wtorek, 28 sierpnia 2012

Rozdział 9 część II


Przed wyjściem z domu Elizabeth ubrała na dolną część ciała skórzane, długie spodnie, a bluzkę wybrała z dużym dekoltem. Jakimś cudem te wszystkie rzeczy znajdowały się w jej szafie. Poszła do łazienki doprowadzić do ładu swoje włosy, które jak na złość nie chciały zostać spięte. Gdy tylko zaplotła je w kitkę od razu znalazła zabłąkane kosmyki i musiała zaczęć wszystko od nowa. Po kilku nieudanych próbach poddała się i rozpuściła je. Brązowe fale jeszcze raz lekko przeczesała palcami, aby je rozdzielić i spojrzała w lustro. Przeciągnęła czerwoną szminką usta, a postać odbita w lustrze wydawała jej się dziwnie znajoma-nieznajoma. Tak nazwała tą osobę. Nieznajoma, gdyż była kompletnie niepodobna do siebie, mimo iż to nadal ona, a znajoma, bo kiedyś już tak wyglądała.
Nagłe deja vu zatrzęsło jej ciałem. Znalazła się w innym miejscu, a przed sobą nie miała już lustra, lecz ciemną, opustoszałą ulicę. Ubrana była podobnie, jak teraz, tylko na jej nogach znajdowały się czarne szpilki. Gdy tylko obcas butów zetknął się z podłożem wydobywał się głośny stukot zakłócając ciszę panującą dookoła. Jednak nie przeszkadzało jej to. Odgłos dodawał jej otuchy i już prawie zapomniała, co ma na sobie. Skrępowanie odeszło, a jego miejsce zajęła panika. W myślach wymyślała różne scenariusze. Były one nieprawdopodobne, a jednak coraz bardziej w nie wierzyła.
Wzięła głęboki oddech, a jej płuca napełniły się tak bardzo znienawidzonym dymem papierosowym, który unosił się w powietrzu. Odruchowo zaczęła kaszleć zatrzymując się w miejscu. Jak można coś takiego palić?- pomyślała. Nagle jej ciało wypełniło przyjemne ciepło. Pierwszy raz je poczuła. Mimowolnie uśmiechnęła się, ale po chwili ten okaz radości momentalnie znikł. Poczuła, jak czyjaś ręka zaciska się na jej talii i jest popychana w stronę cienia. Jakby wszędzie nie było ciemno. Do jej szyi zostało przyciśnięte ostrze, przez które strużka krwi popłynęła po niej barwiąc białą bluzkę. Została przyciśnięta plecami do oprawcy. Jej ciało przeszedł przyjemny dreszcz. W myślach zganiła się za to, że chciała pozostać w takiej pozycji. Jęknęła, kiedy została pchnięta na ścianę domu, tak, że uderzyła twarzą o nią. Poczuła ciepły oddech przy swoim uchu, a potem usłyszała…
BŁYSK
Zamrugała oślepiona światłem. Stała teraz w łazience Meredith, a przed sobą miała tylko lustro. Żadnej ściany… Nic. Widziała strach w oczach kobiety, która odbijała się w szklanej tafli. Odruchowo szukała rozcięcia na szyi, ale nic nie znalazła. Nawet najmniejszego zadrapania, czy blizny, która potwierdzałaby to, co przed chwilą zobaczyła.
Nogi ugięły się pod dziewczyną i momentalnie osunęła się na podłogę.
- Wariuję, ja po prostu wariuję – szepnęła obejmując podkurczone nogi. Oparła czoło o kolana.
            Nie wierzyła, że coś takiego może się dziać naprawdę. W jednej chwili stała łazience, a potem już w cichej, ciasnej uliczce. Czuła wszystko, co tam się działo. Jakby tam się znalazła. To nie jest normalne. Panika, która zrodziła się w wyniku całego zdarzenia wciąż pulsowała w żyłach Elizabeth.
            Przeniosła rękę na klatkę piersiową poszukując czegoś, co właśnie tam powinno się znajdować. Jednak pod swoimi palcami poczuła tylko swoją skórę. Coś tam powinno się znajdować, co dodałoby jej otuchy, której tak bardzo teraz potrzebowała.
            Uczucie pustki znowu ją ogarnęło. Czuła się, jakby ktoś zabrał kawałek jej duszy i już nie oddał. Jej miejsce jest gdzie indziej. Gdzieś, gdzie odnajdzie tą drugą część siebie, a to nie jest tu.
