piątek, 19 października 2012

Rozdział 13

UWAGA KOMUNIKAT! OD TERAZ ZACZYNAM PISAĆ W 1 FORMIE! MAM NADZIEJĘ, ŻE SPODOBA WAM SIĘ TA ZMIANA :]
____________________________________________________

Ból… Wszechogarniający mnie ból. Jedyne, co czuje to właśnie on i za wszelką cenę nie chce dać o sobie zapomnieć. To tak, jakby w każde miejsce zostały mi wbite igły. Z każdym ruchem było coraz gorzej. Czemu to zawsze spotyka mnie? Pogodzić się ze swoim losem. To już dawno zostało zrobione, tylko dlaczego ciągle to pytanie skrywało się i wychodziło na jaw w najgorszym momencie mojego istnienia? Wiele razy przyszło mi na myśl, żeby to wszystko skończyć… Zakończyć to głupie przekleństwo. Jednak muszę mieć jaja. Muszę na powrót stać się sobą. Zapomnieć o wszystkim, co się pamięta... To wydaję się jednym z najlepszych rozwiązań, ale zawsze pojawia się to durne „ale”. Nie mam zamiaru tak to skończyć. Nie z własnej woli i nie kiedy jestem tak blisko. Wszystko się jakoś potoczy. Nawet, jeżeli to nieprawda, muszę w to wierzyć. Żyję tylko dzięki nadziei, a utwierdza mnie w tym ból…

***

            W co ona się znów wpakowała? – pomyślałem. Już tyle razy ją ratowałem, że coraz trudniej było mi patrzeć, jak moja córka cierpi na każdym kroku. W dodatku przez swoją głupotę. Kto normalny pędzi prosto pod koła samochodu?! No powiedzcie, kto?
            Mam już dość tych jej durnych pomysłów… Rozumiem, że ten mężczyzna ją omamił, ale jak można się prawie zabić dla kogoś, kogo się nie pamięta? Zaśmiałem się pod nosem obiecując sobie, że muszę w końcu przemówić jej do rozsądku. Skoro nie pamięta, to może ujdzie mi płazem ta cała klątwa? Może nie będę musiał jej o tym mówić i przeznaczenie zapomni o niej? Bardzo chciałem w to wierzyć, ale dobrze wiedziałem, że to tylko złudne nadzieje. Nigdy się to nie skończy.
            Popatrzałem na kręcącego się w kółko doktorka. Nie był wampirem, chociaż dobrze można  było wyczuć w nim coś nadzwyczajnego. Jednak poza istotami takimi, jak ja, jest jeszcze mnóstwo jeszcze straszniejszych. Nikt normalny nie zaufałby komuś takiemu, jak Peter, ale ja owszem. Znamy się taki szmat czasu, a ja jako jedyny poznałem jego najmroczniejsze tajemnice. Na szczęście, mój przyjaciel nie był żadną złą istotą. Jakby kimś takim stał się, nie pozwoliłbym mu zbliżyć się do Elizabeth. Jednak elf… Cóż, wiem, że są to groźne istoty. Lepiej z nimi nie zadzierać, bo zginiesz jeszcze tego dnia. Zaśmiałem się myśląc, że to po części złudne przesądy. Ja jakoś żyję.
            Poczułem na sobie zdziwiony wzrok przyjaciela. Wzruszyłem ramionami, a podenerwowany doktorek ruszył po raz setny przebadać dziewczynę. Nie mogłem dłużej znieść tego jego kręcenia się w tą i z powrotem, szukając jakiś objawów choroby, albo przemiany. Jednocześnie był zafascynowany takim przypadkiem. Nigdy w swoim - o połowę krótszym ode mnie - życiu nie spotkał się z taką sprawą. Szczerze mówiąc, ja też nie.
            Pognałem za lekko rudym – a taki kolor miał, gdyż elf, to elf – mężczyzną do pokoju, gdzie spała Elizabeth. Zastałem go pochylającego się nad dziewczyną ze słuchawkami w uszach. Po chwili wyciągnął z kieszeni miarkę i zaczął mierzyć jej wzrost. Zapisał wyniki we własnoręcznie zrobionej karcie badań.
- Znowu urosła… - mruknął pod nosem i ponownie powtórzył czynność. Rozsiadłem się w moim stałym miejscu - fotelu ustawionym przy łóżku.
- Ile? – Zapytałem znudzonym głosem, lecz tak naprawdę interesowały mnie wszystkie wyniki.
- Z metra i sześćdziesiąt pięć centymetrów do metra i siedemdziesiąt cztery. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo będzie mierzyć dwa metry – westchnął.
- Spokojnie, doktorku – mruknąłem z uśmiechem. – Nie ma, co się martwić na zapas. Zatrzyma się już niedługo. Wszystko będzie dobrze. Poza tym, nie zostało jej wiele czasu do końca przemiany.
- Może 5 dni przy całym twoim życiu to mało, ale dla mnie ma wielkie znaczenie. Dla niej też. Pomyśl sobie, co ona musi przeżywać. Co rusz muszę szprycować ją prochami, aby chodź trochę jej ulżyć – westchnął. Na siłę mi to przypominał. Jakbym o tym nie wiedział…. – Poza tym, to się dzieje za szybko. Jeżeli coś pójdzie źle, to nie mam pojęcia, czy dam radę to naprawić.
- Czyżby w końcu znalazł się jakiś słaby punkt mędrca? – Popatrzałem na niego rozbawiony tą możliwością.
- Przestaniesz w końcu żartować? Mógłbyś się chociaż raz czymś przejąć? – Zapytał zażenowany moją postawą. Wzruszyłem w odpowiedzi ramionami.
- I tak się nie obudzi… Dopóki nie wybije odpowiednia godzina. Nie ma co rozpaczać, bo to nic nie da. Nie wiem, po co się, aż tak mocno przejmujesz. Nic nie możesz zrobić, a niepotrzebnie się zamartwiasz – wstałem i wyszedłem z pomieszczenia. Wytężyłem słuch i słyszałem, jak mój przyjaciel podąża za mną. Wiedział, iż mam rację.
- Oby było tak, jak mówisz i wszystko poszło zgodnie z planem… - powiedział, a jego głos zadrżał ukazując, jak bardzo chciał w to wierzyć. Ja również.

