piątek, 14 września 2012

Rozdział 11

            Ojciec. To słowo huczało w jej głowie, a zarazem powodowało straszne sprzeczne emocje. Z jednej strony cieszyła się, że miała racje, co do Dicka i Margaret, a z drugiej była przerażona. Skoro jej ojciec to wampir – o ile to w ogóle możliwe – to, czym ona jest? Miała mnóstwo pytań do Jareda. Przeklinała siebie w duszy, że gdy tylko otrzymała tą informacje, to z wrażenia zemdlała. Jak mogła nie skorzystać z okazji i nie wypytać o wszystko, a dopiero potem stracić przytomność?
            Obudziła się w łóżku Meredith. Pewnie spałaby dłużej, gdyby nie znowu pojawiające się znikąd koszmary. Tym razem śniło jej się coś z innej bajki. Zwykle budziła się tuż przed swoją śmiercią, a było ich mnóstwo. Za każdym razem inna. Czasami została spalana, topiona, albo po prostu dźgnięta nożem prosto w serce. Jakby się uparła, mogłaby napisać książkę pod tytułem: „Jak umrzeć na 1000 sposobów.” Jednak to był pikuś z tym, co jej się śniło teraz. Przynajmniej dla niej.
Leżała związana na jakimś ołtarzu w porwanych ubraniach. Usta miała zaklejone taśmą, a jej twarz została skierowana na makabryczny widok. Na jeszcze innym kamieniu, po drugiej stronie kościoła leżał bliski jej sercu chłopak. Nie potrafiła przypomnieć sobie jego imienia, albo choćby jakiegoś szczegółu. Widziała tylko zarys jego sylwetki, a już wiedziała, że musi coś zrobić. Szarpała się, przez co w jej zakneblowane ręce i nogi, sznur wrzynał się jeszcze bardziej, powodując rozległe rany, z których ciekła krew. Chłopak spojrzał na nią z takim bólem i żalem w oczach, że serce jej się rozkleiło. Zaczęła płakać i jeszcze bardziej się wyrywać, by móc chodź na chwile pocieszyć mężczyznę. Chciała wtulić się w jego ciało. Pamiętała każdy jego dotyk na swoim ciele. Zamrugała szybko, chcąc pozbyć się łez. To tylko spowodowało, że parę kropli zastygło na jej policzku. Mężczyzna pokręcił głową, a ona wiedziała, że nie chciałby, aby się wyrywała. To tylko pogorszy jej sytuacje i nic nie pomoże. Wyciągnął rękę w jej stronę, jakby chciał otrzeć łzy z jej twarzy. To było jednak niemożliwe. Nagle skulił się i zaczął wiercić niespokojnie. Przez te gwałtowne ruchy nie zauważył, że znalazł się na krańcu kamiennego stołu i spadł z niego. Coś chrupnęło. Szybko spojrzała w jego stronę i zobaczyła, że jego ręka znajduje się w nienaturalnym kącie. Rozejrzała się niespokojnie poszukując sprawcę tego zamieszania. Znalazła go. Stał w kącie i uśmiechał się tak złośliwie, że aż ciarki przeszły po jej ciele. Biło od niego zło. Po pewnym czasie katowania mężczyzny podszedł do niego i wbił mu srebrny miecz w serce. Z gardła mężczyzny wydał się tak rozpaczliwy krzyk, że skuliła się w bólu. Zabolało ją to tak mocno, jakby to ona została zabita. Krzyknęła z bólu, ale taśma tak stłumiła dźwięk, przez co zabrzmiało to, jak piszczenie. Tym sposobem zwróciła na siebie uwagę mordercy. Odwrócił się w jej stronę i wyciągając miecz z ciała - nieżyjącego już - chłopaka i zaczął kierować się w jej stronę.
- Ty będziesz następna – odparł z uśmiechem.
            Obudziła się z wielkim bólem w sercu. Od razu złapała się w tym miejscu i okazało się, że nic nie miała na sobie prócz krótkiej, satynowej sukienki i bielizny. Przez chwilę zastanawiała się, dlaczego jest tak ubrana, a potem doszła do wniosku, że pewnie Meredith ją przebrała. Leżała już od jakiś dwóch godzin. Bała się zasnąć, albo choćby zamknąć oczy. Obrazy z masakry od razu pojawiały się w jej umyśle. Przewracała się tylko ze strony na stronę myśląc o tym wszystkim, czego się dowiedziała. Jednak w końcu i tak musiała wstać.
