dwoma sporymi biurkami i wbudowanymi regałami, które służyły również za drabinkę do łóżka wyżej.
            Widziałam łazienkę z przesuwanymi drewnianymi drzwiami i – musiałam zamrugać parę razy, żeby uwierzyć swojemu zmysłowi – ocean za oknem. Jakim cudem ocean w Londynie? Co to za czary?
- Nikt nie wspominał mi, że będę miała współlokatorkę – odparłam.
- A co myślałaś? Że opróżnią pokoju dyrektora tylko dlatego, że jesteś Elizabeth Merwil?
- Yyy… nie? – Potrząsnęłam głową – W ogóle tak nie myślałam. Zaraz, skąd znasz moje imię?
- Czyli jesteś Elizabeth Merwil? – Zielonkowate oczy Kate wpatrywały się przesadnie w moją zniszczoną piżamę. – Ale ze mnie szczęściara.
            Nie wiedziałam, co powiedzieć.
- Przepraszam – odetchnęła i usiadła na skraju mojego łóżka – Mój terapeuta próbuje zrobić cokolwiek, żebym nie była taka obcesowa, gdy spotykam kogoś po raz pierwszy.
- Chyba za mało się stara.
- To znaczy… nie jestem przyzwyczajona do dzielenia się. Czy możemy… - odrzuciła głowę do tyłu- zacząć wszystko od nowa? Czysta karta?
- Byłoby miło.
- Tak więc, nie powiedzieli ci o mnie, bo najprawdopodobniej nie wiedzieli o niczym, znaczy o mnie… - uderzyła się otwartą dłonią w czoła, a następnie rozmasowała je i westchnęła – Wróciłam do pokoju przez okno około trzeciej.
            Patrząc na szeroki parapet wydawało mi się to możliwe. Wyobrażając sobie Kate skaczącą przez okno, by dostać się do pokoju, parsknęłam śmiechem. Od razu zostałam uciszona kuksztańcem w bok. Silna jest. Rozmasowałam ramię i czekałam, aż ponownie się odezwie.
- Widzisz, jeżeli chodzi o dzieci Nefilim i innych uczniów szkoły, nauczyciele jedynie zgrywają pozory dyscypliny. Jej jako takiej nie ma, ale nie powiedzą tego nowej uczennicy. Zwłaszcza Elizabeth Merwil.
            Znowu to samo. Ten specyficzny ton głosu Kate, gdy wypowiadała moje imię. Chciałam wiedzieć, o co chodziło. I gdzie była do trzeciej? I kim były dzieci Nefilim?
            Kate wstała i poszła do łazienki umyć zęby. Przeszukała swoją torbę i biorąc szczoteczkę do zębów podeszłam do umywali i wskazałam na pastę.
- Zapomniałam spakować swoją.
- Bez wątpienia blask sławy oślepił cię na drobne codzienne konieczności – odparła, ale podniosła tubkę i podała mi ją.
            Nie mam pojęcia, czym tak bardzo naraziłam się współlokatorce i o czym do cholery ona mówi!
            Miałam mnóstwo pytań w głowie, ale zadałam te, które nawet mnie zdziwiło.
- O czym mówiłam przez sen?
            Zwykle każdy mój koszmar zawierała jakąś podpowiedź do zapomnianego życia. Zawsze pamiętałam chodź cząstkę snu, lecz nie tym razem. Nie mogłam w ogóle przypomnieć sobie nic z dzisiejszej nocy. Wiedziałam, że tylko ona może pomóc mi sobie przypomnieć.
- Nie wiem – odparła. – Mamrotałaś coś pod nosem. Następnym razem mów wyraźniej i głośniej, a najlepiej byś nie gadała wcale.
            Lekko zawiedziona wypłukałam usta i wytarłam twarz. Po chwili Kate ubierając fioletowe japonki zawołała:
- Chodź. Idziemy na śniadanie.
            Patrząc na swoją piżamę byłam załamana. Nie mogłam się tak pokazać. Nie miałam również pojęcia, czy istnieją tutaj mundurki szkolne.
- Co mam na siebie włożyć? – Zapytałam przeszukują walizkę.
- Czy ja wyglądam na katalog mody? Cokolwiek, byle szybko.
            Przewróciłam oczami i wzięłam pierwsze lepsze rzeczy. W rezultacie ubrałam się w krótkie, jeansowe spodenki i bokserkę, a na nogi tenisówki. Zdążyłam jeszcze narzucić na ramiona sweter, zanim zamknęłam mi drzwi przed oczami.
            Szłyśmy przez korytarz o łososiowym kolorze ścian, przy których stały meble z identycznego materiału, co w naszym pokoju. Architekci pewnie chcieli osiągnąć domowy i przytulny kącik. W pełni im się to udało. Przypomniało to bardziej dom babci, niż szkołę.
