piątek, 16 listopada 2012

Rozdział 14



            Dzisiaj miałam się spotkać z Meredith i Sebastianem, co raczej nie było mi na rękę. Sama się jeszcze nie przyzwyczaiłam do nowego wyglądu i nie chciałam chwalić się nim całemu światu. Przeglądając się w lustrze doszłam do wniosku, iż nikt nie uwierzyłby, że to ja. Gdybym tylko przedstawiła się, jako inna dziewczyna, uwierzyliby. Pomyślałam, iż w późniejszym czasie zapiszę się do szkoły pod nowym nazwiskiem.
            Z początku chciałam ubrać perukę na dzisiejsze spotkanie, ale zdałam sobie sprawę, że nic to nie da, prócz zakrycia czerwonych kudłów. Jednak propozycja była aż nadto kusząca. Tylko, co by mi to dało? Jedynie oszukiwałabym przyjaciółkę, czego chciałam uniknąć. Ostatecznie zdecydowałam się na uwiązanie loków na czubku głowy, co wyszło fatalnie. Zostawiłam włosy w obecnym nieładzie nie mogąc się z nimi uporać.
            Mimo wszystkich swoich zapewnień, dobrałam garderobę tak, aby w każdym ubraniu był kaptur. Jeszcze nie zaakceptowałam nowej twarzy i chciałam ją, chociaż trochę zakryć. Nie umalowałam się, gdyż teraz tego kompletnie nie potrzebowałam, a tylko czułabym się niezręcznie z tapetą na bladej cerze.
            Wyszłam z domu trzydzieści minut przed umówionym czasem spotkania. Na nogach miałam białe adidasy, a włosy i twarz zakryłam kapturem. Tak przyszykowana ruszyłam przez tłum ludzi. Skąd oni się tu wzięli? Przez chwilę zastanawiałam się nad tym pytaniem, a potem uzmysłowiłam sobie, iż dzisiaj jest 19 lipca, co oznacza, że Magic City, jak co roku organizuje dzień targu. Ludzie wystawiali wszystkie swoje niepotrzebne rzeczy i łatwo, bez prowizji mogli je sprzedać.
            Przepchałam się do pierwszej sterty staroci, jakie rzuciły mi się w oczy. Za stolikiem siedziała starsza pani, na oko miała 70 lat. Grzecznie przywitałam się, czując na sobie wzrok staruszki. Przeglądałam sterty biżuterii, wazonów i dzbanów, gdy natknęłam się na wiekową broszkę. Przykryta była kurzem, więc palcem przetarłam ją, a wtedy zabłysła. Oniemiała wpatrywałam się w nią dopóki ktoś nie zaczął głośno krzyczeć przy moim uchu, coś w stylu: „ Ile za ten wazon?!”. Zamrugałam kilkakrotnie i spojrzałam na staruszkę.
- Ile pani chce za tą broszkę? – Zapytałam, a ona spojrzała na mnie z dziwnym błyskiem w oczach.
- Kochanie, kimże bym była, jakbym stawała na twojej drodze przeznaczenia? – Zapytała. – Wybrała ciebie, weź ją sobie za darmo i niech chroni cię przed całym złem tego świata.
- Przepraszam, ale nie mogę jej przyjąć – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Miałabym zbyt duże wyrzuty sumienia, gdybym za nią nie zapłaciła.
- Matka dobrze cię wychowała – powiedziała.
            Te słowa doszły do mnie z opóźnieniem, a nogi się pode mną ugięły. Kim ona była? Skąd znała moją matkę? Chciałam się o to jej zapytać, ale nie zauważyłam jej przy stoliku. Za to widziałam oddalającą się postać kobiety. Nie myśląc długo zaczęłam biec za nią, dziękując za to, iż ubrałam buty idealne do pościgu. Nie zważając ma kałuże i błoto coraz bardziej zbliżałam się do staruszki. Załapałam ją za ramię powodując, że musiała się zatrzymać. Stanęłam przed nią, a ona tylko powiedziała:
- Uważaj na tych, którym ufasz. Każdy coś ukrywa, a niektóry tajemnice są warte ceny, jaką musisz zapłacić, by je odkryć.
            Nagle w mojej ręce pojawiła się broszka, którą przed chwilą zostawiłam na stoliku, a kobieta zniknęła. Tak, po prostu zniknęła. Rozejrzałam się nerwowo, ale nikogo nie dostrzegałam. Zacisnęłam mocniej pięść, a biżuteria przyjemnie wbiła mi się w dłoń. Schowałam ją do kieszeni i skierowałam się w stronę, gdzie miałam się spotkać z parą przyjaciół. Było to pod ratuszem, w miejscu, gdzie nie znajdowało się tyle ludzi. Szybko w tłumie wypatrzyłam dwie sylwetki połączone w żelaznym uścisku. Na początku chciałam przeczekać ten moment czułości z ich strony. Jednak, gdy zauważyłam mokre ślady na policzkach Meredith nie mogłam dłużej ustać w miejscu.