***

            Obudziłam się, ale inna… Nowo odrodzona. Miałam wrażenie, że to zwykły sen, ale nawet w nim pojawiał się ból. Teraz już nie było nic takiego. Po prostu czułam się, jakbym nagle odzyskała czucie w sparaliżowanej ręce. Niewiarygodnie szczęśliwa. Chciałam uśmiechnąć się, ale poczułam, iż nie mam kontroli nad własnym ciałem. Nad sobą usłyszałam przytłumione głosy. Musiałam dobrze wytężyć słuch, by cokolwiek zrozumieć.
- To już ta godzina… 20:20. Powinna się obudzić – usłyszałam zmartwiony głos doktora. Mówili o mnie?
- Nie udało się. Nie dała rady – usłyszałam głos wampira i wzdrygnęłam się, a przynajmniej chciałam się wzdrygnąć.
- Halo! Przecież tu jestem! Żyję i nic mi nie jest!- Krzyczałam, ale głos uwiązł mi w gardle. Nie potrafiłam wypowiedzieć ani jednego słowa. Mimo wszelkich starać moje usta się nie poruszyły.
- Może powinniśmy zaczekać? – Zapytał z nadzieją drugi mężczyzna.
- Tak! Dajcie mi jeszcze chwilę, a się obudzę!- Ponownie spróbowałam cokolwiek powiedzieć. Niestety, bez jakiegokolwiek skutku.
- Nie ma po co… - westchnął mój ojciec i usłyszałam, jak wychodzi z pokoju. Po chwili usłyszałam słowa.
- Spoczywaj w pokoju.
            Obudziłam się z krzykiem na ustach. Na szczęście, nadal miałam ściśnięte gardło i żaden odgłos się z niego nie wydostał. Czasami moje sny są tak mocno realistyczne, że łatwo je pomylić z rzeczywistością. Ponownie usłyszałam głosy rozmowy.
- To już 20:20. Już czas… - przytłumiony głos doktora słyszałam, jak przez mgłę.
Nie słuchałam dalej. Wiedziałam, co może się wydarzyć i chciałam temu szybko zaradzić. Usiadłam gwałtowniej i szybciej, niżeli bym się tego po sobie spodziewała. Nie sądziłam, iż moje ciało zareaguje za pierwszą próbą. Poczułam się dziwnie inna, ale nie zwróciłam na to uwagi. Patrzyłam na mężczyzn i myślałam, co się takiego stało, że spostrzegam ich kompletnie inaczej. Widziałam rzeczy, które normalnie umknęłyby mi z powodu kiepskiego wzroku. Między innymi: doktorowi zadrgała warga, a Jared ledwo zauważalnie kiwnął głową.
- Elizabeth… Jak się czujesz? – Zapytał Peter niepewnie. Z jakiegoś powodu nie podszedł do mnie, jak to zwykle miał w zwyczaju.
- Dobrze… Zadziwiająco dobrze – odpowiedziałam, a mój głos mnie przeraził. Był taki… Kobiecy. Nie chciałam, by taki był. Zmarszczyłam brwi dziwiąc się i denerwując.
- Coś się stało? – Ponownie zapytał, ale tym razem zrobił krok w moją stronę. Powoli, jakby się bał podszedł do mnie.
- Mój głos… Jest inny – powiedziałam dziwiąc się ze swojej głupoty. Przecież wiedzieli o tym. Oni wiedzieli wszystko!
- Tak, ale nie tylko głos się zmienił. Wiele rzeczy również… -ostatnie zdanie szepnął myśląc, że nie usłyszę tego. Jednak te słowa dotarły do mnie.
- Co jeszcze się zmieniło?! – Wrzasnęłam. Nie chciałam działać tak impulsywnie, ale byłam zła na ciągłą niewiedzę. Czas by wszystkie tajemnice wypłynęły na wierzch. – Powiedzcie mi w końcu wszystko!
- Chyba będzie lepiej, jeżeli to zobaczysz… - szepnął mój ojciec i pół sekundy później miał w ręku ogromne lustro.
            Wstałam, aby móc się w nim przejrzeć. Podeszłam do niego powoli, specjalnie przedłużając tą chwilę. Gdy już przystanęłam nie mogłam uwierzyć, że to moja osoba odbija się po drugiej stronie lustra. Byłam wyższa, to wiedziałam na pewno. Po pierwsze czułam się taka, a po drugie widać było to po długości teraz przykrótkich spodni. Miałam bardziej… kobiecą figurę. Większe piersi dodały mi seksapilu, z czego nie byłam zbytnio zadowolona. Moja karnacja stała się blada, a kontrastowały z tym czerwone usta. W pierwszym odruchu potarłam je myśląc, że to zwykła szminka, ale żaden pigment się nie zmył. To oznaczało, że takie teraz będą… Oczy nie miały już w sobie tak dużo brązu, bo zastąpił go ciemny kolor, jakby czerń z drobinkami czerwieni… Jednak największą zmianę ujrzałam w swoich włosach. Krótkie, kręcone włosy stały się długie do pasa w kolorze rubinu. Jednym słowem w każdej części mojego ciała widać było czerwień.