            Powoli strach ustępował miejsce zdenerwowaniu. To wszystko przez nią. Jakby pamiętała to wszystko potoczyłoby się inaczej. Meredith jest teraz jak tykająca bomba, która w każdej chwili może wybuchnąć. Wystarczy jeden ruch Mikela i tak się stanie. Jej rodzice, – jeżeli może tak o nich mówić – nie musieliby się użalać nad nią. Matka ciągle do niej dzwoni i chce wrócić do córeczki. Gdyby nie zapomniała, nie robiłaby tego.
            Wstała i zła na siebie poszła się przebrać. Wyciągnęła z szafy zwykłe jeansy, adidasy i ubierając je oraz bluzę wkładaną przez głowę wybiegła z mieszkania. Z trudem powstrzymywała się od rozwalenia czegoś po drodze. Jedno wiedziała: musi znaleźć tajemniczego blondyna i dowiedzieć się wszystkiego. Druga rzecz jest mniej ważna, ale musi sobie to obiecać. Gdy tylko ta cała szopka się skończy, wyjedzie z dala od cywilizacji. Musi odreagować cały ten stres, który staje się coraz to większy.
            Zmusiła się do powolnego spaceru, chociaż całe jej ciało drżało i chciało pobiegnąć przed siebie. Liczyć na cud, że wszystko z powrotem powróci. Jednak nie mogła sobie pozwolić na taką przyjemność. Musiała się skupić. Pomyśleć, gdzie jest to cholerne „wszędzie”... Dla niej to słowo nie istniało, ponieważ nie odnajduje się w codziennym życiu. To tak, jakby spytać przechodnia: „Gdzie mogę kupić butelkę wody?”, a on ci odpowiada „wszędzie”. Bardzo pomocne.
            Skoro jednak ma szukać w każdym miejscu, to zacznie od klubu. Pomysł na to właśnie miejsce pojawił się w momencie, gdy do jej uszu doszła głośna muzyka. To musiał być właśnie klub. Tylko jak do niego wejdzie? Kolejny problem.
            Rozejrzała się i zobaczyła, że nadal kręci się po parku, lecz zbliżyła się już do wyjścia. W pobliżu światła dawanego przez jedyną latarnię w okolicy, stała pusta ławka. Podeszła do niej i starła kropelki wody, które usadowiły się na drewnie. Usiadła, opierając się o oparcie i od razu jej umysł przeszła fala różnych zmartwień. Determinacja coraz bardziej brała w górę nad rozsądkiem.
Przed nią – pomijając trawnik – rozciągała się ulica. Pewnie nie zaprzątałaby sobie głowę całym otoczeniem, gdyby nie szepty i stłumione chichoty. Ciszę zakłócali trójka młodych mężczyzn i taka sama ilość kobiet. Wpatrywali się w nią intensywnie i mimo, iż przyłapała ich na tym, nie odwrócili wzroku. Oburzona ich zachowaniem wzrokiem odnalazła kałużę w wydeptanej ścieżce i przeglądnęła się w niej. Z przerażeniem stwierdziła, że z tego wszystkiego zapomniała zmazać z ust czerwoną szminkę. Wyglądała teraz odrobinę starzej i nikt by nie powiedział, że nie jest pełnoletnia. Już poderwała rękę, żeby zetrzeć ten odważny kolor z ust, lecz zatrzymała się. Opuściła ją i ściągnęła z siebie bluzę. Pod spodem nadal miała błękitną bluzkę.
Z przyklejonym, sztucznym uśmiechem na twarzy ruszyła w stronę klubu dziękując za ten zbieg okoliczności. Teraz musi liczyć, że stoją tam nieinteligentni ochroniarze, którzy niczego się nie domyślą. Wtedy wejdzie i poszuka jakichkolwiek informacji na temat mężczyzny. W jej głowie pojawiły się przebłyski świadomości, jakby kiedyś już się z nim spotkała. Tylko, jak zwykle nie pamięta.
            Pod klubem nocnym była ustawiona kolejka. Dwoje ochroniarzy stało i pilnowało wejścia Wpuszczali tylko nielicznych. Oboje byli umięśnieni i wielcy. O wiele wyżsi od Elizabeth i połowę mężczyzn ustawionych w kolejce. Ubrani byli w czarne spodnie, oraz tego samego koloru t-shirt. Nie uśmiechali się tylko bacznie obserwowali okolice.
Nie mając innego wyboru, Elizabeth zawiązała bluzę wokół bioder i ustawiła się w kolejce. Od razu zauważyła, jak jeden z mężczyzn uważnie jej się przygląda. Czując się niezręcznie odwróciła wzrok. Po chwili usłyszała wołanie:
- Eliza! – Zawołał mężczyzna barytonem. – Eliza chodź tu i nie zgrywaj się!