            Słysząc krzątania w kuchni usiadła na łóżku. W kącikach oczu znajdowały się łzy, które starła i przed wyjściem z pokoju upewniła się, że nie widać po niej, że szlochała. Na bosaka i po cichu przeszła do pomieszczenia, skąd dochodziły odgłosy rozmowy. Stanęła na skraju kuchni zdziwiona. W całym domu były zasłonięte zasłony, a w kuchni stał i gotował – nie kto inny - tylko jej ojciec. Rozmawiał z Meredith i Sebiball’em, którzy siedzieli przy stole i czekali na śniadanie. Wszyscy byli ubrani. Nawet Jared zdążył się przebrać. Pomyślała, że najlepiej nie ruszać się z tego miejsca i podsłuchać, o czym rozmawiają. Jednak, jak mogła się domyśleć, cały plan nie wypalił. Od razu poczuła na sobie spojrzenie blondyna.
- Zobaczcie, kto się obudził. Witaj, Elizabeth. Jak się spało? – Popatrzał na nią, a ona już wiedziała, że miał na myśli jej leżenie w łóżku. Jego spojrzenie mówiło samo za siebie.
- Bardzo dobrze – uśmiechnęła się zgryźliwie. – Mogę wiedzieć, co ty tu robisz?
- Przygotowuje śniadanie dla ciebie i twoich przyjaciół. Chyba będę częściej tu wpadać – uśmiechnął się do nich. – Jesteście bardzo miłymi towarzyszami. Dawno tak dobrze nie rozmawiałem z ludźmi.
Podeszła do ekspresu i zaparzyła sobie mocną kawę. Miała ochotę odpowiedzieć mu coś w stylu: „Od kiedy to rozmawiasz z jedzeniem?”, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Zacisnęła zęby i przeszła obok niego mając ochotę zetrzeć ten jego złośliwy uśmieszek z twarzy. Mimo, iż był jej ojcem traktowała go bardziej, jak brata. Złapała za kubek z gorącym płynem i pociągnęła z niego duży łyk. Tego było jej trzeba. Usiadła po turecku naprzeciwko nowej pary i zaczęła ich wypytywać o szczegóły randki. Słuchając ich relacji mogła zapomnieć o swoich problemach. Lekko zawstydzeni obecnością starszego mężczyzny zaczęli zagmatwanie zdawać relacje, pomijając niektóre fragmenty. Jared czując się odtrącony, co jakiś czas wtrącał swoje trzy grosze. Zawsze w takich momentach miała ochotę parsknąć śmiechem, ale się powstrzymywała. Mężczyzna, jakby wiedząc, że ją to śmieszy patrzał na nią gniewnym wzrokiem.
Podsumowując wszystko, czego się dowiedziała, mogła wywnioskować, że są już oficjalnie parą. Najbardziej ekscytująca była relacja ich pierwszego pocałunku. Ciągnęli to tak długo, że Elizabeth zdążyła wypić dwie gorące kawy. W pewnym momencie przeprosiła ich i odeszła od stołu chcąc się przebrać oraz odświeżyć. Weszła do łazienki, wzięła prysznic i przebrała się w rybaczki oraz za dużą bluzkę z krótkim rękawkiem. Wychodząc poczuła na swoim nadgarstku czyjąś ciepłą dłoń. Została pociągnięta w kierunku sypialni, w której spała. Dopiero w niej zobaczyła, kto jest właścicielem owej ręki.
- Nie jest on ciut na ciebie za stary? – Spytała z rozbawieniem Meredith widząc zdziwioną minę dziewczyny.
- Pff… To nie jest mój chłopak. Mi się nie spieszy – wzruszyła ramionami na wznak obojętności. Gdy poczuła na sobie pytające spojrzenie niebieskookiej dodała. – To skomplikowane. Nawet ja się jeszcze nie orientuje, jak to jest między nami…
- Czyli to nie jest twój men?
- Nie – zaśmiała się.
- To dobrze. Już się bałam, że coś z tobą nie halo… Chociaż, nie powiem, przystojny jest.
            Teraz to Elizabeth parsknęła śmiechem. Po pierwsze, naprawdę było coś z nią nie w porządku, a po drugie nie wyobrażała teraz sobie, jak Jared może być przystojny. To prawda, pewnie oceniała go źle przez zdenerwowanie… Jednak, jak się głębiej zastanowić, nawet mógłby być … w porządku. Tego słowa użyłaby, jeżeli miałaby opisać blondyna.
- On ma coś wspólnego z tym moim …- zapytała ni stąd ni zowąd udając zombie.