- Czemu akurat czerwony? – Szepnęłam urzeczona widokiem tej kompletnie innej dziewczyny.
- Bo ogień – odpowiedział Jery. Spojrzałam na niego zdezorientowana. Widząc moją minę zaczął mówić. – To twój żywioł, ogień.
- Można trochę jaśniej?
- Widzisz, to wszystko to długa historia… Nawet bardzo i sięga dalekich korzeni – powiedział powoli, jakby obawiając się mojej reakcji. Ja natomiast usiadłam po turecku na łóżku.
- Mam dużo czasu – rzekłam i wsparłam głowę na dłoniach czekając na jego ruch.
- No dobra. Może nie taka długa – przyznał się. – Za to skomplikowana… Za każdym razem, jak się w coś przemieniasz, na przykład w wampira to zyskujesz moce. Jak się rodzisz, również – popatrzał na doktora, a potem znowu na mnie. – Ty jesteś tą drugą opcją. Twoje zdolności były jednak ukryte gdzieś głęboko, jakby ludzka natura chciała się ich wyprzeć. Powoli jednak twoje prawdziwe oblicze brało w górę. Dlatego właśnie tak często traciłaś przytomność i puszczały ci nerwy. Zyskałaś wiele możliwości. Teraz tłumaczę, czemu czerwony… Ogień. Jesteś wybuchowa tak, jak właśnie ten żywioł. Wszystko się ze sobą wiąże. Podejrzewamy i jesteśmy prawie pewni, że zdolność panowania nad ogniem jest wrodzona.
            Zaśmiałam się głośno i gorzko. Nie było w tym nic zabawnego, a mnie to wcale nie śmieszyło. Nie wiedziałam, jak powinnam rozładować napięcie i był to jedyny pomysł, jaki wpadł mi do głowy.
- Elizabeth – powiedział spokojnie, ale dosłyszałam się w tym nutkę pouczenia. Jak na zawołanie ucichłam. – Pamiętasz te skoki temperatur, jak się wściekasz? Myślisz, że od czego to pochodzi? I dlaczego niby znosisz tak dużą temperaturę bez żadnego uszczerbku na zdrowiu? Wszystko dzięki ogniowi w tobie.
- Czyli mam rozumieć, że potrafię podpalić sobie, co tylko chcę? – Zapytałam z niedowierzaniem.
- Ty mi powiedz.
            Westchnęłam ciężko. Według mnie to była jakaś wielka bzdura…
            A co jeżeli nie?
            Wszystko we mnie kipiało. W końcu nie wierzyłam w wampiry, a one okazały się prawdą. Sprzeczne uczucia nie dawały mi spokoju. Dlaczego nie mogła mi powrócić pamięć? Wszystko bym wiedziała. Jednak na pewno nie zaszkodzi mi spróbować.
            Popatrzałam na kartki w ręce doktora. Powtarzałam w myślach: „zapal się, zapal się, no proszę, zapal się…”. Nic się nie stało. Zrezygnowana oparłam dłonie wokół siebie zamykając oczy. Musiałam wszystko przemyśleć w ciszy. Mężczyźni nie odzywali się, ale mimo wszystko czułam, że mnie obserwują. Czy proszę o tak dużo?!
            Ukryłam twarz w dłoniach chcąc przynajmniej udawać, że jestem sama w pokoju. Jednak tak się nie dało. Już miałam powiedzieć im, żeby sobie poszli, gdy do moich nozdrzy doszedł zapach dymu. Rozejrzałam się zdezorientowana i pisnęłam. W miejscach, gdzie przed chwilą spoczywały moje dłonie palił się żywy ogień powoli pochłaniając coraz więcej pościeli.
- Ugaście to! – Pisnęłam kuląc się, jak najdalej od ognia.
- Ty to rozpaliłaś. Sama to zgaś – odpowiedział zgryźliwie Jared. Miałam ochotę wygarnąć mu w twarz, co o nim sądzę.
            Jednak ciekawość zwyciężyła. Powoli wyciągnęłam rękę do ognia, lecz nie z zamiarem ugaszenia go. Włożyłam dłoń w miejscach, gdzie najwięcej występowało groźnego żywiołu. Zacisnęłam zęby czekając, co się stanie. O dziwo i zgrozo, nic nie poczułam, a jedynie przyjemne ciepło oraz łaskotanie. Momentalnie się ożywiłam, jakby ogień dodał mi sił.
            Powoli prostując podkurczone wcześniej palce zaczęłam dociskać rękę do łóżka. Widziałam, jak cały żywioł przygasa, a ciepło znika. Wraz z nim cały mój uśmiech i ta nieziemska energia. Popatrzałam na mężczyzn.
- Co to było?
- To jeszcze nic – uśmiechnął się, a w oczach zabłysły mu dziwne ogniki. – Spójrz, jak siedzisz… Jeżeli mogę to tak nazwać.
            Z obawą, co zobaczę powoli skierowałam swój wzrok na siebie, a moje oczy stały się, jak złotówki. Pode mną znajdowało się łóżko, na którym nie siedziałam. Unosiłam się nad nim!