            Rozejrzała się wokół siebie. Eliza? Jaka znowu Eliza? Popatrzyła się na posiadacza tego zachrypniętego głosy i zobaczyła, jak macha do niej wołając. Drugi z ochroniarzy także zaczął patrzeć się na nią, oczekując jakiejś reakcji z jej strony. Ruszyła przed siebie, przepychając się pomiędzy ludźmi stojącymi w kolejce. Mężczyzna był wyraźnie zadowolony takim obrotem spraw. Lekko skrępowana stanęła przed dwoma ochroniarzami.
- Eliza, jak miło cię tu widzieć. Długo się z tobą nie widzieliśmy. Czyżbyś chciała zrezygnować z imprezowania? – Popatrzał na nią wyraźnie zainteresowany odpowiedzią. Coś w jej głowie, jakiś głos kazał jej kłamać. Tak też zrobiła.
- Nie, no co ty… Po prostu miałam dużo do roboty. Jednak teraz postanowiłam znowu zaszaleć. – Skłamała. – A jak tam u was?
- U nas? Po staremu. Stoimy tu, co noc, a Bill jak zwykle nic nie mówi – wskazał na kolegę z boku. – Zastanawiam się, czemu nie podeszłaś od razu do nas… Jak zwykle byśmy cię bez problemu wpuścili i nie musiałabyś czekać – popatrzał na rosnącą kolejkę za nią.
- Nie byłam pewna, czy dalej tu pracujecie. Znając was to mogliście coś przeskrobać – uśmiechnęła się zadziornie.
- Hahaha… Nawet, jeżeli tak to i by nas nie złapali. Aż tak głupi nie jesteśmy – mrugnął do niej.- To jak, Elizo? Wchodzisz?
- Oczywiście.
            Tak oto załatwiła sobie wejście do klubu bez zbędnych problemów. Za plecami dosłyszała jęki i zażalenia skierowane do ochroniarzy. Uśmiechnęła się do nich trochę nerwowo, gdyż ona ich nie pamięta, a oni ją najwyraźniej tak. Tylko, dlaczego mówili do niej Eliza? Czyżby to było przejęzyczenie? A może pomylili ją z kimś innym?
            Skierowała się do sali, skąd dobiegała muzyka z najnowszych list notowań. Mijała po drodze inne drzwi z różnymi tabliczkami: „Lata 60”, „Lata 80”, „VIP”... Różne piosenki mieszały się i powstawał niezły hałas, który drażnił bębenki.
            Stanęła w progu od wejścia do odpowiedniego pomieszczenia. Zanim jej wzrok przyzwyczaił się do panującego tam pomroku smród ją przeraził, że przez chwilę chciała się wycofać. Niewiele starsi od niej tancerze spocili się i zabrudzili powietrze. Tłok, jaki zastała w sali był niewiarygodny. Jeszcze nigdy nie widziała tylu nastolatków w jednym miejscu. Jak to zwykle bywa, taka ilość ludzi ogrzała pomieszczenie i od razu po wejściu na czole dziewczyny sperliły się drobinki potu. Starła je i ruszyła w stronę baru przepychając się pomiędzy grupą ludzi.
            Zasiadła na jedynym wolnym miejscu pomiędzy parą, która obściskiwała się i wymieniała ze sobą namiętne pocałunki tak, że zapomnieli o tym, gdzie są, a jakimś młodym chłopakiem. Zrobiło jej się niedobrze, od tych czułości, dlatego popatrzała przed siebie i obserwowała ruchy barmana. Czuła na sobie wzrok pijanego sąsiada. Postanowiła nie zawracać sobie tym głowy.
            Nagle barman ruszył w jej stronę i postawił przed nią literatkę, którą przed chwilą napełnił whiskey.
- Witaj Elizo. Oto to, o co zawsze prosisz na koszt firmy. Chyba, że zechcesz zacząć od czegoś mocniejszego? – Uśmiechnął się i stając przed nią zaczął wycierać szklanki.
- Dziękuje, to mi wystarczy – uśmiechnęła się. Znowu Eliza – pomyślała.
- To, co tym razem cię sprowadza do nas? Postanowiłaś się zabawić, czy poflirtować? – Zapytał, jakby był jej najlepszym kolegą.
- Cóż… Tak naprawdę to kogoś szukam – powiedziała prosto z mostu i upiła łyk alkoholu.
- Służę pomocą. Znam tu prawie wszystkich, a jeżeli nie, to zaraz poznam – przysunął się bliżej niej, gdyż Dj pogłośnił muzykę.
- Blondyn, ciemnobrązowe oczy, wysoki… - przedłużyła ostatnie głoski i dodała coś od siebie. – Słyszałam, że tu przychodzi.