- Nie wiem. Może… - westchnęła. Nie takiego pytania się spodziewała. Sama nawet nie powiązała tych dwóch spraw. – Nie myślałam o tym.
            Myśląc związała włosy w kitkę. Wyszła wraz z Meredith z pomieszczenia i skierowały się do kuchni, gdzie mężczyźni toczyli ożywioną rozmowę. Przyjaciółka od razu załapała jakiś błahy temat i włączyła się do dyskusji. Elizabeth nie mając, co robić - a nie chciała pozwolić myślom wedrzeć się do jej głowy- zaczęła piec ciasto. Dzięki temu miała i zajęte ręce, jak i umysł. Szybko jednak skończyła piec i dekorować placek z jagodami. Pokroiła każdemu po kawałku, nawet postawiła przed Jaredem ciasto, chcąc mu zrobić na złość.
            Nawet nie tknęła swojej porcji i ubierając buty wybiegła na dwór. Chciała w końcu dać upust emocjom. Pobiegła przed siebie coraz szybciej przebierając nogami. Zatraciła się w tym. Nie myślała nawet o oddychaniu. Po prostu gnała przed siebie.
Nagle poczuła coś mokrego na policzku. Sięgnęła do niego i przetarła ręką. Łza? Nie, przecież ona nie płakała. Potem druga kropla, trzecie, czwarta… Deszcz. Stanęła w miejscu i wyciągnęła głowę ku niebu. Woda przyjemnie obmywała jej twarz. Aktualnie czuła się, jak ogień, a taka a nie inna pogoda ugasiła całe jej roztargnienie. Rozejrzała się wokół siebie. Nawet nie zauważyła, że taki długi dystans przebiegła.
Odwróciła się i rozkoszując się wodą, którą była nasiąknięta ruszyła w stronę domu Meredith. Rzęsisty deszcz uniemożliwiał jej to zadanie, gdyż przez niego nic nie widziała. Zdała się na instynkt i po prostu szła przez siebie. Wkrótce zobaczyła pierwsze budynki miasta Magic City. Zaśmiała się widząc nazwę miasta. Teraz już wiedziała, jak bardzo magiczne jest to miasto. Wampiry… Skoro one istnieją, to wiele innych stworzeń także. Jeszcze do tego Mikel. On też posiada jakąś wielką moc. Może jest męskim odpowiednikiem wiedźmy?
Cała przemoknięta weszła do domu. Z brązowych loków ściekały kropelki wody. Rozpuściła włosy, aby szybciej wyschły. Ściągnęła buty i skierowała się do łazienki, aby się przebrać. Wyszła z niej ubrana w suche rzeczy, lecz włosy nadal miała mokre. Nie chciała ich niszczyć i tak były ostatnio źle przez nią traktowane.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nikogo nie ma w domu. Pusto. Ani żadnych rozmów, stuków... Nic. Tylko głucha cisza. Obeszła każde pomieszczenie zaniepokojona tym zjawiskiem. Echo jej kroków zakłócało niezmącony spokój. Zatrzymała się w kuchni, gdy tylko usłyszała jakieś krzątania za sobą. Spróbowała się obrócić, ale w tym momencie ktoś przyłożył jej nóż, skierowany w jej lewą pierś. Została popchnięta na ścianę. W pierwszym momencie pomyślała, że to Meredith opętana przez Mikela, dlatego wzdrygnęła się i znieruchomiała. Wtedy usłyszała męski głos.
- Gdyby to był ktoś inny, leżałabyś na ziemi nieżywa. Masz szczęście, że to ja. 1:0 dla mnie – usłyszała zachrypnięty, ale jednocześnie miękki głos przy swoim uchu.
Przeszedł ją przyjemny dreszcz. Odwróciła do mężczyzny i popatrzała w jego nieziemsko piękne oczy. Wyciągnęła szyję do pocałunku. Kiedy on zamknął oczy, szybko wyrwała nóż z jego ręki i skierowała w jego stronę. Uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Gdyby ten ktoś zawahałby się, sam leżałby trupem. Punkt dla mnie, plus bonus za pokonanie najlepszego nauczyciela na świecie. 2:1 dla mnie i jednocześnie wygrywam starcie.
            Mężczyzna zaśmiał się dźwięcznie. Mimo przyciśniętego ostrza do ciała pochylił głowę w jej stronę chcąc złożyć pocałunek na jej wargach. Opuściła z brzękiem nóż na podłogę i…
BŁYSK
            Z powrotem stała w kuchni, jednakże tym razem broń kaleczyła jej ciało. Wszystko dlatego, iż po wizji nieświadomie pochyliła się lekko do przodu, przez co dosłownie nadziała się na ostrze.