            Poprowadziła mnie na werandę, gdzie znajdowało się mnóstwo osób. Przy stołach siedziały grupki, które śmiały się i popijały kawę lub jadły sniadanie. Niektóre osoby opalały się zwrócone w stronę słońca. Wyglądało to tak beztrosko, że nie sądziłam, iż był to pierwszy dzień szkoły.
            Kate podeszła do wolnego stolika i zrzuciła napis: „rezerwacja”. Gestem ręki kazała mi usiąść po drugiej stronie. Za chwilę przyleciał kelner.
- Przepraszam, ale.. –zaczął, ale mu przerwano.
- Poproszę mocne ekspresso z odrobiną mleka – popatrzyła na nią. – A ty?
- Ja poproszę to samo – odpowiedziałam zaskoczona nieuprzejmością dziewczyny. Gdy tylko chłopak odszedł przynieść nasze zamówienia, raczyła mi to wytłumaczyć,
- Dzieciaki na stypendiach. Muszą harować, żeby się się utrzymać – uśmiechnęła się.
- Ej! Nie wiem, jak ty, ale ja również musiałam pracować! Co prawda, od czterech miesięcy nie, lecz…
- Wow! Mam być również zaskoczona tą częścią twojego CV? – odparła szorstko, a potem zaczęła czytać gazetę.
            Zacisnęłam ręce w pięści i szybko wypiłam całą kawę, która została przede mną postawiona. Poprosiłam o coś zimnego i zamknęłam oczy licząc o 10 w dół.
            10…
9…
8… Nic. Nadal we mnie wszystko buzuje.
7… Poczułam ciepłą rękę na ramieniu. Od razu otworzyłam oczy, a wtedy pod nos wetknięto mi zimną wodę. Napiłam się i dopiero teraz zauważyłam, kto pomógł mi ukoić nerwy.
Stała przy mnie owa wampirzyca, którą zdążyłam już znienawidzić. Jednak wyglądała tak inaczej… Ubrana była w zwiewną, długą do ziemi sukienkę w kolorze błękitu, a z jej twarzy emanowała radość. Wyglądała tak bardzo beztrosko i łagodnie, że zaczęłam wątpić, że to ta sama osoba.
- Widzę, że zaprzyjaźniłaś się już z Kate. Wiedziałam, że się polubicie – odparła, a ja prychnęłam pod nosem. – Mam nadzieję, że podoba ci się w SSS. Nie zdążyłam ci się jeszcze przedstawić. Jestem Carmen.
            Poklepała mnie po plecach i popatrzała na moją towarzyszkę.
- Mogłybyśmy porozmawiać na osobności? – Zapytała.
- Oczywiście – odpowiedziałam i wstałam z mojego miejsca. Nie miałam ochoty więcej z nią siedzieć.
            Zaprowadziła mnie na korytarz, gdzie nie było ani jednej osoby. Wszyscy woleli spędzać tak piękny dzień na dworze. Odwróciłam się do niej i poczekałam, aż znajdzie odpowiednie słowa.
- Nie możesz pokazywać nikomu tej sztuczki z ogniem – powiedziała, ale nadal się uśmiechała. – Widzisz. Ta szkoła dzieli się na dwie części. Są uczniowie zaawansowani i to są nefilim oraz inne stwory. Reszta to zwykli ludzie, którzy mają was kryć. Nie wiemy, czy nie czai się tu jakieś niebezpieczeństwo. Zresztą... To nie jest normalne.
- Tu nic nie jest normalne – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Masz rację. Jednak wszędzie są jakieś ograniczenia. Będziemy próbować cię wyszkolić na wszelkie możliwe sposoby. Natomiast nie możemy pozwolić sobie na takie… wybryki.
- Czyli, że oni będą się chwalić, co potrafią, a ja muszę siedzieć cicho, tak?
- Tak. Znaczy nie… Słuchaj, po prostu im nie mów.
- Świetnie – odburknęłam i pozbawiona chęci wróciłam na werandę.
            Miałam dość tej szkoły, a to dopiero pierwszy dzień. Jak ja dam radę wytrzymać więcej? Popatrzałam na Kate, która jadła jajecznice.
- Słuchaj mnie. Nie wiem, co ci zrobiłam, ale…
- Słyszałaś o czymś takim, jak jedzenie w spokoju? – Przerwała mi z pełną buzią, a następnie wepchnęła sobie kolejny kawałek do buzi.
- Nie! Pozwól mi dokończyć. Jeżeli coś ci zrobiłam, to przepraszam. Naprawdę. Nie mam zamiaru się z nikim kłócić. Ale wiesz, że część tego – wskazałam na odległość między nami- pochodzi od ciebie. Może chciałaś mieć własny pokój, tylko dla siebie, a ja ci go zabrałam…
- Ty naprawdę nic nie rozumiesz… -westchnęła. – Tu nie chodzi o ciebie. Ja po prostu nie lubię takiego gwiazdorzenia się. Patrzcie jestem Elizabeth Merwil, przyjmijcie mnie do szkoły, jestem najlepsza. Nie. Wiesz, co? Tutaj znajdziesz całą masę swoich fanklubów, ale mnie do nich nie zapisuj.