_______________________________________________________

OGŁOSZENIA PARAFIALNE!
Jak zapewne zauważyliście, zmienił się trochę styl bloga. Mam nadzieję, że na lepsze :D. Informujcie mnie, czy jest lepiej, czy gorzej ;]. Co tu jeszcze napisać... Jeżeli mam jakieś zaległości w czytaniu, lub komentowaniu postaram się, jak najszybciej nadrobić. Dodatkowo pojawiła się na blogu strona: "SPAM". Proszę o polecanie w tym miejscu swoich blogów, a także informowanie mnie o nowych notkach właśnie w tym miejscu. 

CZYTASZ = KOMENTUJ

Pozdrawiam - Kalab17

sobota, 6 października 2012

Rozdział 12


            Zapach spalenizny drażnił jej nozdrza. Próbowała się od niego uwolnić wtykając nos w poduszkę. Na próżno. Mimo wszelkich prób cały czas czuła dym. Przestraszyła się. Jej umysł wypełniły myśli, że coś się koło niej pali. Szybko podniosła się z łóżka i od razu pożałowała tego. Zatoczyła się od bólu w… sercu? Takie przynajmniej miała wrażenie.
            Doktor doskoczył do niej i złapał ją. Ponownie ułożył na łóżku i położył dłoń na głowie.
- Spokojnie. Leż i odpoczywaj – wyszeptał. Wymamrotał coś pod nosem i przysiadł na końcu posłania powodując, że dziewczyna uniosła się na materacu.
- Co… - zaczęła mówić i nagle przerwała zaskoczona swoim głosem. Stał się aksamitnie miękki i delikatny. Jak gdyby jego właścicielka była porcelanową lalką, tak kruchą, że od samego dotyku może się stłuc.
- Odpoczywaj. Jesteś zbyt zmęczona, żeby się teraz przemęczać – powiedział spokojnie, jakby w ogóle nie dostrzegł różnicy w jej głosie.
- Co się stało? Co się ze mną dzieje? – Zapytała wsłuchując się w dźwięk, jaki wydobywały jej usta. Mimowolnie uśmiechnęła się z wrażenia.
- Twoje urodziny zbliżają się wielkimi krokami… Zmieniasz się, a pełną przemianę zobaczymy za 18 dni – uśmiechnął się do niej, a spokój w nim ją przeraził.
- Ach, to dlatego… - powiedziała w ogóle nieświadoma tego, co powiedział doktor.
            Obudziła się, a jednak spała. Dziwne uczucie. Nie docierało do niej nic prócz bólu pod lewą piersią. Osunęła się na miękkie i ciepłe łóżko. Zawinęła się w kłębek dokładnie okrywając się kołdrą i zapadła w niekończący się sen…