Podenerwowana, prawie biegiem ruszyłam do nich. Stanęłam obok nich, a świat jakby się zatrzymał. Nie, wszystko się wokół mnie zastygło w bezruchu, a gdy chciałam dotknąć jej ramienia, to moja ręka również. Rozejrzałam się i zobaczyłam, że nikt się nie rusza, a ja jestem jedyną żywą osobą w tym wszystkim. Potrząsnęłam gwałtownie głową i zobaczyłam ruch w tłumie posągów. Patrząc w tym miejscu nie dostrzegłam nic więcej. Nagle prze moim uchu rozległ się szept.
- Pamiętasz jeszcze o mnie? – Usłyszałam głos Mikela. – Ja o tobie nigdy nie zapomniałem i nigdy nie zapomnę.
Gwałtownie odwróciłam się do tyłu, ale nikogo nie zauważyłam. Zdawało się, że głos roznosił się tylko w mojej głowie.
- Nie łódź się. To, że przeszłaś przemianę nic nie znaczy – dosłyszałam. – Nadal jesteś słaba… Bardzo słaba. Nawet nie potrafisz mnie dostrzec. Wiecznie będziesz za słaba.
- Skoro jestem tak słaba, to dlaczego się nie pokażesz i mnie nie zabijesz?! – Krzyknęłam, a mój głos odbił się echem od ścian. Miałam wrażenie, jakbym znajdowała się w pustym pomieszczeniu bez mebli.
- Wystarczy to, że narażasz swoich przyjaciół. Tak postępują tylko głupcy… - zamknęłam oczy chcąc pozbyć się tego głosu. Mówił prawdę. Tą, którą chciałam zataić. – Myślisz, że przywitają cię z otwartymi ramionami?! Przez ciebie mają mnóstwo problemów. Zabawmy się w zgaduj zgadula… Jak myślisz, dlaczego ta twoja przyjaciółeczka płacze?
- Właśnie miałam zamiar się dowiedzieć – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
- I spowodować kolejną falę płaczu… Mądre. Czemu ty nie myślisz? Wszystko przez ciebie. To właśnie, dlatego czuje taki żal w sercu. W końcu uwolniła się od problemu nawiedzania, a wraz z tobą to nastanie ponownie. Kochana, przynosisz nieszczęście.
            Powiedział wszystko to, co kryło się w mojej podświadomości. Próbowałam schować te wyrzuty sumienia, ale jego odbijające się echem słowa przywróciły wszystko ponownie. Ukryłam twarz w dłoniach i nagle z powrotem doszły mnie odgłosy życia na ulicy. Szybko się pozbierałam niechcący zwalając kaptur z głowy. Nie przejęłam się tym, gdyż wpatrywałam się w płaczącą Meredith. Po chwili oboje się na mnie popatrzyli, a ja nie wiedząc, co odpowiedzieć wypowiedziałam swoim nowym głosem:
- Jak mogę dojść na ulicę Fabryczną?
            Wytłumaczyli mi dobrze znaną drogę, a ja ruszyłam według wskazówek. Uwierzyli mi… Niby powinno to być oczywiste z czerwonymi włosami i kompletnie inną posturą…
            Westchnęłam ciężko i gdy tylko zniknęłam z widoku, bocznymi uliczkami poszłam do swojego domu. Ostatni raz, gdy tam byłam, to… Cholera, nie pamiętam! Znaczy kojarzę to, jak przez mgłę. Wspomnienia zamazują mi się przed oczami. Wszystko mi się miesza.
            Wchodząc do domu nawet nie zdziwiłam się, że drzwi są otwarte. Długi czas już tu nie byłam. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny i kurzu. Wszystkie meble zostały przewrócone, a rzeczy, które na nich stały albo potłuczone, albo pęknięte i – w przypadku książek – podarte. Stanęłam przez chwilę w miejscu, gdzie kiedyś było spokojnie, oraz przede wszystkim czysto. Westchnęłam. Zaczęłam stąpać po szkle i różnych rzeczach, które niemiłosiernie głośno skrzypiały pod moim ciężarem.