- Musisz być bardziej uważna – skomentował Jared nie widząc jeszcze cieknącej krwi po jej brzuchu.
            Ona jednak poczuła ból. Palący i rozrywający od środka. Nie była do końca pewna, czy spowodowane to było zadaną przez mężczyznę raną, czy jakimś innym palącym uczuciem. Pod wpływem impulsu wygięła jego rękę pod dziwnym kątem. Ta strzeliła, a wtedy Jared ryknął z bólu. Wyrwała się, gdy złapał ją za rękę i pobiegła do apteczki zatamować rozległe krwawienie. Przez chwilę Jared stał zdezorientowany całym zajściem. Potem zauważył czerwień na nożu. Pojawił się przy niej, gdy sięgała po bandaż. Złapał ją za rękę powstrzymując.
- Zostaw. Zagoi się – odparł spokojnie, ale stanowczo.
- Skąd mam wiedzieć, że nie chcesz, abym umarła. Dosłownie przed chwilą zaatakowałeś mnie nożem – odburknęła.
- Zaufaj mi. Jestem twoim ojcem – powiedział, a ona zaśmiała się drwiąco.
- Do niedawna, to Dick nim był.
- Tani aktor. Nawet nie potrafili cię dopilnować.
- To po co była ta cała szopka?
- Gdy nie wiedziałaś o mnie byłaś bezpieczna. Tak przynajmniej myślałem. Jak widać, potrafisz sama wpakować się w niezłe kłopoty.
- Może po prostu chce znać prawdę? O tym nie pomyślałeś?
- Myślałem, że zaspokoisz się normalnym życiem…
- Na ile można być normalnym, jeżeli się nigdy takim nie było?
- Mogłaś się postarać przystosować. Zaakceptować oficjalną wersję, nawet, jeżeli ona nie była prawdziwa – westchnął. – Wolałaś jednak znaleźć mnie, mimo iż było to o wiele trudniejsze. Może jednak masz trochę charakteru po mnie. Odziedziczyłaś także po mnie parę mocy.
- A właśnie… Sorki za rękę – wygięła usta chcąc się uśmiechnąć i wskazała głową na jego wygiętą pod dziwnym kątem rękę. Zaśmiał się i nastawił ją pod właściwym kątem. Skrzywiła się widząc to.
- Zrośnie się. Nie ma się czym przejmować. Spójrz na siebie – uśmiechnął się.
            W pierwszej chwili złapała za swoją szyję, jednak potem przypomniała sobie, że to było tylko deja vu. Powoli odrywała koszulkę przyklejoną do ciała. Gdy podniosła ją do poziomu stanika zauważyła, że w miejscu rany pozostało tylko zadrapanie. Dotknęła tego miejsca uważnie śledząc palcami napis wytworzony przez linię. Słowo „śmieć” zdobiło jej brzuch. Zamrugała kilkokrotnie, a litery znikły. Nagle na jej palcu pojawiła się kropla krwi. Spojrzała jeszcze raz na brzuch i zobaczyła, że z miejsca pod jej piersi pojawiają się znikąd krople życiodajnego płynu i spływają ku dole. Wszystko wyglądało, jakby jej serce krwawiło.
Wymieniła spojrzenia ze swoim ojcem, który cofnął się od niej na krok. Nie chciał zrobić jej krzywdy przez swoją naturę. Wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i zaczął szybko coś mówić do telefonu. Dziewczyna nie potrafiła rozróżnić słów, jakie wypowiadał. Zaciekawiona, przyglądała się stróżkom krwi wypływających z jej serca. Przechylała głowę z jednej, to z drugiej strony nie zdając sobie sprawy, do czego to wszystko prowadzi. Traciła coraz więcej krwi i coraz mniej komunikowała ze światem. Zapomniała o wszystkim. Liczyło się tylko, że kałuża czerwonej cieczy tworzyła kształt serca. Podobało jej się to.
Nagle poczuła ból rozsadzający ją od środka. Upadła na kolana i złapała za głowę. Krzyczała głośno nie wytrzymując pulsującego drgania. Poczuła lodowatą rękę na ciele, która ją próbowała w jakiś sposób powstrzymać. Ona jednak płonęła od środka. Ogień grasujący w jej ciele chciał się wreszcie uwolnić. Wrzasnęła po raz setny, a krzyk rozrywał jej gardło. Potem pamięta tylko jasność i wszechogarniającą ją ulgę.