***

            Obudziła się. Tak naprawdę. Wcześniejsze pobudki pamiętała, jak przez sen. Było ciężko. Dosłownie wszystko ją bolało. Syknęła i z trudem wzięła głęboki oddech. Tlen przyjemnie podrażnił jej gardło. Dzięki tak prostej czynności poczuła, że znów funkcjonuje. Co prawda z trudem, ale zawsze coś. Podpierając się na rękach usiadła i przesunęła tak, że mogła opierać się o ścianę za łóżkiem. Przez chwilę ból odebrał jej oddech. Przymknęła na wpół otwarte oczy i głośno przełknęła resztki śliny w buzi. Chciała oblizać popękane wargi, ale zdała sobie sprawę, jak bardzo jest spragniona. Suchość w gardle ją zadziwiła. Czuła się, jakby była dzieckiem, które dopiero co schowało język po uprzednim wystawieniu go przez szybę pędzącego samochodu. Wiele razy to robiła…
            Z trudem sturlała się z łóżka spadając na podłogę. Ból powrócił ze zdwojoną siłą, ale teraz liczyło się tylko to, by dostać się do kuchni po szklankę wody. Wstała i powłóczyła się do kuchni. Nalała sobie ciepłą wodę z kranu. Przełknęła płyn czując, jak przyjemnie rozgrzewa jej się ciało. Wypiła z trzy porcje, a mimo to była spragniona. Jakby nigdy nic nie piła. Co dziwne, gdyż niemożliwe jest, by aż tak długo spała.
            Czując, że długo już nie wystoi usiadła na blacie i skupiła się na otwarciu powiek. Szło jej to opornie, ale udało się. Zdziwiła się, gdyż nie zobaczyła przed sobą, jak zwykle czystej kuchni Meredith. Wokół panował totalny nieład. Pod nogami walały się śmieci, oraz ścierki. W zlewie stały zużyte naczynia, których nikt nie raczył pozmywać i pewnie tego nie zrobi. Światło w pomieszczeniu było zapalone. Dzięki temu ciemność całkowicie nie spowiła jej postaci. Ciemnobrązowe ściany nadawały pewien rytm temu wszystkiemu. To one nakazywały, by wszędzie panował mrok
            Zadrżała pod wpływem emocji związanych z tym pokojem. Rozpoznawała go. Jest to jeden z pomieszczeni domu, w którym dowiedziała się, iż Jared jest wampirem. W tej kuchni przyłapała go, jak zabijał bezbronną nastolatkę. Wzdrygnęła się na widząc przed oczami te wspomnienia.
            Nagle zdała sobie sprawę, że nie drży z przestrachu lecz z zimna. Jej ciało zdobiła gęsia skórka. Nie dziwić się. Była ubrana niezbyt grubo, a temperatura powietrza wynosiła nie więcej niż 10oC. Musiała, jak najszybciej znaleźć sobie coś ciepłego.
            Zeszła z prowizorycznego siedzenia i poszła w stronę pokoju, gdzie została powiadomiona o powiązaniach rodzinnych z wampirem. Na kanapie leżał zwinięty w kłębek koc. Ułożyła się wygodnie na niej o opatuliła materiałem. Nagle poczuła na sobie zimny oddech. Szybko otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą dwie pochylone postacie. Jednym z nich był doktor, a drugim jej ojciec. Nie przejęła się zbytnio tym widokiem. Ponownie zamknęła powieki i poczuła, że więcej razy nie da rady ich otworzyć.
            Po chwili poczuła ukłucie w rękę. Ciepło rozeszło jej się po całym ciele. Nie z powodu igły wbitej w skórę, lecz adrenaliny. Od kiedy pamięta, zawsze bała się strzykawek. Podniosła się wraz z przypływem nieznanej siły. Wyszarpnęła obce ciało z ręki i cisnęła nim o ścianę.
- Co pan sobie robi! Nie prosiłam o żaden zastrzyk! – Wrzasnęła na doktora, który przez chwilę stał zdezorientowany. Sama miała dziwne uczucie, jakby ten głos nie należał do niej.