- Ale ja nie chcę... – zaczęłam, ale mi przerwano.
- Nie mówiłam, to ona – usłyszałam za swoimi plecami.
            Stały za mną dwie dziewczyny. Jedna przysadzista o rudych włosach, a druga szczuplutka i wysoka o czekoladowych. Kompletne przeciwieństwo siebie nawzajem. Ta druga była bardzo podobna do mnie, gdy jeszcze miałam brązowe włosy.
- Ja jestem Jasmine, a to jest Amanda – pisnęła z zachwytu ruda. – To niemożliwe, że to naprawdę ty. Od małego mama opowiadała mi twoją historię. To takie romantyczne!
            Zmarszczyłam brwi nie wiedząc, o czym one mówią. Odwróciłam się do tyłu w poszukiwaniu Kate. Wychodziła z werandy, nawet nie obracając się. Westchnęłam i wróciłam skołowana do rozmowy.
- Nie mam pojęcia, o czym mówicie… - powiedziałam zrezygnowana i zażenowana, że znowu obcy wiedzą więcej ode mnie.
- No wiesz ty, on, wy… I potem jeszcze ta amnezja. To musi być cudowne uczucie – rozmarzyła się, lecz szturchnęła ją Amanda.
- Cicho bądź. Chcesz, żeby skończyła jak zawsze? – Spytała, przez co jeszcze bardziej się zdenerwowałam.
- O czym wy znowu mówicie? Jak znowu skończę?
- Tyle, że tym razem jest inaczej. Nie widzisz tego? - Popatrzała na nią. Wściekła odwróciłam się i napiłam się zimnej wody.
Nie znoszę tajemnic, a zwłaszcza takich, o których tylko ja nie wiem. Ku mojemu szczęściu, rozległ się gong, informujący o rozpoczęciu zajęć. Wszyscy powstali i radośnie skierowali się do swoich klas. Za to ja nie miałam pojęcia, gdzie mam zajęcia.
- Spokojnie, mamy razem lekcje –złapały mnie z dwóch stron pod ręce i zaczęły kierować się w stronę klasy. – Wszystkie zajęcia poranne są w gruncie rzeczy teoretycznymi, praktyką zajmujemy się po południu. Cześć Jason!
            Obie pomachały w stronę kolumn pod budynkiem, gdzie stworzony był coś w stylu tunelu. Spojrzałam w tamtym kierunku i zobaczyłam, nie kogo innego, jak drugiego egzaminatora. Mężczyzna ubrany był w jeansowe rybaczki oraz obcisłą koszulkę. Na jego twarzy wpłynął zadziorny uśmieszek, a ja miałam dziwne wrażenie, że skierowany był do mnie. Zresztą patrzał w moją stronę, a mnie ogarnęła fala gorąca. Zagryzłam wargę próbując oprzeć się chęci rzucenia mu się w ramiona i wtulenia w klatkę piersiową.
            Widząc moją reakcję zaśmiał się pod nosem i przeczesał ręką czarne włosy. Patrząc na mnie dodał:
- Witajcie dziewczęta – uśmiechnął się i odszedł zostawiając mnie z niedosytem.
            Co się ze mną działo? Dlaczego tak zareagowałam na jego obecność?
- Nasze zajęcia prowadzą Carmen i Jason. Dwa odmienne charaktery i poglądy. Obydwoje pilnują siebie nawzajem, by nie przeciągnąć kogoś na złą lub dobrą stronę. Zresztą nefilim muszą podjąć wybór.
- Kim są nefilim? – Zapytałam i ucieszyłam się, gdy po odejściu Jasona, dziwne uczucie gorąca zniknęło.
Odzyskałam zdrowe zmysły i plułam sobie w brodę, że zachowałam się tak nieodpowiedzialnie. Przecież to jest mój nauczyciel! – Zganiłam siebie. Od razu coś w moją wnętrzu pisnęło: Przystojny nauczyciel… Odsunęłam od siebie te słowa.
- Wszyscy tutaj to nefilim. To znaczy, że mamy w sobie DNA anioła. Co za tym idzie jakieś zdolności… - wytłumaczyła Jasmine.
- Super – westchnęłam z zadumy. Dołączyłam do szkoły aniołów. Czemu nikt mi o tym nie powiedział?! Nie pasowałam tutaj!
            Zaśmiały się i poprowadziły mnie do naszej Sali. Znajdowało się tam niewiele uczniów. Mniej niż przeciętna klasa w liceum. Naliczyłam nas 16.
            Jedyne wolne miejsce, jakie znalazłam znajdowało się koło Kate. Przysiadłam, a ona powitała mnie skinięciem głowy. Czując na sobie ciekawskie spojrzenia uczniów miałam ochotę schować się pod ławkę. Zamiast tego osunęłam się mocniej na krześle.