______________________________________________

 Witam. Cóż nie wiem, co napisać :). Może małe ogłoszenie: Od teraz notki będą się pojawiać, co piątek - sobota. Chciałabym zrobić termin, na który będę musiała pracować. Spróbuje raczej się nie spóźniać z dodawaniem, ale wiecie, jak to jest... 
Dziękuje za wszystkie komentarze i proszę o więcej. Krytyka mile widziana :). 

CZYTASZ = KOMENTUJ

Kalab17

środa, 5 września 2012

Rozdział 10



            Na dźwięk swojego imienia stanęła, jak wryta. Nie wiedziała, co ją bardziej zaskoczyło. To, że pierwszy raz dzisiaj ktoś nazwał ją tak, jak się nazywa naprawdę, czy może oszałamiająca uroda mężczyzny… Oczywiście, skrycie miała nadzieję, że będzie to ktoś przystojny, ale nawet wyobraźnia ma swoje ograniczenia. Był muskularny, ale z umiarem, dzięki czemu to go tylko upiększało. Na nogach miał jeansowe spodnie w kolorze granatowym i firmowe adidasy. Zmierzwił swoje blond włosy ręką, przez co dziewczyna zadarła głowę, by przyjrzeć się jego twarzy. Wpatrywał się w nią ciemnymi oczami, gdzie można było dojrzeć przebłyski brązu i… szkarłatu? Nie, przewidziało jej się. Po mrugnięciu cała dziwna czerwień znikła. Na twarzy był chudy i kości skroniowe można było dostrzec gołym okiem. Dzięki temu twarz miał nieludzką piękną i zadziorną. Przy tym wszystkim towarzyszyła jej dziwne przeczucie, że zna go i to bardzo dobrze.
            Porównała jego wygląd ze swoim opisem. Wszystko się zgadzało, oprócz informacji o jego domniemanym charakterze. Jak mógł być niebezpieczny, gdy od chwili, kiedy tu weszła, towarzyszyło jej wielkie uczucie beztroski? Poczuła się, jak pięciolatka w towarzystwie rodziców. Miała ochotę wyściskać nieznajomego i zacząć piszczeć z radości. Jednak dobrze widziała, że po takim wybuchu, jak nic znajdzie się w psychiatryku zakneblowana w kaftan bezpieczeństwa. Gdyby mogła, zaczęłaby mu się zwierzać z wszystkiego, co ją teraz trapi.
            Zganiła się w myślach, że pogrążyła się w zamyśleniu tak głęboko, że nawet nie zauważyła, kiedy mężczyzna zaczął machać jej ręką przed twarzą, starając się sprowadzić ją na ziemię. Zamrugała gwałtownie, a on opuścił rękę.
- Nie powinno cię tu być!- Warknął nieuprzejmie. Nie tego się spodziewała.
- W takim razie powiedz mi, gdzie powinnam?! Tylko tu mogłam cię znaleźć – odpowiedziała mu takim samym wrogim tonem, jak on jej.
- Czyżbyś sobie wszystko przypomniała? – Spytał przypatrując się jej.
- Nie, ale miałam nadzieję, że ty mi pomożesz – powiedziała. Odwróciła się do niego tyłem i złapała ręką za szkarłatną zasłonę.- Trudno. W takim razie pójdę zapytać się tamtych dwóch mężczyzn. Wydawali się bardzo uprzejmi.
- Chyba uderzyłaś się za mocno w głowę, że planujesz się zabić – złapał ją za ramiona i z łatwością odciągnął od wejścia. – Siadaj, zanim się rozmyślę.
- Dziękuje – zadowolona usiadła na kanapie tak, że gdy mężczyzna zajął swoje miejsce oddzielał ich stolik. Podniosła szklankę z alkoholem do ust. Już przechylała naczynie, by wlać sobie trunek do gardła, gdy nagle poczuła, że nic już nie trzyma w ręce. Rozejrzała się zdezorientowana i zobaczyła, że trzyma go, nie kto inny niż blondyn. – Ej!
- Siedemnastolatka, a pije. Nie ładnie – powiedział ze złośliwym uśmiechem. Gdy chciała odebrać mu swój alkohol mężczyzna wypił całą zawartość jednym haustem. Odłożył literatkę na stolik i rzucił w jej stronę chusteczkę. – I zetrzyj ten idiotyczny kolor z ust. Wyglądasz, jak dziwka.