- Spokojnie. To tylko na pobudzenie – uśmiechnął się przyjaźnie mężczyzna przez co pogłębiły mu się zmarszczki w okolicach kącików ust. Wyglądał teraz dużo starzej.
- Nie potrzebuje żadnych dopalaczy, czy innego świństwa. Sama daję sobie radę – skomentowała już troszkę spokojniej. Przymknęła oczy i zaczęła liczyć od 10 w dół próbując się uspokoić. Niestety, poskutkowało to tylko w niewielkim stopniu. Gdy ponownie otworzyła usta zdała sobie sprawę, że jej głos nadal jest taki sam, jak przy jednej z pobudek – delikatny i aż za bardzo spokojny. – Wytłumaczy mi ktoś, co się tu dzieje?
- Oczywiście – powiedział z poważną miną. Nie było mu do śmiechu.
Przysiadł na skraju kanapy i biorąc głęboki wdech zaczął mówić.
- Twoja matka była czarownicą. Zmarła jakieś pięć miesięcy temu. Po tym wydarzeniu Meredith postanowiła mnie odnaleźć…
- Czekaj, czekaj… - przerwała mu. – Co wspólnego z tym ma Meredith?
- Pozwól mi dokończyć, a później zaczniesz zadawać pytania. Na czym to… Ach, tak. Nie tak łatwo było mnie znaleźć, ale mimo to udało jej się. Zostałem wtajemniczony ogólnikowo o całym przedsięwzięciu. Przy okazji poinformowano mnie, iż ty nic o mnie nie wiesz. Twoja przyjaciółka podstępem zwabiła cię do klubu. Nie wiem czemu, ale przedstawiałaś się jako Eliza. Obserwowałem cię. Gdy tylko cię zobaczyłem od razu uwierzyłem w to, że jesteś moją córką. Porozmawiałem z tobą. Oczywiście nie wiedziałaś kim, albo czym jestem dopóty sama nie przyłapałaś mnie na gorącym uczynku. Potem wszystko ci opowiedziałem – popatrzał na nią i wyczytał z jej twarzy, iż z trudem powstrzymuje się od zadania pytań. Zaśmiał się. – Wal śmiało.
- W taki razie czemu Meredith teraz nic nie pamięta i co ona ma z tym wspólnego?
- Meredith za młodu została wskrzeszona. Zgadnij przez kogo? – Powiedział z dumą wypisaną na twarzy.
- Przez moją matkę? – Zapytała niepewnie.
- Nie głuptasie! Przez ciebie. Ukradłaś mamie księgę zaklęć i uratowałaś ją. Matka trzymała to w tajemnicy, by nikt nic u ciebie nie podejrzewał. Od tamtej pory byłyście nierozłączne i dziewczyna zyskała trochę umiejętności czarownicy. Ma słabą moc, ale zawsze coś. Dlaczego nie pamięta? Cóż nikt nie pamięta. Ktoś chce wymazać twoją przeszłość i się mocno postarał. Cztery miesiące twojego życia zostały zatuszowane. Ty nie pamiętasz wszystkiego, co związane jest z magią i innymi rzeczami nie z tego świata. Co za tym idzie, prawie całe życie. Jakimś cudem sobie wszystko przypominasz… Powinno być to niemożliwe.
- To Meredith wie o wszystkim? Dlaczego ktoś chce wymazać całe moje życie? – Na usta cisnęło jej się mnóstwo pytań, lecz bała się niektóre wypowiedzieć. Czuła, że sama musi wszystkiego się domyśleć.
- Tak, wie oprócz tych czterech miesięcy. Jednak mimo wszystko wyczuła moją wampirze naturę… Nawet nie wiedziała dlaczego, ale ufała mi na tyle, iż pozwoliła przybywać w swoim domu i dodatkowo nie miała nic przeciwko, abym cię tu zabrał. Przypomnieć sobie może dopiero wtedy, gdy osoba, która wymazała tym wszystkim ludziom pamięć zechce, by wszystko wróciło do normy. To musi być ktoś potężny, jak ty… - powiedział poważnie, a Elizabeth zaśmiała się gorzko.
- Dobre… Rozumiałam, jak ktoś mówił, że jestem kujonem, ale to już przesada.