- Hmm… To może być tylko jedna osoba. Zna go w tym mieście chyba każdy. Wyjątkowy facet – powiedział oddalając się. – Zaraz wrócę. Muszę polać tym pijakom.
            Odwrócił się i skierował gdzieś na zaplecze. Przez chwilę znikł jej z widoku, lecz potem wrócił z wódką w ręku. Polewał kolejnym gościom, aż doszedł do mężczyzny obok niej i również jemu polał. Uważnie mu się przyjrzała. Był wysokim blondynem o śniadej cerze i dobrze zbudowanym ciele. Jego niebieskie tęczówki były dziwne znajome. Wystarczyło tylko w nie spojrzeć i jak na tacy dostawało się szczerą odpowiedź. Gdy tylko napotkał jej wzrok od razu się rozpogodził. Jego radość była tak zaraźliwa, że także ona się uśmiechnęła. Podszedł do niej i dolał jej trunku.
- Wracając do tematu – odezwał się. – Lepiej będzie, gdy sama z nim porozmawiasz.
- Tylko gdzie go znajdę?
- Strefa „VIP”. Tam zwykle przesiaduje – uśmiechnął się. – Powiedz przy wejściu, że przychodzisz „do niego” i Lucas, czyli ja, cię przysyłam. Jeżeli skądś cię kojarzy, albo po prostu będzie miał dobry humor pozwoli ci wejść i porozmawia z tobą.
- Dzięki – złapała literatkę i wstała ze stołka.- Nie pogniewasz się, jeżeli zabiorę ze sobą whiskey?
- Oczywiście, że nie. Jest twoja.
            Jeszcze raz dziękując za wszystko skierowała się z stronę drzwi, gdzie ostatnio widziała ową tabliczkę. Tak, jak myślała przed drzwiami znajdował się kolejny ochroniarz. Uśmiechając się podeszła do niego.
- Hej. Przysłał mnie Lucas… Chciałam się spotkać z „nim” – zrobiła w powietrzu niewidzialny cudzysłów i powstrzymała się od wybuchu śmiechu ze swojej własnej głupoty.
- Zaczekaj – powiedział ochroniarz.
            Otworzył drzwi i skierował się w stronę jednego kontu. Odsłonił czerwoną zasłonę i zaczął mówić. Usłyszała jakiś nieznajomy głos wykrzykujący coś w stylu: „Eliza, jaka Eliza?”. Po tych słowach mężczyzna uchylił rąbek materiału i wskazał na dziewczynę. Widziała tylko mignięcie i znowu jakaś wypowiedź, lecz tym powiedziana tak cicho, że nie dosłyszała. Ochroniarz zawrócił i trzymając się blisko Elizabeth zaprowadził ją do stolika.
            Zanim jednak to nastąpiło, brązowo-oka zdążyła rozejrzeć się i zorientować, gdzie się znajduje. W całym pomieszczeniu panował półmrok, a muzyka była ledwo słyszalna. Wszystko w wystroju było czarne, nawet ściany, z wyjątkiem kaszmirowych zasłon w kolorze czerwonym. W całym pomieszczeniu znajdowało się mnóstwo przystojnych mężczyzn i kobiet o wyjątkowej urodzie. Znajdowali się w tej strefie również przeciętne osoby, które wyróżniały się i nijak nie pasowały do idealnego całokształtu.
Kiedy błądziła wzrokiem nie mogąc się przyzwyczaić do przedziwnego uroku pomieszczenia, zaparzyła się dłużej na stolik, którego zasłony pozostały odsłonięte. Nie mogła się odpędzić od wrażenia, że dwoje mężczyzn rozmawia o niej. Miała nawet wrażenie, że jeden z nich mówi do drugiego „W takim razie ja zamawiam ją.”. Gdy tylko to powiedział od razu oboje zaciągnęli się powietrzem, jakby wąchali jakąś piękną woń. Odruchowo sama spróbowało coś wyczuć, ale wszystko według niej pachniało najzwyczajniej w świecie. Ten pierwszy od razu do niej pomachał i zachęcił, żeby do nich podeszła. Ochroniarz jednak jej to uniemożliwił, zagradzając do nich drogę i popatrzał się na chwile na nich. Speszeni odwrócili wzrok od niego, ale nadal wpatrywali się w dziewczynę. Podenerwowana odwróciła wzrok i patrzyła się na cel, dla jakiego tu przyszła próbując ignorować to dziwne uczucie, które ją ogarniało.
Upiła łyk alkoholu, który nadal trzymała w ręce i wzięła głęboki oddech. Ochroniarz zostawił ją przed stolikiem, gdzie siedział blondyn. Z przyśpieszonym pulsem weszła do środka i zasłoniła za sobą zasłonę. Odwróciła się do mężczyzny i zabrało jej dech w piersiach.
- Witaj Elizabeth.