            Na samym środku klasy znajdowały się dwa biurka, przy których szeptali coś moi wczorajsi egzaminatorzy. Gdy tylko spojrzałam się na Jasona, on się odwrócił. Jakby wyczuł, że się na niego patrzę. Tylko jak? Nawet nie wiedziałam, kim dokładnie jest.
            Pierwszy odwrócił wzrok. Ja byłam tak bardzo zahipnotyzowana jego wyjątkowymi oczami, że nie potrafiłam tego zrobić. Były szare, ale jednocześnie kolorowe. Mogłabym przysiąc, że zauważyłam w nich drobinki błękitu.. A może mi się tylko zdawało.
            Zaczęłam wyłamywać palce, a strzelanie rozniosło się po klasie. Zwróciłam tym samym jeszcze większą na siebie uwagę, dlatego położyłam je na blacie i starałam się nie wykonywać żadnych zbędnych ruchów.
- Jak sami dobrze zauważyliście, dołączyła do nas nowa uczennica – powiedziała Carmen. – Elizabeth, jak ci się podoba w naszej szkole?
            Słyszałam, jak każdy odwraca się w moją stronę. Uśmiechnęłam się.
- Jeszcze się przyzwyczajam, ale nie jest źle – jest koszmarnie, krzyczało wszystko we mnie.
- W związku z tym, że chcielibyśmy, byście się lepiej poznali, zrezygnujemy z dzisiejszego pisania referatów – w klasie odezwały się szumy: „jest!”. – Zabawimy się w grę. Macie tutaj zdania opisujące wasze umiejętności. Macie pogadać ze sobą i wpisać obok imię osoby, która to praktykuje. Do roboty!
            Wszyscy wstali i wzięli karteczki z blatu oraz skierowali się na taras. Tam, co chwilę ktoś do mnie podchodził, przedstawiał się i wpisywał do odpowiedniej rubryki.
            Okazało się, że Jasmine ma krewnego czystej krwi cherlana, a Amanda potrafi zniknąć. Dopowiedziała mi, że najlepiej udaje jej się to po kawie. Niejaki Oliver, odwiedził świat zewnętrzny, Jack potrafiący rozszyfrować kogoś emocje, a Shelby umie mówić w 19 językach.
Po chwili podeszła do mnie Kate, która wpisała się w rubryce: „Potrafi czytać w myślach”. Popatrzałam na nią z otwartą buzią.
- Naprawdę?
- Mogłabyś akurat mi uwierzyć. Nie okłamuj mnie, bo nie wyjdzie ci to na dobre – odwróciła się i odeszła.
            Została mi jeszcze jedna rubryka. Stanął przede mną chłopak wyższy ode mnie dobre piętnaście centymetrów, miał na twarzy szeroki uśmiech i piegi na nosie. Blond włosy schował pod niebieską bejsbolówką.
- Całe szczęście, umiem tylko to, co ci zostało - wskazał na napis: „Potrafi stworzyć lustrzany obraz samego siebie i innych.” – Quinn Fisher. A ty co potrafisz?
            Jeszcze raz przeczytałam wszystkie opisy. Według nauczycieli mogę się przyznać tylko do jednej rzeczy.
- Umiem wiele rzeczy, ale możesz mnie wpisać tutaj- wskazałam:” Potrafi latać”.
- Wow. Super sprawa – uśmiechnął się i wpisał moje imię i nazwisko przy tym zdaniu. – Widziałem, że nie układa ci się z Kate.
- Najwyraźniej nie przypadłam jej do gustu – mruknęłam.
- Spokojnie, taka już jest. Zawsze ma jakiś powód do nienawiści. Zresztą prawie wszystkich tu nienawidzi. Z tobą przynajmniej zamieniła jakieś słówko – zaśmiał się.
- Zaszczyt – zaśmiałam się razem z nim słysząc ten dziecięcy śmiech.
- Zjemy jutro razem śniadanie? – Zapytał, a ja widziałam, jak się zawstydził.
- Oczywiście. Byłoby świetnie – uśmiechnęłam się, gdy nagle rozległ się gong.
            Zaczęliśmy wracać do klasy. Ja w towarzystwie Quinna. Wchodząc do pomieszczenia czułam w kościach ciepło, lecz tym razem wiedziałam, czym jest spowodowane…



____________________________________________________________

Hej kochani! Miałam zamiar dodać rozdział na święta, ale potem już kompletnie straciłam ochotę na dodanie go. Dlatego ten rozdział jest taki wielki. Życzę wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku i dzisiejszej szampańskiej zabawy! ;*** 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Kalab17

piątek, 7 grudnia 2012

Rozdział 15


- Nie, nie ma mowy! -  Usłyszałam głos Jareda. – Kpiny sobie robisz, czy co?