- Elizabeth… Masz w sobie dwie potężne natury. Taka krzyżówka oznacza tylko jedno, że jesteś silna i potrafisz wiele. Zresztą widziałem już w połowie pokaz twoich mocy. Wiedz jedno to bardzo zaawansowana magia. Ktoś może zechcieć to wykorzystać.
- Skoro jestem na pół wampirem to… - zacięła się, gdyż nie wiedziała, jak może ubrać w słowa swoje słowa.
- Nie, nie musisz pić krwi i zabijać. Jednak jesteś nieśmiertelna – potwierdził jej przypuszczenia. – Potrafisz się szybko uleczyć, a starzeć się przestaniesz, gdy skończysz 18 lat. Dlatego teraz zaczynasz się zmienić.
- W takim razie zostało mi tylko 18 dni do końca dojrzewania? – Zapytała z szeroko otwartymi oczami.
- Nie, zostało 14 dni – wtrącił się doktor i spojrzał na zegarek, który wskazywał 20:20. – A teraz już tylko 13. Urodziłaś się dokładnie o tej godzinie i dlatego o takiej samej porze zakończy się przemiana.
            Westchnęła ciężko. Już wiedziała, dlaczego głos stał się kompletnie inny, a także dlaczego jej ruchy bardziej kobiece. Zaczęła stąpać z gracją i dumą, co było tylko złudne, gdyż ona sama nigdy tak nie chodziła. Nagle ból zaczął powoli przybierać na sile, przez co nie potrafiła już go ignorować. Położyła się na łóżko, a ręce przyłożyła do serca.
- Czy to też część przemiany? – Wychrypiała ciężko.
- Nie… - doktor z blondynem wymienili ze sobą spojrzenia. Nie wiedzieli, czy mogą zdradzić jej aż tyle szczegółów. Zdecydowali się, że na razie będą milczeć. – To kompletna inna historia. Spokojnie, wszystko sobie przypomnisz.
            Zrezygnowała z zadawania pytań i głęboko oddychając zaczęła kierować się do łazienki. Wierzyła, że ciepły prysznic przywróci jej siły na dalsze działanie. Rozebrała się i weszła do kabiny. Uśmiechnęła się, gdy gorąca woda obmyła jej twarz. Poczuła się wolna. Na chwilę przestała myśleć o wszystkim. Trwałaby tak wieczność, gdyby zimna wola nie zaczęła obmywać jej ciała. Szybko zakręciła wodę i owinęła się białym ręcznikiem. Wyszła z kabiny lekko dygocząc z zimna. Podeszła do lustra, które zaparowało.
            Przetarła ręką parę, która skropliła się na szkle, a za nią stał jakiś mężczyzna. Nie, nie byle jaki. To była osoba z jej snów i wizji. Przeciągnął palcem po jej szyi, a ona zadrżała pod wpływem jego dotyku. Pocałował ją w miejscu, gdzie przed chwilą znajdowała się jego ręka. Od razu zrobiło jej się gorąco. Tam, gdzie jego wargi zetknęły się ze skórą zostawały niewidoczne dla oka blizny. Jego pocałunki były, jak narkotyk…. Gdy się raz spróbowało, chciało się więcej i dodatkowo zostawiały one trwałe dziury, które można zapełnić tylko kolejną ilością uzależniającej substancji. Zaśmiała się i odwróciła do niego.
- Co to się stało, że moja śpiąca królewna wstała tak szybko? – Droczyła się z nim, a uśmiech nie znikał z jej twarzy.
- Ktoś za głośno śpiewał pod prysznicem – nie pozostawał jej dłużny.
- Och, przepraszam., ale gdyby ktoś nie chrapał tak głośno w nocy, że nie dało się spać, to może nadal drzemałabym w łóżku – zaśmiała się.
            Wtem on wziął jej twarz w ręce i złożył na nich przelotny pocałunek. Zrobił jej tym na złość. Wiedział, że będzie chciała więcej. Sam to przeżywał. Jednak powstrzymał tą chęć i kiedy wspięła się na palcach, by dotknąć jego warg położył palec na jej ustach oraz pokręcił przecząco głową.