_________________________________________ 

Witajcie! Przepraszam, za taki brak odzewu z mojej strony. Wszystkich. Popadłam w załamanie nerwowe. Jednak już ze mną lepiej, ale nie do końca dobrze. Widzicie, pokomplikowałam pewne sprawy przez moją głupotę. Dobra, nie będę się wam żalić. Dziękuję, jak za każdym razem za komentarze. To one zadecydowały o tym, że nie usunęłam tego bloga, chociaż miałam przez chwilę taki zamiar. Mam nadzieję, że wszystko się ułoży. Przepraszam za cały ból, jeżeli komuś takowy zadałam, a wiem, że jest tych osób wiele. 
Spróbuje dodać nowy rozdział jakoś w najbliższym czasie. Piszcie opinie o najnowszej notce i spokojnie wytykajcie mi błędy.

Pozdrawiam Kalab17

niedziela, 12 sierpnia 2012

Rozdział 9 część I


            Elizabeth trzymając w ręku kubek gorącej kawy próbowała odsapnąć po nieprzespanej nocy. Na początku z trudem, ale zasnęła, lecz potem została obudzona. To była po prostu jej wymarzona pobudka. Każdy chciałby zostać obudzony z nożem przy gardle przez Meredith-Mikela. Gdyby przyjaciółka wykonała dostatecznie szybki ruch, pewnie nie byłoby jej tu. Zawahała się, a to wystarczyło. Wyrwała jej z ręki broń i unieruchomiła dziewczynę. Już po paru chwilach w jej objęciach była płacząca Meredith. Gdy się zwierzała to mówiła, że boli. Każdy ruch boli tak, jakby rozsadzało czaszkę. Elizabeth nie wiedziała, ile jeszcze dziewczyna da radę wytrzymać.
            Teraz miała spokój. Mogła spokojnie pomyśleć o tym wszystkim, gdyż niebieskooka spała. Nic na razie nie przeszkodziło jej w tym. Elizabeth poszła spokojnym i jak najcichszym krokiem do łazienki. O dziwo, nie przeszkadzała jej gorąca woda, jaką nastawiła. Kabina od razu pokryła się parą, która posłużyła dziewczynie jako notatnik. Zaczęła pisać po ścianach wszystko. Od tego co pamiętała, do tego czego domyślała się.

Elizabeth Merwil
Wiek: 17 (za 26 dni 18)
 Pochodzenie: Magic City
Intencja: Dowiedzenie sie calej prawy!
Rodzicami NIE SA Dick i Margaret
Wie cos, co nie powinna!


Meredith Lores
Wiek: 18
Pochodzenie: Magic City
Intencja: Wierna przyjaciółka, cierpi przez przyjazn
Nawiedzana przez Mikela przez nia

Mikel
Wiek: nieznany
Pochodzenie: nieznane
Intencje: Zabicie Elizabeth
Powod: nieznany
Ma potezna moc
Chce za wszelka cene zabic Elizabeth


Nieświadomie zaczęła opisywać również kogoś…

Wiek: 958
Pochodzenie: nieznane
Intencje: nieznane
Blondyn o ciemnobrazowych teczowkach, krwiozercza bestia,
Wie o tobie wszystko!
Za wszelka cene odnalezc, a pomoc w tym szukac wszedzie!