- Sam nie wyglądasz lepiej, Jery – mruknęła zgryźliwie i pokazała mu język. Oboje wybuchli śmiechem, a kiedy zaczęła trzeć suchą chusteczką o usta stał się on jeszcze głośniejszy. Po dłuższej chwili udało jej zmyć całą szminkę. Po chwili jednak chłopak zamilkł. – Coś się stało?
- Co ty przed chwilą powiedziałaś? – Zapytał poważnie.
- To, że ubierając się jak nastolatek nie odmłodzisz się – powiedziała. – Chociaż, nie wyglądasz na…
- Na ile? – Zapytał rządny coraz więcej informacji.
- Na 958 lat – powiedziała na jednym wydechu. Na początku planowała wypowiedzieć to w formie żartu, jednak zdała sobie sprawę, że jest to prawda. Najszczersza prawda. To wszystko za sprawą kolejnego deja vu.
            Stała w jakimś pokoju. Zaglądała właśnie przez maluteńką szparę w zasłonie, przez którą mała strużka światłą słonecznego przedostawała się do pokoju. Było piękne, wiosenne popołudnie. Ona jednak siedziała w ciemnym pomieszczeniu, całkowicie pozbawionym dostępu do światła, chyba, że liczyć lampkę zapaloną w kąpie pokoju, która nie dawała wiele jasności. Powodowała tylko mały zarys postaci siedzącej na kanapie na drugim krańcu pokoju. Bojąc się spojrzeć w oczy Jaredowi, nie odwróciła wzroku od ludzi krzątających się na ulicy.
- Ile masz lat? – Spytała znienacka.
- Naprawdę sądzisz, że zniesiesz całą prawdę? – Zapytał obojętnym tonem.
- Dam radę – skłamała, gdyż mocno bała się tego, co może usłyszeć. Nie, nie była gotowa na szczerą odpowiedź.
- 958, jeżeli mam nie liczyć tych sześciu dni.
- Czym jesteś? – Próbowała opanować ton swojego głosu, by ukryć strach przed tym wszystkim. Mimowolnie warknęła na niego.
- Jestem wampirem – powiedział powoli i spokojnie uważnie ją obserwując. Widziała, na własne oczy widziała, jak zabił tą młodą dziewczynę, jak wyssał z niej wszystkie siły. Jednak mimo wszystko nie potrafiła w to uwierzyć. Popatrzała na niego, a w jej oczach pojawiły się pustka i żal.
- Czym… Znaczy kim ty dla mnie jesteś? – Zapytała, lecz odpowiedzi już nie usłyszała.
            Zobaczyła przed oczami znany błysk i poczuła wstrząsy na całym ciele. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że ktoś nią potrząsa. Leżała na kanapie, tam, gdzie wtedy, lecz to nie Jery nią potrząsał. Jakiś obcy mężczyzna trzymał ją za ramiona. Zamrugała i mimo, iż zdawał sobie sprawę, że nic jej nie jest, nadal zaciskał ręce. Nie bolało, ale krępowało ruchy. Zaczęła się szamotać, a wtedy ją puścił. Podbiegła do blondyna i ciskając błyskawicami w jego stronę zapytała:
- Kim ty dla mnie jesteś?
- Elizabeth, ja nie mogę ci tego powiedzieć.
- Gdybyś nie wezwał tego tu, to bym już to dawno wiedziała. Gadaj – warknęła.
- Ale…
- Żadnego „ale”. Co, zjesz mnie? Tak jak tamtą dziewczynę? Była młodą osobą, którą zabiłeś! Jak mogłeś odebrać jej życie? Miała przed sobą całą przyszłość… Pomyślałeś, chociaż, co czuli jej najbliżsi? Nie, ty nic nie myślałeś! Ty bezduszna kreaturo!
            Wrzasnęła, a fala gorąca zaczęła ją zalewać. Drgała ze zdenerwowania. Miała ochotę rozszarpać go na strzępy i rzucić je na pożarcie krokodylom, albo rekinom. To na pewno zabiłoby wampira. Nawet tego, co żyje prawie tysiąc lat. Poczuła rękę na swoim czole, która wydawała jej się lodowata. Usłyszała jakby z daleka jakąś dyskusje.
- Około 46oC. Zaczyna się. Trzeba ją, jak najszybciej uspokoić, albo uśpić. To drugie to bezpieczniejsze rozwiązanie.
            Po chwili zalała ją fala zmęczenia, którą chciała od siebie odpędzić. Walczyła z nią i nawet udało jej się stawić opór tajemniczej sile, lecz pozwoliła sobie ulec senności i w jednej chwili zapadła w objęcia Morfeusza.