- Niee… - powiedział przedłużając ostatnią literę. – Na to trzeba sobie zasłużyć.
            Uśmiechnął się i odwrócił. Wyszedł z łazienki i zaczął biec. Dziewczyna zaśmiała się dźwięcznie i pobiegła za nim przytrzymując ręcznik.
            BŁYSK
            Wszelka radość wyparowała. Elizabeth znowu była łazience jeszcze bardziej zawiedziona, niż przed wspomnieniem. Przemyła zimną wodą twarz i już wiedziała, co musi zrobić. Postanowiła, iż za wszelką cenę odnajdzie tego mężczyznę. Musi to zrobić. Miała dość wiecznych pytań i niedopowiedzeń. Przebrała się szybko w rzeczy, które wyraźnie były naszykowane dla niej. Osoba przygotowująca wszystkie potrzebne rzeczy dla niej, zapomniała o szczotce, czy nawet grzebieniu do włosów. Dlatego poszła do salonu rozczesując wilgotne, brązowe loki palcami. Usiadła na kanapie wpatrując się w wampira. Powoli akceptowała jego naturę, ale nie przyswoiła informacji o tym, iż  jest jej ojcem. Jednak na razie był jedyną osobą, która pamiętała ostatnie 4 miesiące…
- Czy w moim życiu pojawił się jakiś chłopak? Wspominałam kiedyś o tym? – Zapytała bez zbędnego owijania w bawełnę. Popatrzał na nią zdziwiony otwartością pytania.
- Nie przypominam sobie… Chociaż w dniu naszego pierwszego spotkania byłaś roztrzęsiona, ale to raczej nie ma związku z żadnym mężczyzną – uśmiechnął się. – Skąd takie pytanie?
- Po prostu się zastanawiam… - powiedziała i gdy zobaczyła, że Jared czeka naprawdę westchnęła. – W moich wizjach… wspomnieniach, czy jak to nazwać pojawia się ktoś… Nie wiem, kto to jest, ale muszę się dowiedzieć.
- To by wszystko wyjaśniało… - mruknął i spojrzał na doktora, który kiwnął głową na potwierdzenie. – Rozumiem, że byliście razem blisko?
- Chyba nawet bardzo… - westchnęła. – Co by wszystko wyjaśniało? Proszę, skończcie z tymi tajemnicami i powiedzcie mi wszystko, co wiecie.
- Spokojnie… Widzisz, pamiętasz, jak przed zemdleniem zaczęłaś krwawić… Najprawdopodobniej twój ukochany jest bardzo blisko śmierci… - powiedział, a jej zabrało oddech.
Przez chwilę wpatrywała się w sylwetki, a potem jej oczy zaszkliły się. Poczuła, że nie ma sensu ukrywać łez, bo i tak nie uda się powstrzymać potoku. Za jedną kroplą, płynęły kolejne, ukazując całe jej serce na wierzchu.  Bolało, jeszcze gorzej niż wtedy, gdy ból sięgał zenitu.
- Muszę mu pomóc – wychrypiała głosem pełnym żalu.
            Nawet nie zdążyli zareagować, gdy nadal płacząc wstała i wybiegła przed drzwi. Nie miała nic zaplanowane, po prostu chciała ocalić swojego ukochanego za wszelką cenę. Łzy zastygły w jej oczach powodując mgiełkę, przez która nie widziała za dużo, co dodatkowo utrudniała noc. Wbiegła na ulicę i ostatnie, co widziała były dwa równoległe światła, oślepiające ją, a potem już tylko ciemność i niewyobrażalnie błogi stan. Idę do ciebie, mój ukochany - pomyślała i zamknęła oczy…

__________________________________

Wiecie co? Chyba nie uda mi się publikować, co tydzień... Przepraszam :(. Teraz będę dodawać, gdy tylko napiszę, a idzie mi to teraz opornie przez szkołę i brak wolnego czasu... Rozdział według mnie nudny i mizerny... Mogłam postarać się bardziej, ale starałam się napisać, jak najszybciej. Proszę o komentarze :). Krytyka mile widziana :)

CZYTASZ = KOMENTUJ

Kalab17