            Ocknęła się z transu, bo tak to można nazwać. Przypatrzyła się temu, co napisała. Zatrzymała swój wzrok na ostatnim opisie. Kim on jest? Skąd go znam? Gdy tylko skończyła czytać opis numer cztery on rozpłynął się po ścianie kabiny. Zamrugała kilka razy niedowierzając i wyszła spod prysznica. Ubrała się w jeansy i bluzę, a mokre, ciemnobrązowe włosy upięła w wysokiego koka.
            Zamyślona wyszła z łazienki i nieświadomie wpadła na Meredith, która w ręku trzymała kubek z gorącą kawą. Cała zawartość wylała się na Elizabeth.
- O Boże! Przepraszam… - Meredith ze zmartwieniem w oczach patrzała na przyjaciółkę. Gdy zauważyła, że ta stoi nieruchomo przed nią wrzasnęła. - Elizabeth oparzyłam cię gorącą kawą!
- Sorki, zamyśliłam się. Coś mówiłaś? – Popatrzała na nią ze spokojem. Jakby nic się nie wydarzyło. Naprawdę się zamyśliła na tyle mocno, że nie słyszała, co dziewczyna do niej mówiła.
- To, że oparzyłam się wrzątkiem, a ty nie reagujesz. Zobacz – wskazała mokre plamy, które widniały na prawie całym ubraniu dziewczyny.
- Przestań, to wcale nie jest gorące. Dotknij – podniosła nogę wyżej w zachęcającym geście. Gdy Meredith dotknęła owego miejsca odskoczyła dalej.
- Auć! Żarty sobie stroisz, przecież to jest gorące! – Krzyknęła i podmuchała na swoją czerwoną rękę.
- Jakim cudem. To jest zimne, popatrz – Elizabeth dotknęła ręką oparzonego miejsca i przytrzymała ją w tym miejscu przez chwilę. Potem z trudem podwinęła nogawkę, a na jej skórze nie było śladu po najmniejszym oparzeniu. – Widzisz, przesadzasz. Nic się nie stało.
- Ja przesadzam ? To ty… - Już chciała się kłócić, gdy na całe mieszkanie rozbrzmiał dźwięk telefonu komórkowego Meredith.
            Obydwie jednocześnie spojrzały w jego kierunku. Wymieniły się porozumiewawczym wzrokiem i jak jeden mąż ruszyły w stronę przedmiotu. Elizabeth zwinnie wyminęła dziewczynę i złapała telefon. Na wyświetlaczu dojrzała znajome imię. Z uśmiechem odebrała telefon.
- Cześć kochasiu. Tu osobista drużba Meredith. Mam już szykować wieczór panieński? – Zaśmiała się i popatrzała się na przyjaciółkę. Gdyby wzrok mógł zabić ona leżałaby już martwa.
- O hej, Elizabeth. Jak zdrówko? – Usłyszała w telefonie lekko zdziwiony głos Sebiball`a.
- Tak, wiem. Nie dzwonisz po to, by rozmawiać ze mną. Już daję ci ją – uśmiechnęła się i podała Meredith telefon. Tej po chwili wraz twarzy się zmienił i zrobiła się radosna, jak nigdy dotąd.
            Elizabeth, gdy tylko na nią popatrzała już miała pewność, że ona także się kocha skrycie w Sebastianie. Jakby inaczej wytłumaczył tu uśmiechanie się i śmianie nerwowo do telefonu? To tylko i wyłącznie miłość. Zaczęła skrycie zazdrościć przyjaciółce. Ona nigdy nie pozna smaku prawdziwej miłości, albo nie zobaczy swojego ukochanego…
            Usiadła na fotel i zaczęła podsłuchiwać rozmowę. O dziwo, słyszała wszystko, co mówił chłopak. Pewnie spowodowane było to tym, że telefon miał za głośno ustawioną „Głośność rozmowy”.
- Może w takim razie spotkamy się dzisiaj? – Zaproponował chłopak, a Elizabeth podskoczyła z radości. W końcu zrobił jakiś krok. Gdy dziewczyna na nią spojrzała zaczęła energicznie kiwać głową. W myślach błagała „Zgódź się, zgódź się!”
- Oczywiście – Meredith się uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- To w takim razie, do zobaczenia. Przyjadę po ciebie o 19 – powiedział z nieukrywaną radością i ulgą.