            Odgarnęłam odłamki z podłogi i usiadłam na niej opierając się plecami o pociętą kanapę. Ktoś się bardzo napracował, aby to wszystko zniszczyć. Oczywiście, moje podejrzenie padło na Mikela, bo, na kogo innego? Tylko on miał powody, aby niszczyć wszystko, dosłownie wszystko. W tym domu nie było nawet jednej ocalałej rzeczy. Oparłam głowę o materiał i spróbowałam wyciszyć myśli. Wyrównałam oddech i powoli zaczął opanowywać mnie nienaturalny spokój. Moją głowę nie zaprzątały już nierozwiązane sprawy. Co było raczej dziwne, ale wpadłam w tak błogi stan, iż miałam wrażenie, że śpię. Jednak nie mogła to być prawda, gdyż nadal miałam otwarty umysł i myślałam logicznie. Po pewnym czasie odpuściłam sobie rozkoszowaniem się tym stanem i otworzyłam oczy.         Jakie było moje zdziwienie, gdy nie widziałam już wokół siebie wielkiego burdelu w moim byłym domu. Znajdowałam się natomiast w czarnym lesie oparta o spróchniałe drzewo. Wstałam i wytrzepałam się z ziemi. Rozglądnęłam się poszukując czegoś znanego w borze. Nic z tego nie wyszło, gdyż każde drzewo różniło się tylko zdrowotnością… Po prostu nic szczególnego nie mogłam wyróżnić. Nie myśląc długo ruszyłam przed siebie licząc, że znajdę jakąkolwiek drogę wyjścia.
            Po dłuższym błąkaniu się po lesie, niecierpliwiąc się zaczęłam biec przed siebie, ile sił w nogach. Dziękując Bogu zobaczyłam pomiędzy drzewami światło bijące dziwnym, szarym blaskiem. Dlaczego dziwnym? Ponieważ, jak dobrze pamiętam dzisiaj świeciło piękne słońce, a niebo było bezchmurne… Więc jakim cudem teraz jest szare, jakby straciło swój blask?
            Wyszłam wprost w gęstą mgłę, a wraz z nią pojawił się nagły spadek temperatury. Nie widziałam nic. Odwróciłam się i ujrzałam, że las również spowiła biała kurtyna. Nie pozostało mi nic innego, niż dalej wędrować.
            Po około dwugodzinnej wędrówce zmęczona i padnięta ujrzałam jakiś kształt rozciągający się przede mną. Zwolniłam jeszcze bardziej obawiając się, iż może to jakaś pułapka… Wiem, wiem, po prostu panikowałam, ale mogę się założyć, że wy również walając się samemu po lesie bylibyście wystraszeni.
            Zmarznięta podeszłam bliżej, a wtedy okazało się, iż jest to drewniana chata z malutkimi oknami. Cały strach opuścił mnie tak szybko, jak przybył i lekkomyślnie pobiegłam przed siebie, potykając się na wystających korzeniach drzew. Nie zważając na nic po prostu otworzyłam drzwi i wbiegłam do środka, do ciepła. Przez przypadek zbyt głośno nimi trzasnęłam… Aż się wzdrygnęłam, gdy usłyszałam, iż ktoś schodził po schodach. Stanęłam jak słup, bojąc się domownika.
            Zobaczyłam na schodach nikogo innego niż mężczyznę z mojego rozumu. Zmarszczyłam brwi, gdyż nie potrafiłam go ujrzeć wyraźnie. Nadal jego postać była zamglona… To dziwne, gdyż z każdą sekundą znajdował się bliżej mnie.
            Co najśmieszniejsze i najbardziej przerażające przeszedł koło mnie obojętnie, jakby nawet mnie nie zauważył, mimo, iż prawie mnie potrącił!
            Poszłam za nim i zobaczyłam jeszcze inną osobę. Siedziała w kącie, wyraźnie rozluźniona, a twarz miał ukrytą w cieniu. Nie dostrzegłam nawet mały skraweczek ciała. Gdy tylko weszłam zaczęła się rozmowa.
- Mamy nowy cel – powiedział mężczyzna w kapturze, a w jego głosie słychać było, iż się uśmiecha. – Tu jest zdjęcie. Trzeba ją zabić do końca pierwszej połowy lipca. Później już nie będzie tak łatwo.
- Przynajmniej bym się zabawił, a nie znowu rzucasz mi proste zlecenia. Nawet się nie spocę – odpowiedział mu z wyrzutem. – Dałbyś coś trudniejszego.
- Jeszcze nie pora. Trzeba się tym zająć, jak najszybciej. Dziewczyna może okazać się naprawdę silna – powiedział, a znana mi już z wcześniejszych wizji postać zaśmiała się głośno. – Zachowuj się!