- Wyobraź to sobie… W końcu nie musiałbyś przejmować się, czy wrócę do domu. Przestałabym być twoim zmartwieniem – przekonywałam. – Czyż to nie cudownie?!
- Nie. Ty nie wiesz, jaki tam panuje rygor. Nie dasz sobie rady. Poza tym i tak zabraknie na ciebie miejsca. Musiałabyś ich czymś zaskoczyć, a jak sama wiesz, na nic twoje próby.
- Zawsze można spróbować… - uśmiechnęłam się do niego prosząc, jak mały szczeniak. Gdy zaczął się śmiać tupnęłam nogą i obrażona skrzyżowałam ręce na piersi. – Trudno. Jeżeli ty mnie nie popierasz, sama dam sobie radę. Znajdę ich tajną siedzibę i wcale nie musisz potwierdzać prawdziwości moich słów. Przekonam ich.
W odpowiedzi na moje słowa zaczął się śmiać jeszcze donośniej. Moją ostatnią deską ratunku był, nie kto inny, jak:
- Peter!
            Zjawił się koło mnie w oka mgnieniu. Podał mi szklankę z mrożoną czekoladą. Od razu upiłam łyka i podziękowałam mu za ten prezent skinięciem głowy oraz czarującym uśmiechem.
- Czemu zawsze, jak się kłócicie, musicie wołać mnie? – Zapytał ze znudzeniem, ale jego mimika twarzy zdradzała ciekawość doktora.
- Bo ty zawsze wszystko wiesz i jesteś bardzo mądry… - powiedziałam z uśmiechem oblizując usta.
- Nie podlizuj się – powiedział Jery wyraźnie niezadowolony z faktu włączenia do dyskusji przyjaciela.
- Więc, co to za sprawa?
- Chodzi o Szkołę Siedmiu Smoków… Wiem, strasznie ciężko będzie mi się tam dostać. Jednak gdyby tylko się udało w końcu mogłabym się wszystkiego dowiedzieć… - mówiłam wręcz błagalnym głosem. Nie mogłam zmarnować mojej ostatniej szansy.
- To wcale nie jest taki zły pomysł – powiedział po dłuższym zastanowieniu się.
- Nie, to jest fatalny pomysł! – Oburzył się Jared.
- Czego ty się tak boisz, co? Czego takiego nie mogę się dowiedzieć, że za wszelką cenę chcesz mnie powstrzymać? Co ukrywasz? – Zapytałam. Przez dłuższą chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami.
- A idź sobie gdzie chcesz i tak nie dostaniesz się.
- Czyli podpiszesz? – Zapytałam z nadzieją.
- No raczej…
            Radość po prostu rozpierała mnie. Pisnęłam i w podskokach pognałam po arkusz zgłoszeniowy. Teraz pozostała sprawa przyjęcia. Tym jednak na razie nie zamierzałam się przejmować.
- Dobrze zrobiłeś – usłyszałam za plecami głos Petera.
- Mam nadzieję, że wytrzyma. Dobrze wiesz, jak najczęściej to się kończy…
- Jest twarda, da radę.
            Ta rozmowa wydała mi się, co najmniej dziwna. Oczywiście, szkoła, do której chcę się dostać znana jest z rygoru i dyscypliny. Jednak nie rozumiem, o co im właściwie chodzi.
            Puściłam usłyszane słowa w niepamięć, nie chcąc niepotrzebnie zawracać sobie głowy. Szybko znalazłam podanie do placówki magicznej i zaniosłam je do ojca. Postanowiłam nie zaglądać, jak wypełnia dokumenty i od razu zaczęłam się pakować, bowiem z tego, co się orientowałam wynika, iż czeka nas podróż samolotem do Londynu. Nieopisane było moje zadowolenie.
            Chwile później słyszałam rozmowę Petera przez telefon.
- Tak.. Tak… Dwa… Do Londynu… Najszybciej jak się da… Biznes klasa..? Okej… Dobrze… Dziękuje…
            Przeglądając szafę zdałam sobie sprawę, że nie mam nic odpowiedniego do stolicy Anglii… Załamana wrzuciłam do plecaka jeansy, t-shirt, bluzę i zapasową parę adidasów licząc na możliwość zrobienia zakupów w jakimś markowym sklepie.
            Przebrałam się w czyste rzeczy i zaopatrzyłam się w szczoteczkę do zębów oraz grzebień. Poszłam z moim skromnym bagażem do salonu, gdzie czekał na mnie już spakowany Jery.
- Ile można czekać? – Zapytał i popatrzył na mój malutki plecak. – Tylko tyle?
- Kupię sobie coś na miejscu – zapewniłam.