- Dobrze. To pa – rozłączyła się i stała z telefonem jeszcze przez dobrą chwilę. – Umówił się ze mną? Naprawdę to zrobił?
- Tak, tak, tak! – Krzyknęła podekscytowana Elizabeth i rozwiała wszystkie wątpliwości dziewczyny. No może poza jedną…
- Jak ja się ubiorę? – Po chwili radości musiało paść to pytanie.
- Daj spokój, znajdziemy coś. Pomogę ci i będzie idealnie – uspokoiła ją przyjaciółka i pociągnęła w stronę garderoby dziewczyny, która w rzeczywistości była tylko zwykła szafą.
            Zaczęły przebierać wszystkie ubrania, co skończyło się tym, że wszystko zostało wywalone na ziemie. Jednak znalazły to, co szukały. Piękna, błękitna sukienka z falbankami i wstążką zawiązaną w kokardkę stanowiła idealną kreację na dzisiejszy wieczór. Meredith miała wątpliwości, lecz nie chciała psuć tego wszystkiego.
            Po wybraniu, ubraniu i odpowiedniemu wyszykowaniu sukienki przyszła pora na makijaż. Elizabeth posadziła Meredith na krześle i mimo tego, że nie miała zbytnio doświadczenia w takich rzeczach, to wszystko wyszło idealnie. Pewnie dlatego, iż niebieskooka nie potrzebuje wielu zabiegów by być piękną. Nałożyła jej na rzęsy tusz i podkreśliła oko malując je czarną kredką. Pomalowała jej usta szminką w kolorze lekkiego różu, co sprawiało, że chciałoby się je bez przerwy całować. Oczywiście, jeżeli ktoś jest chłopakiem. Na policzki nałożyła różu, przez co wyglądało, że dziewczyna cały czas się rumieni. Wyglądała bosko!
            Długo zastanawiając się nad odpowiednią fryzurą dla dziewczyny upięła jej włosy w koka, aby jej piękną twarz byłoby widać z daleka. Z każdej strony odstawały jej dwa, zbłąkane kosmyki, co wcale nie psuło efektu, lecz jeszcze bardziej piękniało dziewczynę.
            Gdy skończyły wszystkie zabiegi Meredith ubrana w 10-centymetrowe szpilki niecierpliwie czekała na przyjazd Sebiball`a. Chodziła w kółko, a Elizabeth widząc jej zachowanie nie mogła powstrzymać się ze śmiechu. Nie pamięta swoich randek, jeżeli w ogóle jakieś miała, ale tak się na pewno nie zachowywała.
            Od całej męki i stresu niebieskookiej wybawił ją dzwonek do drzwi. Pobiegła do nich, chodź w tych szpilkach to nie był szybki bieg. Elizabeth wstała i przyglądała się całej sytuacji. Dziewczyna otworzyła drzwi.
- Hej. Ślicznie wyglądasz – powiedział po dłuższej chwili. Widać było, że zamurował go jej wygląd. Podał jej bukiet z pięknych, czerwonych róż. – Proszę, to dla ciebie.
- Och, dziękuję! Za komplement i za te piękne kwiaty – powiedziała i pocałowała go w policzek. Chłopak zarumieniła się na ten czyn. Elizabeth zaśmiała się widząc to i wyszła ze swojej „kryjówki”.
-Dobra gołąbeczki, spadajcie. – Zabrała od Meredith kwiatu i padała jej torebeczkę na ramię. Wypchnęła ją z domu i przed zamknięciem drzwi jeszcze powiedziała: - Miłej zabawy!
            Zaniosła bukiet do kuchni i wstawiła go do wazonu z wodą. Została sama. Wreszcie! Teraz zostało dowiedzieć się, o kim jest ten opis, który napisała w trakcie prysznicu. Ma na to całą noc… 

 ___________________________________________

Hej kochani! Dziękuje za miłe komentarze. To dzięki wam piszę to wszystko :). Ten rozdział podzieliłam na dwie części. Oto jej pierwsza. Druga pojawi się, kiedy tylko ją napiszę. Przy okazji przepraszam, za wszystkie błędy. Pozdrawiam ; *** 


Jeżeli można, to ten rozdział dedykuje mojemu słodkiemu Mapetowi - Kasi. Dziękuje, że ze mną wytrzymujesz :***


Kalab17