***
            Obudziła się uczuciem, jakby spadła z łóżka. Jednak nie było to prawdą, gdyż po otwarciu oczu, leżała na miękkim materacu. Nie została przykryta kołdrą, lecz gorąco jej było na tyle, że ściągnęła z siebie bluzkę i odrzuciła ją na bok. Położyła się w samym staniku, lecz po chwili gwałtownie usiadła. Zdała sobie sprawę, że nie jest sama w pokoju. Przy łóżku, na krześle siedział Jared. Wpatrywał się w nią z podziwem. Zignorowała go, próbując nie wybuchnąć furią, lecz powoli całe zdenerwowanie zaczęło znowu ją opanowywać. Nie chodziło o krępację, gdyż nie wstydziła się, ale bardziej o wszystko, co się dowiedziała. Przynajmniej w części.
Złapała ołówek ze stolika i zaplotła włosy przytrzymując je jedynie za jego pomocą. Było jej tak gorąco, że nawet upięcie wysoko brązowych loków nie pomogło. Westchnęła ciężko, a do pokoju wpadł doktor. Przynajmniej wnioskowała, że nim był. Po pierwsze, to ta sama osoba, co przerwała jej deja vu, ale także po jego zachowaniu można było się domyślić, kim był. Podszedł do niej i przyłożył jej rękę na czole, co przyniosło kolejną fale ulgi. Jego ręka była, bowiem zimna w porównaniu do jej temperatury. Uśmiechnął się widząc, że rozkoszuje się tym ochłodzeniem.
- 40oC. Jest o niebo lepiej. Już nie przekraczasz temperatury 47o, co jest wielkim sukcesem – zabrał rękę wywołując grymas na jej twarzy. – Za chwilę przyniosę ci lód. Tylko powiedz mi, jak się czujesz?
- Jest mi bardzo gorąco, chociaż przynosi mi to swojego rodzaju ulgę. Jakby dzięki gorączce uchodziły ze mnie złe emocje. Pewnie gadam bzdury…
- Nie, nie. To bardzo interesujące – powiedział, co wydawało się prawdą. – Spróbuj się nie denerwować, ok?
- Dobra, dobra. Chociaż będzie to trudne – wskazała głową na Jareda siedzącego na krześle, który uśmiechnął się gorzko. Jednak doktor przyjął to za żart i śmiejąc się wyszedł z pokoju.
            Poczekała na doktora nerwowo wyłamując palce. Gdy tylko postać pojawiła się w drzwiach wyciągnęła rękę, a lód wylądował w jej dłoni. Zobaczyła przelotnie zdziwione spojrzenia dwóch mężczyzn. U blondyna -niedawno tak tajemniczego- w oczach malował się swego rodzaju podziw. Nie przejęła się tym i przykładając lód do czoła rozkoszowała się jego zimnem. Co dziwne, chłód przyniósł jej ulgę tylko na chwilę, lecz potem stał się to uciążliwy. Zła, cisnęła woreczkiem w kąt pokoju, przez co cała zawartość rozprysła się po podłodze. Mruknęła pod nosem jakieś przekleństwo i ponownie położyła się na łóżku. Czując na sobie spojrzenie blondyna podniosła się i warknęła:
- Czemu się ciągle na mnie patrzysz?!
- Bo jestem dumny i zaskoczony jednocześnie.
- No i co z tego? To nie znaczy jeszcze, że możesz mnie świdrować wzrokiem – oburzyła się. – I tak nie chcesz mi nic powiedzieć…
- Elizabeth, nie mogę wszystkiego ci wyjawić. Niektóre informacje owszem, a czasami musisz sama się domyślić. Mogę cię jedynie naprowadzać. Zadawać pytania, albo…
- Przerywać mi wizje. Tak, naprawdę pomagasz…
- Chciałem powiedzieć pokazywać ci różne miejsca – westchnął.- Żyję długo, ale nigdy czegoś takiego nie widziałem. Nie widziałem takich rzeczy, jakie ty robisz. Nie dziw się, że nie miałem pojęcia, co się z tobą dzieje. Jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło, że ktoś przy mnie przypomniał sobie coś. Zwłaszcza w taki sposób, jak ty.
- Jak ja, czyli?
- Właśnie tego nie mogę ci powiedzieć. Nie mogę zdradzić tobie, co potrafisz, dopóki sama tego nie odkryjesz.
- Jak długo spałam? – Spytała wzdychając.
- Tylko dwie godziny.
- Tylko?