            Z kpiącym wyrazem twarzy wyszedł pośpiesznie z domu. Zdążyłam pożegnać się szybko z doktorem, dziękując za wszystko i chwyciłam za wypełnione podanie. Wrzuciłam je do plecaka oraz szybko wybiegłam na dwór słysząc trąbienie samochodu. Wsiadłam i pomachałam do Petera, który – jeżeli dobrze odczytałam z ruch warg- powiedział „Powal wszystkich.” Jadąc na lotnisko przez całe miasto zwróciłam uwagę na to, iż pierwszy raz wyjeżdżam z tej rudery. Cieszyłam się, a jednocześnie obawiałam, co mnie czeka.. Podenerwowana wysiadłam na parkingu z samochodu i podeszłam do kierowcy.
- O której wylatujemy?
- Jeżeli nie będzie spóźnienia to powinniśmy za pół godziny.
            Oczywiście, nie odbyło się bez opóźnienia.. I to godzinnego! Wiem, to wcale nie tak dużo, lecz ja i tak już byłam zdenerwowana. Nerwowo podrygiwałam nogą, a co chwile piłam zimną wodę, aby przypadkiem nie stał się jakiś wypadek spowodowany moją osobą.
            Kiedy znaleźliśmy się w samolocie spięłam się jeszcze bardziej. Mój umysł plątał mi figle, pokazując różne obrazy z katastrof lotniczych.
            Dopiero, gdy znaleźliśmy się na ziemi odetchnęłam z ulgą. Nie sądziłam, że dwugodzinna podróż może być taka męcząca. Wsiadając do metra uzgodniłam z Jaredem, iż do końca dnia mogę się szlajać po sklepach, a on mnie znajdzie niezależnie gdzie będę. Otrzymałam sporą gotówkę, z czego byłam bardzo zadowolona.
Wysiadłam w centrum. Tak, jak sobie wyobrażałam, Londyn jest pięknym miastem. Bez problemu dotarłam do sklepów odzieżowych, a mój pierwszy wybór padł na najbardziej oblegany. Weszłam przepychając się przez ludzi.
            Długo włóczyłam się po różnych miejscach, aż uznałam, że taka ilość rzeczy mi starczy. Przy okazji zaopatrzyłam się w nowy starter, a stary połamałam i wyrzuciłam do kosza. Chciałam odciąć się od przeszłości, przestać ranić innych, zwłaszcza Meredith.
Usiadłam w kawiarni i zakupiłam sobie mrożoną kawę. Nie było tu tak ciepło, jak w Magic City, ale nadal musiałam panować nad sobą. Stres raczej nie był mi na rękę. Odprężyłam się i z zamkniętymi oczami popijałam zimny napój. Nie czułam upływającego czasu.
Nagle ktoś zaczął machać mi ręką przed oczami. Mimowolnie uchyliłam powieki i zauważyłam roześmianego ojca. Jednak nie to mnie zdziwiło. Wokół zrobiło już się ciemno. Musiało być, co najmniej po 21, a na pewno jeszcze później.
- Zasnęło się? Aż tak jesteś zmęczona? – Zapytał się i zaśmiał.
- Ha ha ha –powiedziałam i wstałam. Złapałam za torby. – Gdzie teraz?
- Do hotelu. Jak widać, musisz odpocząć. Jutro dla ciebie ważny dzień, ale mi nie będzie przeszkadzało, jakbyś zawaliła.
- Pff… Chciałbyś – prychnęłam.
            Jak powiedział, tak zrobiliśmy. W ciągu dziesięciu minut znaleźliśmy się w hotelu z sypialnią i salonem. Oczywiście, tylko ja będę spała, więc nie potrzeba było nam nic więcej. Odświeżyłam się i położyłam w miękkiej pościeli. Długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na drugi bok… Żadnych rezultatów. Było mi zbyt gorąco. Parę razy wstawałam, by napić się czegoś zimnego i na powrót się męczyłam. W końcu jednak poddałam się objęciom Morfeusza.

***

- Wstawaj śpiochu! Czas goni nas. No chyba, że jednak…
- No przecież wstaje! – Przerwałam mu i usiadłam zmęczona na łóżku. Potarłam oczy i zrozumiałam, gdzie jestem. Serce zaczęło mi bić szybciej, zdenerwowanie znowu wzięło nade mną kontrolę.
            Pośpiesznymi ruchami szykowałam się do dzisiejszej kwalifikacji. Wzięłam prysznic i uczesałam świeżo wysuszone włosy w schludny kucyk. Ubrałam się w zwykłe jeansy i bluzę. Miałam zapakować do torby krótkie spodenki i t-shirt, lecz znalazłam na krześle w sypialni strój sportowy. Wyglądał, jak dla tych panienek, co tańczą na lodzie.
            Śmiejąc się poszłam do Jareda.
- Dobry żart.
- Wiem, udał mi się, nie? – Uśmiechnął się, a następnie rzucił inne ubranie. – W to musisz się ubrać.