- Soreczka, nie mogłem się powstrzymać- ponownie się zaśmiał, ale po chwili opanował się i rozsiadł na kanapie – Gdzie są jej zdjęcia?
- Tutaj.
            Widziałam, jak podają sobie brązową teczkę. Przypomniały mi się seriale policyjne, gdzie właśnie tak wyglądały kartoteki policyjne.
            Zrobiłam krok w przód, a podłoga jęknęła pod moim ciężarem. Stanęłam speszona, ale mężczyźni nawet nie zwrócili na mnie uwagę. Jakby mnie tam nie było. Coraz pewniej kierowałam się w stronę kanapy, na której siedział jeden z nich..
            Gdy tylko znalazłam się w owym miejscu, zaglądnęłam mu przez ramię próbując zauważyć cokolwiek. Oczy mi się stały wielkie, jak złotówki, gdy tylko zauważyłam swoje nazwisko napisane czarnym mazakiem.
Jak chłopak zaczął wertować kartki, widziałam kolejne informacje o mnie. Wiek, stan zdrowia – z głupim dopiskiem amnezja -, a także różne poboczne informacje. Na samym końcu było moje zdjęcie, gdy siedziałam w bibliotece z okularami na nosie, zaczytana w jakiejś książce i wyraźnie rozmarzona.
            Zmarszczyłam brwi ze zdziwienia, a wtedy usłyszałam śmiech.
- No bez przesady… To tylko zwykły kujon. Nic wielkiego z niej nie będzie – powiedział wyraźnie rozbawiony, a ja miałam ochotę przywalić mu w tą zamazaną buźkę.
- Jeszcze. Każe ci ją sprzątnąć to masz to zrobić. Tylko bez jakiś numerów- zastrzegł. – Oraz bez litości. Możesz ją nawet torturować, lecz ma nie żyć do urodzin. Zrozumiano?
- Jak zawsze, młody – powiedział i wstał zabierając jedynie moje zdjęcie.
            Zszokowana po prostu usiadłam na podłogę. Coś mu poszło nie tak… Żyję, przeszłam przemianę.
            Z oczu pociekły mi łzy, które moczyły moje i tak już wilgotne ubranie. Nagle w mojej głowie rozległ się głos….
Wszystko będzie dobrze, Kocie.
            …dobrze znany mi głos, jeszcze długo rozbrzmiewał echem w mojej czaszce. Na początku się zdziwiłam, a potem wydało mi się to dziwnie naturalne. Pewna siebie powstałam i dostojnym krokiem skierowałam się w stronę drzwi wejściowych. Gdy tylko je otworzyłam, oślepił mnie nagły blask. Wyciągnęłam rękę chcą zasłonić promienie słoneczne, padające wprost na moją twarz.
            Kiedy tylko mój wzrok przyzwyczaił się do jasności ujrzałam, iż leżę w swoim domu na podłodze... Zasnęłam. Znowu!
            Oczywiście, moje podejrzenie padło na wizje z przeszłości. Tylko, że jeszcze nigdy nie byłam bohaterem pobocznym, nie miałam wpływu na swoje zachowanie. Tym razem po prostu byłam sobą. Miałam wpływ na swoje zachowanie, jakbym naprawdę tam była.
            Wstałam i otrzepałam się z zalęgłego na mnie kurzu. Uważając na szkło poszłam do łazienki, aby, chociaż trochę przemyć zmęczoną twarz i brudne ręce. Na wielkim lustrze, – z którego zostały tylko kawałki – widniały litery, napisane moją starą, czerwoną szminką: „Gra się zaczęła, suko!”.
            Zdenerwowana uderzyłam pięścią w szkło, przez co rozsypało się ono na części. Niektóre kawałki wbiły mi się w rękę. Wyciągnęłam je i spłukałam krew ciepłą wodą. Następnie dostojnym krokiem wyszłam z niegdyś mojego domu. Z wysoko podniesionym podbródkiem skierowałam się w stronę domu Johna, by poważnie porozmawiać z nim na temat przyszłości.

______________________________________________________

Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak może zająć czas szkoła. Ostatnio jeszcze mam problemy ze zdrowiem, oraz dużo zaległości. Musiałam zostawać po szkole, a także pomagać w remoncie w domu... Za dużo tego, jak na moją głowę. Ukazuje wam rozdział 14 i mam nadzieję, iż się spodoba. Nie mam zamiaru zawieszać bloga, więc nie zrobię tego. 
Mam małą prośbę... Trzymajcie za mnie kciuki w niedziele, gdyż mam zawody w ów dzień. Brr... Aż się cała trzęsę na myśl o nich :)

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

Pozdrawiam Kalab17