- Widzisz, zwykle po uśpieniu śpi się, co najmniej 8- 10 godzin. Jaki był to dla mnie szok, kiedy obudziłaś się po tak krótkim czasie.
- Ja się czuję, jakbym spała naprawdę długo... Nie mogę sobie pozwolić na spanie – spojrzała na zegarek, który wskazywał 2:38. Powinna zamilknąć, lecz nie mogła się powstrzymać od uzyskania odpowiedzi na jedno pytanie. – Kim dla mnie jesteś?
- Ubierz się – wstał i wyszedł z pokoju. Po chwili pojawił się i rzucił w jej stronę kask. Złapała go chwilę przed zetknięciem z podłogą.
- Wampir, a nie potrafi celować – mruknęła pod nosem, co wyraźnie Jery usłyszał, bo rzucił w prosto w jej głowę jakąś poduszkę, która leżała koło drzwi. Leciała ona prosto w jej twarz, lecz zdążyła ją złapać, wyciągając rękę przed siebie. Pokazała mu język i z całej siły rzuciła w niego poduszkę. Proszę, traf w głowę, traf w głowę - modliła się w myślach. Poduszka leciała tuż nad nim, lecz po chwili spadła na dół trafiając go prosto w twarz. Zaśmiała się triumfalnie, a mężczyzna odszedł lekko upokorzony.
            Ubrała bluzkę i buty, które leżały koło łóżka. Pobiegła za blondynem zostawiając kask w sypialni. Nie chciała go ubierać. Wyszli na dwór, po drodze mijając doktora, który zastrzegał ją, żeby się nie denerwowała. Posłała uśmiech w jego stronę i pomachała mu na pożegnanie. Przed drzwiami, na ulicy został zaparkowany motocykl. Stanęła lekko w szoku widząc to cacko i modląc się, by kiedykolwiek mogła go poprowadzić.
- Gdzie masz kask? – Zapytał wampir.
- Z tego, co pamiętam, został w sypialni, pod łóżkiem – uśmiechnęła się cwaniacko i podeszła do maszyny.
            Najpierw z przodu usiadł mężczyzna, a zaraz potem na motocykl wsiadła brunetka. Było jasne, że nie pozwoli jej prowadzić, lecz ona miała nadzieję dopóki nie popatrzał na nią spod byka, gdy chwilę przed zajęciem miejsc chwyciła kierownicę. Złapała za uchwyt z tyłu. Nie chciała przytulać się do blondyna. Obejmie -na jakimkolwiek pojeździe- tylko swoją miłość. To śmieszne, ale wierzyła w nią. Ruszyli z piskiem opon, czując pęd pod motocykla we włosach. Uśmiechnęła się, gdy wiatr wywołał łzawienie w oczach.
Jechali szybko, przez co krótko. Zawiodła się, gdy Jery stanął przed jakimś budynkiem. Weszli do środka zapalając światła w każdym pomieszczeniu. Żadne z nich nic jej nie mówiło, dopóty nie zatrzymali się w ostatnim. Oczy protestowały przeciwko ostremu światłu. Jednak, gdy tylko się przyzwyczaiły do jasności ukazał jej się pokój, taki sam, jak podczas deja vu. Zrobiła krok do przodu, a potem obeszła każdy kąt. Dotknęła ręką czarnych zasłon, nadal zasłoniętych i zatrzymała się przy ostatniej. Wyjrzała przez okno. To właśnie tutaj stała. Dokładnie w tym miejscu. Spojrzała na kanapę w kolorze khaki, na której usiadł Jared. W identycznej pozycji, jak wtedy. Czekał na jej ruch. Spojrzała głęboko w jego oczy i rzekła drżącym głosem:
- Kim ty dla mnie jesteś?
- Jestem twoim ojcem.

_________________________________________________

Witam :). Przepraszam, że długo nie dodawałam nowego rozdziału. Mam nadzieję, że wybaczycie. Najpierw nie miałam weny, a potem zaczął się rok szkolny... MASAKRA. Już jutro mam pierwszy test z angielskiego o.O Nie rozumiem tych nauczycieli. A jak tam u was w szkole? :). 
Dla mniej spostrzegawczych pojawiła się na blogu nowa strona tkw. " Polecam". Są to niektóre z blogów, które czytam godne uwagi. W tamtej zakładce proszę o spamowaniem gdyż chcę powiększyć moją kolekcję o parę cennych zdobyczy :).
Co do rozdziału... Cóż mógł  być lepszy, ale założę się, że nie spodziewaliście się tego ;D. Proszę o krytykę i opinię na jego temat :**. 

 Kalab17