            Rzuciłam różowy strój na kanapę i złapałam czarny. Wolałam nie patrzeć na niego teraz i nie przerazić się przed czasem. Wpakowałam go do plecaka i odetchnęłam kilka razy. Wzięłam z zamrażalki dwie butelki wody, aby nie kusić losu.
            Jared widząc, że jestem gotowa wyszedł z hotelu. Podążyłam za nim. Nie wiedziałam, dokąd zmierzamy. Nie byłam w tej części miasta. Nagle zatrzymał się przed jakimś murem.
- Dalej idziesz sama.
- Żartujesz? – Zaśmiałam się nerwowo. Mam przejść przez ścianę?
- Nie, chyba, że potrafisz – uśmiechnął się. Podszedł do ściany i kopnął ją. Studzienka obok okręciła się wokół własnej osi i otworzyła. – Powodzenia.
- Nie dziękuje.
            Powoli zbliżyłam się do otworu i nie patrząc na nic wskoczyłam. Dzięki swojej jeszcze nieopanowanej zdolności latania, zatrzymałam się w powietrzu tuż na ziemią, a potem spadłam na stopy. Zadowolona z takiego obrotu sprawy ruszyłam przed siebie. Na ścianach tunelu, co dwa metry pozapalane były pochodnie, raz z jednej, raz z drugiej strony.
            Sięgnęłam do plecaka po zimną wodę i od razu wypiłam pół butelki. Odetchnęłam z ulgą czując zimno rozchodzące się po moim ciele. Kawałek dalej zobaczyłam małe okienko w ścianie. Nad nim widniał podświetlany napis: „Rejestracja”. Podeszłam do niego i rozglądnęłam się w poszukiwaniu jakiejś osoby. Odskoczyłam jak oparzona, gdy przed oczami pojawiła mi się twarz elfa.
- W czym mogę pomóc? – Zapytał skrzeczącym głosem.
- Ja… ja.. Chciałabym zgłosić podanie do Szkoły Siedmiu Smoków – powiedziałam i wyciągnęłam z plecaka pogniecioną kartkę papieru. Podałam ją przez malutką szparkę w ladzie.
- Prosto i drugie drzwi na prawo. Od wejścia do szatni masz pięć minut, by stawić się na hali – powiedział i odszedł.
            Trochę skołowana szybkim krokiem dotarłam do wyznaczonego miejsca. Dosłownie wbiegłam do środka i zaczęłam zrzucać z siebie ubranie. W ciągu trzech minut wcisnęłam na siebie strój i łapiąc napoczętą butelkę wody ruszyłam do hali. 11 sekund przed końcem czasu stałam wyprostowana na środku pomieszczona, a przede mną na trybunach siedziały dwie osoby. Kobieta była na pewno wampirem. Jednak mężczyzna… To już inna sprawa. Człowiekiem nie mógł być. Zbyt mocno przystojny i bez żadnych wad.
- Skończysz wreszcie się nam przyglądać, czy coś nam pokażesz?! – Wrzasnęła wampirzyca.
- Ale ja nie wiem co! – Odkrzyknęłam. Jak to już zwykle mam w zwyczaju, odpłaciłam się tym samym, co ona mi. Coś za coś, maleńka.
- To, po co tu przyszłaś?!
- Myślałam, że szkoła ma uczyć, a nie wymagać już wytrenowanych podopiecznych. Co to za placówka, która nie potrafi przekazać należytej wiedzy?! – Odkrzyknęłam z wysoko podniesionym podbródkiem.
Egzaminatorzy zaczęli szeptem wymieniać jakieś zdanie między sobą. Zrobili to tak, że nie mogłam ich usłyszeć, nawet, gdy wytężyłam słuch. Nagle odwrócili się w moją stronę, a kobieta zmierzyła wzrokiem. Zaczęła przeglądać moje podanie.
- Jesteś adoptowana przez… starszyznę, tak?!
- Nie, jestem rodzoną córką czarownicy i wampira. Nigdy nie byłam adoptowana! – Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, a raczej wykrzyczałam.
- Kłamiesz. Gdyby tak było, chociaż w to wątpię, potrafiłabyś coś nam tutaj zaprezentować!
- Dwa miesiące temu ktoś wymazał mi wszelką pamięć. Dodatkowo przemianę przeszłam zaledwie przedwczoraj. Nie potrafię kontrolować swoich zdolności! – Powiedziałam i napiłam się wody, a wampirzyca pojawiła się przede mną. Wyrwała mi z ręki butelkę i cisnęła w kąt pokoju. Następnie odsunęła się ode mnie na dwa metry.
- Nie pozwoliłam ci się napić!
- Nie pytałam o pozwolenie!
- Jak chcesz się dostać do tej szkoły, skoro twoje umiejętności są pod poziomem 0?!
- Myślałam… - chciałam odpowiedzieć jej, ale mi przerwała. Gdybym miała wodę musiałabym w tym momencie wypić z cztery litry, albo od razu zamknąć się w zamrażalce.
- Ty w ogóle dziecko myślisz?! Tu nie robimy wyjątków! Tu potrzebujemy zdolne osoby, które coś wiedzą! A ty?! Ty jesteś do niczego, na nic cię nie stać! Nic nie potrafisz i jeszcze straciłaś pamięć! Ojciec chce się ciebie gdzieś pozbyć, a przyjaciele.. Pff… Jacy przyjaciele?! Jesteś słaba! Nikt cię nie kocha i nie potrzebuje! Zbędne ogniwo!
- Proszę to odwołać – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Czułam paznokcie, które wbijały mi się w skórę. Próbowałam za wszelką cenę zapanować nad żywiołem, który chciał wydostać się na zewnątrz.
- Nigdy! To czysta prawda. Sprawiasz wszystkim kłopoty! Powinnaś już dawno nie żyć!
            Słysząc te słowa nie mogłam zapanować nad sobą. Jedyną rzeczą, jaką poczułam to nagła ulga i to wystarczyło, bym zrozumiała, co się stało. Moje dłonie pokrył niebezpieczny ogień, nad którym nawet ja nie potrafiłam zapanować.
            Nie myśląc zbyt wiele zaczęłam kierować się w stronę wampirzycy. Jej zdziwiona mina mówiła sama za siebie. Spojrzeniem, jakie w nią wbiłam, cisnęłam w jej stronę błyskawice. Dosłownie w czasie, kiedy mrugnęłam, pojawił się przy mnie mężczyzna. Położył swoje ręce na moich barkach i zmusił, bym zaczęła się patrzeć na niego.
- Słuchaj, spokojnie… - jego głos był aksamitnie miękki. – Wiem, że potrafisz nad tym zapanować. Wycisz się i skup…
            Wsłuchałam się w słowa, które wypowiadał. Ma racje, umiem to zrobić. Przynajmniej mam taką nadzieję. Zamknęłam oczy i skupiłam się na przyjemnych rzeczach. Powoli, ale w końcu moje ręce wróciły do normalnej postaci. Jednocześnie poczułam pod stopami podłogę i dopiero teraz zrozumiałam, iż unosiłam się nad nią.
            Otworzyłam oczy i zadowolona z wyniku mojej pracy, podeszłam po wodę. Piłam ją oraz rozkoszowałam się chłodem. Po wypiciu całej butelki zrozumiałam, że to uczucie nie jest tak samo niesamowite, jak wtedy, gdy płoniesz.
            Odwróciłam się na pięcie i idąc boso przez parkiet, zaczęłam kierować się w stronę wyjścia. Nie miałam już tu, czego szukać. Gdy doszłam do drzwi, a wtedy usłyszałam za sobą:
- A ty gdzie?! – Głos wampirzycy rozniósł się echem po hali. Odwróciłam się i wróciłam tak, by móc stanąć idealnie przed nimi.
- Jestem tak beznadziejna, że pewnie się zabić – powtórzyłam jej słowa, a ona się zaśmiała.
- Po tym, co pokazałaś, myślisz, że cię stąd wypuszczę? Zostałaś przyjęta – uśmiechnęła się.
- Co takiego?! – Powiedziałam z otwartą buzią. – Myślałam, że mnie nienawidzicie, zwłaszcza po tym, co odwaliłam.
- Musieliśmy w jakiś sposób zmusić cię do pokazania, chociaż odrobinę zdolności. Zwykle osoby poproszone o to, wykonują polecenie. Ciebie jednak trzeba było sprowokować – powiedział mężczyzna.

- Wypadło na mnie. Nie gniewaj się – powiedziała. – Nie spodziewałam się takiej rzeczy, a wierz mi, wiele widziałam. Teraz cię nie wypuszczę, dopóty nie dowiem się, co jeszcze ukrywasz. Twoje podanie zostało rozpatrzone pozytywnie.
- Dziękuje! – Pisnęłam zadowolona.
- Zostaniesz zaprowadzona do ośrodka, a tam przydzielony pokój. Lekcje rozpoczynają się jutro. Masz szczęście, iż zgłosiłaś się dzisiaj, lecz następnym razem nie kandyduj na ostatnią chwilę.
- Oczywiście – odparłam i ponownie podziękowałam.
            Uprzejmy i bardzo rozmowny strażnik wskazał mi drogę. Dodatkowo zgodził się towarzyszyć mi w wędrówce przez kręte korytarze. Najważniejszy punkt dnia został odznaczony. Najgorszą i jednocześnie najtrudniejszą rzeczą, będzie odnalezienie się w całkiem nowej sytuacji, z nowymi ludźmi

__________________________________

Witam :**. Tym razem tutaj króciutko. Jak zwykle nie jestem zadowolona z rozdziału, ale mam nadzieję, że nie jest tak bardzo beznadziejny, jak mi się wydaje o.O

CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Pozdrawiam Kalab17